Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga IV - Trzeci rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA   –

184. W NOBE. CUD UCISZENIA WIATRU
Napisane 6 września 1946. A, 9085-9097

To osada gęsto zabudowana, dobrze utrzymana. Mieszkańcy przebywają w domach, gdyż mocno wieje wiatr. Kiedy jednak uczniowie idą uprzedzić, że przybył tu Jezus, wszystkie niewiasty, dzieci, starcy, których wiek zatrzymał w wiosce, gromadzą się wokół Jezusa stojącego na głównym niedużym placu. W osadzie leżącej na wyżynie jest powietrze i światło nawet w dniu tak pochmurnym. Oko widzi stąd Jerozolimę na południu, Rama – na północy (mówię: ‘Rama’, bo ta nazwa jest wykuta na słupie z zaznaczeniem ilości mil).

Ludzie są bardzo poruszeni. Udzielanie gościny Panu to dla nich coś nowego i bardzo wzruszającego!... Jakiś starzec, prawdziwy patriarcha, mówi o tym w imieniu wszystkich, a niewiasty przytakują.

Przyzwyczajeni do przytłaczającej ich pychy kapłanów i faryzeuszy są zalęknieni... Ale dzięki zachowaniu Jezusa od razu się uspokajają. Bierze On w ramiona dziewczynkę, która stawia pierwsze kroczki, głaszcze starca, mówiąc:

«Jeszcze Mnie nie widzieliście?»

«Z daleka... Przechodzącego drogą... kilka osób w Świątyni. Ale dla nas, tak bliskich miasta, jeszcze trudniejsze jest posiadanie tego, co mają inni, przychodzący z daleka» – mówi starzec.

«Zawsze tak jest, ojcze. To, co zdaje się ułatwiać, utrudnia, gdyż wszyscy myślą, że to proste. Ale teraz się poznamy. Wejdź do domu, ojcze. Jesień daje o sobie znać wichurami, a one nie sprzyjają osobom starszym.»

«O! Zostałem sam. Życie na ziemi nie ma dla mnie wartości...»

«Jego córka wyszła za mąż daleko stąd, a jego żona umarła w Święto Światła» – wyjaśnia jakaś niewiasta.

«Janie, nie powinieneś tak mówić dziś, kiedy masz przy sobie Rabbiego. Tak Go pragnąłeś ujrzeć!» – mówi mu jakaś staruszka.

«To prawda. Ale... jesteś Mesjaszem, prawda?»

«Tak, ojcze» [– odpowiada Jezus.]

[por. Łk 2,25-32] «Czy mogę więc pragnąć więcej teraz, kiedy Go ujrzałem i na moich oczach wypełnia się obietnica dana Abrahamowi? Pewien starzec – wtedy to on był stary – śpiewał jednego dnia w Świątyni... Byłem tam, bo w tym dniu moja Lia dostępowała oczyszczenia po jedynym porodzie i byłem przy niej... Przed nami wypełniała obrzęd Niewiasta, która była jeszcze niemal dzieckiem... pewien starzec śpiewał, kołysząc Niemowlę tej całkiem młodej Matki: „Pozwól, o Panie, twemu słudze odejść w pokoju, bo moje oczy ujrzały Zbawiciela.” W takim razie Ty byłeś tym nowo narodzonym. O! Jakie to dla mnie szczęście! Wtedy poprosiłem Pana, mówiąc: „Spraw, żebym i ja mógł umrzeć, poznawszy Go”. Teraz Cię znam. Jesteś tutaj. Ręka mojego Pana spoczywa na mojej głowie. Jego głos przemówił do mnie. Wieczny mnie wysłuchał. I cóż mam powiedzieć, jeśli nie słowa starego Symeona, światłego i sprawiedliwego? Mówię: „Pozwól, o Panie, odejść twemu słudze w pokoju, bo moje oczy poznały Twego Chrystusa”!»

«Nie chcesz zaczekać, aby ujrzeć Jego Królestwo?» – pyta niewiasta.

«Nie, Mario. Święta nie są dla starców. I ja nie wierzę temu, co mówi większość ludzi. Pamiętam słowa Symeona... Zapowiedział, że ta młoda Niewiasta będzie miała miecz w sercu, gdyż to nie cały świat pokocha Zbawiciela... Powiedział, że dzięki Niemu wielu ujrzy swe zmartwychwstanie lub upadek... i jest Izajasz... i jest Dawid... Nie. Ja wolę umrzeć i tam oczekiwać Jego łaski... i Jego Królestwa...»

«Ojcze, widzisz jaśniej niż młodzi. Moje Królestwo to Królestwo Niebieskie. Ale dla ciebie Moje przyjście nie jest zgubą, bo ty potrafisz wierzyć we Mnie. Chodźmy więc do twego domu. Zostaję z tobą.»

I prowadzony przez starca Jezus idzie do białego domku przy małej ulicy pośrodku ogrodów, pozbawionych liści zerwanych przez wiatr. Wchodzi z Piotrem, dwoma synami Alfeusza i Janem. Pozostali rozproszyli się po innych domach...

...Po chwili wracają, aby się stłoczyć w domku, w ogrodzie, na tarasie na dachu. Wchodzą nawet na murek z kamieni, który z jednej strony oddziela ogród od drogi. Siedzą nawet na potężnym orzechu i na wielkiej jabłoni, nie przejmując się wiatrem, który jest coraz silniejszy i wzbija tumany kurzu.

Chcą usłyszeć Jezusa. On przez chwilę się waha, potem zaczyna mówić, stojąc na progu kuchni, aby Jego głos docierał i do wnętrza, i na zewnątrz domu.

«Potężny król, którego królestwo było bardzo rozległe, chciał pewnego dnia odwiedzić swoich poddanych. Mieszkał w pałacu wzniesionym tam, skąd przez swe sługi i posłańców wysyłał polecenia i świadczył dobro swym poddanym. Dzięki temu wiedzieli oni o jego istnieniu i miłości, jaką żywił do nich, znali jego plany. Nie znali go jednak osobiście, nie znali jego głosu ani sposobu mówienia. Jednym słowem wiedzieli, że istniał i że był ich panem, ale nic więcej. I jak się często zdarza, z tego powodu wiele jego praw i nakazów było zniekształcanych – albo ze złej woli, albo przez niezdolność do zrozumienia ich. Szkodziło to sprawom poddanych i pragnieniom króla, który chciał ich uszczęśliwić. Czasem był zmuszony ich karać. Cierpiał z tego powodu bardziej od nich, a kary nie poprawiały sytuacji. Wtedy powiedział: „Pójdę sam przemówić do nich. Niech mnie poznają. Pokochają mnie, będą mnie lepiej naśladować i to ich uszczęśliwi”. I opuścił swą siedzibę, aby pójść do swego ludu.

Jego przybycie wywołało wielkie zdumienie. Lud był wzruszony, krzątał się. Jedni robili to z radością, inni – z przerażeniem; niektórzy z gniewem, jeszcze inni – z nieufnością, a część – z nienawiścią. Król, cierpliwy i niestrudzony, zaczął podchodzić zarówno do tych, którzy go kochali, jak i do tych, którzy się go bali lub go nienawidzili. Zaczął im wyjaśniać swe prawo, słuchać poddanych, udzielać im dóbr, podtrzymywać ich [na duchu]. W końcu wielu go pokochało. Nie uciekali przed nim z obawy, że jest zbyt wielki. Niektórzy, nieliczni, porzucili nawet niedowierzanie i nienawiść. To byli najlepsi. Jednak wielu zostało takimi, jakimi byli, nie mieli bowiem dobrej woli. Jednak król, który był bardzo mądry, znosił także i to, uciekając się do miłości najlepszych, aby jego trud został wynagrodzony.

Cóż się jednak stało? Doszło do tego, że nawet pośród najlepszych nie wszyscy go rozumieli. Przybywał z tak daleka! Jego język był tak nowy! Jego wola była tak odmienna od woli poddanych! Nie został zrozumiany przez wszystkich... I nawet niektórzy zadali mu ból, a wraz z zadaniem cierpienia wyrządzili mu szkodę, a przynajmniej mogła ona powstać z tego powodu, że go źle zrozumieli. A kiedy pojęli, że go zasmucili i skrzywdzili, uciekli w rozpaczy od niego i już więcej do niego nie przyszli, lękając się jego słów.

Ale król czytał w ich sercach i każdego dnia wołał ich swoją miłością, prosząc Wiecznego, aby mu pozwolił ich odnaleźć, bo chciał im powiedzieć: „Dlaczego się mnie boicie? To prawda, że wasze niezrozumienie zadało mi ból. Widziałem jednak, że nie było w tym złośliwości, lecz był to tylko owoc waszej niezdolności rozumienia mojego języka, tak różniącego się od waszego. Zasmuca mnie jednak wasz strach. Mówi mi on, że nie tylko nie zrozumieliście mnie jako króla, ale także jako przyjaciela. Dlaczego nie przychodzicie? Powróćcie. To, czego nie pozwoliła wam zrozumieć radość miłowania mnie, stało się dla was jasne przez cierpienie z powodu zadania mi bólu. O! Przyjdźcie, przyjdźcie, moi przyjaciele. Nie powiększajcie waszej niewiedzy pozostając z dala ode mnie; waszych oporów – przez ukrywanie się; waszych goryczy – przez wzbranianie się przed moją miłością. Widzicie? Cierpimy wszyscy w rozdzieleniu: zarówno wy, jak i ja. Ja jeszcze bardziej od was. Przyjdźcie więc i dajcie mi radość.”

To chciał powiedzieć król. To były jego słowa. I tak samo mówi Bóg do tych, którzy grzeszą, tak samo mówi Zbawiciel do tych, którzy mogli się pomylić.

To w taki sposób mówi do swych poddanych Król Izraela, prawdziwy Król Izraela, Ten, który chce przyprowadzić swych poddanych z małego królestwa ziemskiego do wielkiego Królestwa Niebieskiego. Nie mogą do niego wejść ci, którzy nie idą za Królem; ci, którzy nie uczą się rozumienia jego słów i myśli. Ale jak zrozumieć, skoro przy pierwszym błędzie ucieka się przed Nauczycielem?

Niech nikt nie załamuje się, jeśli zgrzeszył i żałował, jeśli się pomylił i uznaje swój błąd. Niech przyjdzie do Źródła, które zmazuje błędy, daje światło i mądrość; niech ugasi pragnienie w Źródle, które płonie chęcią dania siebie i przybyło z Nieba po to, aby dać siebie ludziom.»

Jezus milknie. Wiatr zaś dmie coraz głośniej. Na szczycie wzgórza, na którym leży Nobe, ten wiatr tak się nasila, że drzewa trzeszczą przerażająco. Ludzie muszą powrócić do domów. Kiedy mieszkańcy się oddalają, a Jezus wraca do domu i zamyka drzwi, wtedy Maciej, a za nim Manaen i Tymon, wychodzą zza murku. Idą do małego ogrodu i pukają do zamkniętych drzwi.

Sam Jezus idzie im otworzyć:

«Nauczycielu, oto oni!...» – mówi Maciej wskazując dwóch mężczyzn, którzy stoją zawstydzeni na skraju ogrodu i nie ośmielają się podnieść głów, aby spojrzeć na Jezusa.

«Manaenie! Tymonie! Moi przyjaciele!» – mówi Jezus, wychodząc z domu do ogrodu i zamykając drzwi. Chce w ten sposób dać znać przebywającym w środku osobom, że nie powinny wychodzić z powodu ciekawości. I idzie do mężczyzn, z rozwartymi ramionami, już otwartymi, aby ich objąć.

Obydwaj [uczniowie] podnoszą głowy, poruszeni miłością drżącą w głosie Nauczyciela. Widzą twarz i oczy pełne miłości. Opuszcza ich strach, biegną i wydają okrzyk tłumiony przez łzy:

«Nauczycielu!»

I upadają Mu do stóp, aby objąć Go za kostki i całować bose stopy, wylewając na nie łzy.

«Moi przyjaciele! Nie tam! Tutaj, na sercu. Tak na was czekałem! I tak wiele rozumiałem! Chodźcie!...»

Jezus usiłuje ich podnieść.

«Przebaczenia! O! Przebaczenia!... Nie odmawiaj nam go, Nauczycielu. Tak wiele cierpieliśmy!» [– proszą.]

«Wiem o tym. Ale gdybyście przybyli wcześniej, to wcześniej powiedziałbym wam: „Kocham was”.»

«Kochasz nas? Nauczycielu!? Jak przedtem!?» – odzywa się jako pierwszy Tymon, podnosząc pytające oblicze.

«Bardziej niż przedtem, bo teraz wasza miłość do Mnie jest uzdrowiona z wszelkich przejawów natury ludzkiej.»

«To prawda! O! Mój Nauczycielu!» – Manaen podrywa się i wstaje, nie mogąc się już opanować. Rzuca się Jezusowi w ramiona, a Tymon idzie w ślad za nim...

«Widzicie, jak nam tu dobrze? Czy tu nie jest lepiej niż w biednym królewskim pałacu? Gdzież można Mnie mieć bardziej – potężniejszego, łagodniejszego, bogatszego nieskończonymi bogactwami – niż tu, posiadając Mnie jako Zbawiciela, Odkupiciela, Króla duchowego, serdecznego Przyjaciela?»

«To prawda! To prawda! O! Zwiedli nas! Wydawało nam się, że oddają Ci cześć i że ich idee były słuszne!» [– tłumaczą się.]

«Nie myślcie o tym. To przeszłość. To należy do przeszłości. Pozwólcie, by czas – który mija szybko jak ten uderzający nas podmuch – zaniósł ją daleko i rozproszył na zawsze... Ale wejdźmy do domu. Nie można tu pozostawać...»

Istna trąba przychodzi na osadę od północy. Łamią się gałęzie, spadają dachówki, jakiś niezbyt solidny murek wali się z hukiem z tarasu. Orzech i jabłoń uginają się, jakby były bliskie wyrwania z ziemi.

Wchodzą do domu. Czterech zaskoczonych apostołów patrzy na oblicza dwóch uczniów, jeszcze zalane łzami, które kontrastują z uśmiechem ich twarzy. Ale nic nie mówią.

«Nadchodzi jakieś nieszczęście» – mówi stary Jan.

«Tak. Nie wiem, co zrobią ci z szałasów...» – dodaje Piotr.

Wiatr jest tak silny, że małe płomienie lampy oliwnej o trzech dziobach – zapalone dla oświetlenia zamkniętego pomieszczenia – drżą mocno, choć drzwi są zamknięte.

Huk wichury coraz bardziej się nasila. Uderza ona w dom, niosąc ze sobą ziemię i odpadki tak liczne, że wydają się drobnym gradem. Do tego huku dołączają się coraz bliższe krzyki niewiast. To przerażone małżonki, zatrwożone matki:

«Nasi mężowie! Nasi synowie! Są w drodze. Boimy się. Mur opuszczonego domu runął... Panie! Jezu! Litości!»

Jezus wstaje. Otwiera nie bez trudu drzwi, które wiatr popycha z całą mocą. Niewiasty, całe zgięte, aby ustać na tym wietrze, (to istna trąba powietrzna pod groźnym niebem,) jęczą, wyciągając ramiona.

«Wejdźcie. Nie bójcie się!» – mówi Jezus. Spogląda na niebo i drzewa bliskie wyrwania z korzeniami.

«Wejdź, Jezu! Widzisz, jak łamią się gałęzie i spadają dachówki? To nierozważne zostawać na dworze!» – woła Juda, syn Alfeusza.

«Biedne oliwki! To grad. Gdzie spadnie, tam zbiory skończone» – wyrokuje Piotr.

Jezus nie wraca do domu. Wychodzi nawet całkiem idąc w stronę wiru, który skręca Mu szatę i podnosi włosy. Otwiera ramiona, modli się, a potem nakazuje:

«Dość! Ja tego chcę!» – i wchodzi do domu.

Wiatr wyje po raz ostatni i nagle cichnie zupełnie. Wstrząsająca jest ta cisza po tak wielkim zgiełku. Dlatego z domów wychylają się zdumione twarze. Pozostają ślady po trąbie powietrznej: liście, odłamane gałęzie, strzępy zasłon... Ale wszędzie panuje spokój. Firmament odpowiada ziemi. Nie jest już wstrząsany rozszarpującymi się chmurami. Z czarnych stają się one jasne i rozpraszają się bez wyrządzania szkody. Spada z nich delikatny deszcz, który oczyszcza powietrze zanieczyszczone tak wielką ilością pyłu. [Mieszkańcy zadają sobie pytania:]

«Ale co się stało?»

«To skończone?»

«Wydawało się, że to koniec, a teraz jest tak ładnie!»

Słychać dochodzące od domów pytające głosy. Niewiasty, które uciekły się do pomocy Jezusa, biegną wołając:

«Pan! Pan jest z nami! Uczynił cud! Zatrzymał wiatr! Zawrócił chmury! Hosanna! Hosanna! Chwała Synowi Dawida! Pokój! Błogosławieństwo! Chrystus jest z nami! Jest z nami Błogosławiony! Święty! Święty! Święty! Mesjasz jest z nami! Alleluja!»

Wszyscy prawdziwi mieszkańcy oraz przypadkowi, czyli apostołowie i uczniowie, wylewają się z domów. Biegną tłumnie do domku, w którym znajduje się Jezus. Wszyscy chcą Go objąć, dotknąć, wychwalać. [On zaś mówi im:]

«Chwalcie Pana Najwyższego. To On jest Panem wiatru i wody. Skoro wysłuchał Swego Syna, to uczynił to dla nagrodzenia waszej wiary i miłości do Niego.»

I Jezus chciałby ich pożegnać. Czy jednak można uciszyć osadę radującą się, pobudzoną przez oczywisty cud, tym bardziej że tę osadę wypełniają niewiasty? Wysiłki Jezusa są daremne. Uśmiecha się cierpliwie, gdy starzec, chwaląc Go, całuje Jego lewą dłoń i zrasza ją swymi łzami.

Oto pierwsi mężczyźni, zdyszani, zatrwożeni, powracają z Jerozolimy. Lękali się nie wiadomo jak wielkiego nieszczęścia. Widzą radujących się mieszkańców.

«Co to? Co się stało? Nie mieliście burzy? Z góry widać było, jak miasto znika w tumanach kurzu. Baliśmy się, że runie. A tu wszystko ocalone?»

«Pan! Pan! Przyszedł na czas, aby nas ocalić od zguby. Przewrócił się tylko dom przeklęty, spadło kilka dachówek i kilka gałęzi. A wy? Co się stało w Jerozolimie?»

Krzyżują się pytania i odpowiedzi, ale mężczyźni torują sobie drogę, aby uczcić Zbawiciela. Dopiero potem wyjaśniają, że miasto było przerażone nawałnicą, która mu groziła, i że wszyscy uciekali z szałasów do domów i że właściciele sadów oliwnych już opłakiwali zbiory, kiedy nagle... wiatr ustał i niebo się przejaśniło, i spadło tylko trochę deszczu... i całe miasto się zdumiało.

W takich chwilach pracuje wyobraźnia. Mężczyźni opowiadają więc o tym, jak ludzie uciekali. Liczni pielgrzymi, którzy byli w Świątyni w poprzednich dniach, widzieli, że góra Moria była najbardziej ogarnięta silnymi porywami. Stoły wymieniających pieniądze poprzewracały się, a dom Najwyższego Kapłana doznał szkody. Mówiono więc, że to kara Boga za znieważanie Jego Mesjasza. I tak dalej, i tak dalej... Im więcej mężczyzn przybywa, tym bardziej barwne stają się ich opowieści. Chwilami są bardziej apokaliptyczne niż opowiadania o Wielkim Piątku...


   

Przekład: "Vox Domini"