Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga IV - Trzeci rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA   –

189. JEZUS, FARYZEUSZE, JAWNOGRZESZNICA
Napisane 20 marca 1944. A, 2329-2337

Widzę wnętrze murów Świątyni czyli jeden z licznych dziedzińców otoczonych krużgankami. I widzę też Jezusa. Jest owinięty płaszczem zakrywającym Jego szatę, która nie jest biała, lecz ciemnoczerwona. (Wydaje mi się, że to grubsza, wełniana tkanina). Mówi do otaczającego Go tłumu.

Wydaje się, że to dzień zimowy, bo wszyscy ludzie są ciepło ubrani. Jest dość zimno, bo ludzie nie stoją w miejscu, lecz poruszają się żywo, jakby dla rozgrzania się. Wieje wiatr poruszający gałęziami i wzbija na dziedzińcach tumany kurzu.

[Por. J 8,2-11] Grupa tłocząca się wokół Jezusa – jedynej osoby, która pozostała na miejscu, bo inni, [zgromadzeni] wokół tego lub tamtego nauczyciela, chodzą tam i z powrotem – rozstępuje się, aby zrobić przejście grupie skrybów i faryzeuszy. Gestykulują i przepełnia ich nienawiść większa niż zwykle. Ich spojrzenia, zaczerwienione twarze, usta tryskają jadem. Jakie żmije! Prowadzą, a właściwie wloką niewiastę około trzydziestoletnią, rozczochraną, z ubraniem w nieładzie, jak u osoby bitej, płaczącej. Rzucają ją Jezusowi do stóp jak szmatę lub martwe zwłoki. I leży tak, cała skulona, z twarzą opartą o ramiona, które ją ukrywają i oddzielają jej twarz od ziemi.

«Nauczycielu, tę niewiastę przyłapano na jawnym cudzołóstwie. Jej mąż kochał ją i w niczym jej nie uchybiał. Była królową swego domu. Ona go zdradziła, bo jest grzesznicą, występną, niewdzięczną, profanatorką. To cudzołóstwo i powinna być za nie ukamienowana. Tak mówi Mojżesz. W swym prawie nakazuje takie niewiasty kamienować jak nieczyste zwierzęta. A one są nieczyste, bo są wiarołomne wobec małżonka, człowieka, który je kocha i troszczy się o nie. Są jak nienasycona ziemia: zawsze spragnione rozpusty. Są gorsze od nierządnic, gdyż bez potrzeby oddają siebie dla nakarmienia swej żądzy. Są zepsute. Zarażają. Powinny być skazywane na śmierć. Tak powiedział Mojżesz. A Ty, Nauczycielu, co o tym powiesz?»

Jezus przerwał Swą mowę. Gdy nadeszli hałaśliwi faryzeusze, popatrzył na tę zawziętą sforę przenikliwym spojrzeniem, a potem pochylił [głowę], aby popatrzeć na upokorzoną niewiastę, rzuconą Mu do stóp. Milczy. Pochyla się, cały czas siedząc, i palcem pisze na kamieniach portyku, pokrytych warstwą pyłu z powodu wzbijania przez wiatr tumanów kurzu. Oni mówią, Jezus zaś pisze.

«Nauczycielu, mówimy do Ciebie. Posłuchaj nas. Odpowiedz nam. Czy nie zrozumiałeś? Ta niewiasta została przyłapana na popełnianiu cudzołóstwa. We własnym domu, w łożu swego męża. Skalała je swoją żądzą.»

Jezus pisze.

«Ależ ten człowiek to głupiec! Nie widzicie, że On nic nie rozumie i wypisuje znaki na pyle jak biedny szaleniec?»

«Nauczycielu, przez wzgląd na Twoje dobre imię, mów. Niech Twoja mądrość odpowie na nasze pytania. Powtarzamy Ci: tej niewieście niczego nie brakowało. Miała odzienie, pożywienie i miłość. Zdradziła.»

Jezus pisze.

«Okłamała człowieka, który jej ufał. Kłamliwymi ustami pożegnała się z nim i uśmiechając się towarzyszyła mu do samych drzwi, a potem otwarła tajemne przejście i wpuściła kochanka. I w czasie nieobecności męża, który pracował dla niej, ona, jak nieczyste zwierzę, tarzała się w rozpuście.»

«Nauczycielu, ona znieważyła nie tylko małżeńskie łoże, ale i Prawo. To bunt, świętokradztwo, bluźnierstwo.»

Jezus pisze. Pisze, a obutą w sandał nogą maże. Pisze dalej, powoli odwracając się, żeby znaleźć miejsce. Można by rzec: bawiące się dziecko. Ale wypisywane wyrazy nie są słowami śmiesznymi. Napisał kolejno: „lichwiarz”, „kłamca”, „nie okazujący szacunku syn”, „cudzołożnik”, „zabójca”, „profanator Prawa”, złodziej”, „lubieżnik”, „uzurpator”, „niegodny mąż i ojciec”, „bluźnierca”, „zbuntowany wobec Boga”, „niewierny”. Pisze i pisze, w miarę jak odzywają się nowi oskarżyciele.

«Ależ, Nauczycielu! Twój osąd. Niewiasta musi zostać osądzona. Nie może swym ciężarem zanieczyszczać ziemi. Jej oddech to trucizna, która mąci serca.»

Jezus wstaje. Litości! Jakie oblicze! To jakby błyskawice skierowane na oskarżających. Tak wysoko uniósł głowę, że wydaje się jeszcze wyższy. Można by rzec: król na tronie, tak jest surowy i uroczysty. Płaszcz opadł Mu z ramienia i tworzy lekki tren z tyłu, ale On nie dba o to.

Twarz – zamknięta i bez najmniejszego śladu uśmiechu na wargach lub w oczach – patrzy na tłum, który się cofa, jakby przed dwiema dobrze naostrzonymi włóczniami. Patrzy na nich, na jednego po drugim, intensywnie badając każdego i budząc lęk. Ci, na których spogląda, usiłują wycofać się i zniknąć w tłumie. I tak krąg – jakby rozrywany tajemną siłą – rozszerza się i rozpada się. W końcu mówi:

«Niech ten z was, kto jest bez grzechu, rzuci na tę niewiastę pierwszy kamień.»

A Jego głos to grzmot, któremu towarzyszą jeszcze bardziej błyskające spojrzenia. Jezus skrzyżował ramiona i stoi wyprostowany jak oczekujący sędzia. Jego spojrzenie nie daje pokoju: bada, przenika, oskarża.

Najpierw jeden, potem dwóch, potem pięciu, potem większymi grupami, ci, którzy przyszli, oddalają się ze spuszczonymi głowami. [Odchodzą] nie tylko uczeni w Piśmie i faryzeusze, ale również ci, którzy przedtem byli wokół Jezusa, i także ci, którzy podeszli, aby posłuchać osądu i potępienia, a którzy – tak jedni, jak i drudzy – połączyli się w znieważaniu winnej i w żądaniu ukamienowania jej.

Zostaje tylko Jezus z Piotrem i Janem. Nie widzę innych apostołów.

Podczas gdy oskarżyciele uciekają, Jezus znowu pisze: „faryzeusze”, „żmije”, „groby [pełne] nieczystości”, „kłamcy”, „zdrajcy”, „nieprzyjaciele Boga”, „znieważający Jego Słowo”...

Kiedy cały dziedziniec opustoszał i zapadła głęboka cisza – słychać jeszcze tylko szmer wiatru i odgłos źródła w rogu – Jezus podnosi głowę i rozgląda się. Teraz Jego twarz jest spokojniejsza. Nie jest rozgniewany, lecz smutny. Patrzy na Piotra, który oddalił się nieco i oparł o kolumnę oraz na Jana, który – stojąc niemal za Jezusem – przygląda Mu się swoim przepojonym miłością spojrzeniem. Jezus ma cień uśmiechu, kiedy spogląda na Piotra, i żywszy uśmiech, kiedy patrzy na Jana. To dwa różne uśmiechy.

Potem spogląda na niewiastę leżącą jeszcze u Jego stóp i pogrążoną we łzach. Przygląda się jej. Wstaje, poprawia płaszcz, jakby miał odejść. Daje znak apostołom, aby się skierowali do wyjścia.

Kiedy jest sam, odzywa się do niewiasty: «Niewiasto, posłuchaj Mnie. Spójrz na Mnie.»

Powtarza Swe polecenie, bo ta nie ośmiela się podnieść głowy:

«Niewiasto, jesteśmy sami. Spójrz na Mnie.»

Nieszczęsna podnosi oblicze, na którym łzy i pył utworzyły upokarzającą maskę.

«Gdzież są, o niewiasto, ci, którzy cię oskarżali?»

Jezus mówi łagodnie z powagą pełną litości. Pochyla lekko głowę i ciało ku ziemi, ku tej nędzy, a Jego oczy wyrażają gotowość przebaczenia i odnowienia.

«Nikt cię nie potępił?»

Niewiasta odpowiada, szlochając: «Nikt, Nauczycielu.»

«Ja też cię nie potępię. Idź i nie grzesz więcej. Idź do domu i postępuj tak, aby mógł ci przebaczyć Bóg i mężczyzna, którego znieważyłaś. Nie nadużywaj dobroci Pana. Idź.»

Pomaga jej wstać, ujmując ją za rękę, ale nie błogosławi jej ani nie przekazuje jej Swego pokoju. Patrzy, jak odchodzi z pochyloną głową, lekko chwiejąc się ze wstydu, a potem znika.

Jezus ze Swoimi dwoma uczniami oddala się również.


   

Przekład: "Vox Domini"