Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga IV - Trzeci rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA   –

201. «CI, KTÓRZY MNIE KOCHAJĄ, ODCHODZĄ»
Napisane 26 września 1946. A, 9202-9213

«Wstańcie i idziemy. Chodźmy znowu do rzeki i poszukajmy łodzi. Ty, Piotrze, idź z Jakubem. Niech nas podwiezie aż do okolic Betabary. Pozostaniemy jeden dzień u Salomona, a potem...»

«Czy jednak nie mieliśmy iść do Nazaretu?»

«Nie. W nocy zdecydowałem [inaczej]. Przykro Mi przez wzgląd na was, ale muszę się wrócić.»

«Jestem szczęśliwy! – woła Margcjam – Jeszcze zostanę z Tobą!»

«Tak, chociaż, biedne dziecko, spędzasz u Mego boku bardzo smutne dni!» [– martwi się Jezus.]

«To właśnie dlatego lubię zostawać z Tobą. Aby Ci okazywać miłość. Chcę tylko tego. O nic więcej nie proszę.»

Jezus całuje go w czoło.

«I przejdziemy przez Betabara?» – pyta Mateusz.

«Nie. Przepłyniemy przez rzekę w łodziach jakichś rybaków.»

Piotr wraca z Jakubem: «Nauczycielu, nie ma łodzi aż do wieczora... I... mam to powiedzieć?»

«Powiedz...» [– prosi Jezus.]

«Przeszli tędy pewni... Musieli dużo zapłacić lub mocno grozić... Nie sądzę, abyśmy wieczorem mogli znaleźć łódź... Są nieprzejednani...» – Piotr wzdycha.

«Nieważne. Ruszajmy w drogę... a Pan nas wspomoże.»

Pora roku jest uciążliwa: deszcz, błoto. Droga jest błotnista. Nocna rosa, obfita nad rzeką, wzmaga wzdłuż brzegu wilgoć wywołaną deszczem. Mimo to idą po wąskim wale ziemi, który styka się z drogą. Jest mniej błotnisty i mniej wystawiony na drobny, lecz stały deszcz. Szereg topoli nie daje zbyt wielkiej ochrony, tym bardziej że podmuch wiatru zrzuca wszystkie krople utrzymujące się na gałęziach.

«O, teraz to jego czas!» – stwierdza filozoficznie Tomasz, unosząc swą szatę.

«To jego czas!» – potwierdza Bartłomiej, wzdychając.

«Gdzieś się wysuszymy. Nie wszyscy będą... podburzeni przeciw nam» – mówi Piotr.

«Zawsze znajdziemy jakąś łódź... nie jest to powiedziane!...» – dodaje Jakub, syn Alfeusza.

«Gdybyśmy mieli pieniądze, znaleźlibyśmy wszystko. Ale On nie chciał, żebym poszedł do Jerycha!» – odzywa się Judasz.

«Milcz! Proszę cię. Nauczyciel jest tak zasmucony! Nic nie mów!» – błaga Jan.

«Milczę i nawet się cieszę z Jego polecenia. Dzięki temu nie można powiedzieć, że tych saduceuszy z okolic Jerycha ja wysłałem» – [mówi Judasz] i spogląda na Piotra. Piotr jest jednak tak pochłonięty swoimi myślami, że nie widzi tego i nie reaguje.

Idą, idą w deszczu tak delikatnym, że wygląda jak mgiełka w szarości dnia. Od czasu do czasu rozmawiają. Jednak zdaje się, że mówią sami do siebie, gdyż słowa są jakby wynikiem dialogu z jakimś niewidzialnym rozmówcą.

«Musimy się w końcu gdzieś zatrzymać.»

«Wszędzie jest tak samo, bo oni dochodzą wszędzie.»

«Prześladowanie za prześladowaniem... Lepiej się zatrzymać w jakimś mieście. Przynajmniej nie moklibyśmy.»

«Ale do czego oni chcą doprowadzić?»

«Biedna Maryja! Gdyby o tym wiedziała!»

«Boże Najwyższy, chroń Twoje sługi!...»

Wypowiadają tym podobne zdania, a potem gromadzą się, aby rozmawiać po cichu.

Jezus znajduje się na przedzie, sam... Sam aż do chwili, w której dołącza do Niego Margcjam i Zelota.

«Inni zeszli na brzeg, aby zobaczyć, czy nie ma łodzi... Bylibyśmy szybciej. Chcesz, żebyśmy szli z Tobą?»

«Chodźcie. O czym tak na początku rozmawialiście?»

«O Twoim cierpieniu» [– odpowiadają.]

«I o nienawiści ludzi. Co możemy uczynić, żeby przynieść Ci ulgę i zmniejszyć cierpienie?» – pyta Zelota.

«Na Mój ból jest wasza miłość... Co do nienawiści... można ją tylko znosić... To coś, co się kończy wraz z życiem ziemskim... i ta myśl umacnia cierpliwość i odwagę, aby ją znosić. Margcjamie! Dziecko! Dlaczego jesteś tak wzburzony?»

«Bo to mi przypomina o Dorasie...»

«Masz rację. Już czas, żebym cię odesłał do domu...»

«Nie! Jezu! Nie! Dlaczego chcesz mnie ukarać za zło, którego nie uczyniłem?» [– pyta Margcjam]

«Nie ukarać cię, lecz ochronić... Nie chcę, żebyś sobie przypominał o Dorasie. Co się dzieje w tobie, w twoim wnętrzu, na to wspomnienie? Powiedz...»

Margcjam płacze z pochyloną głową, potem podnosi ją i mówi: «Masz rację. Mój duch nie jest zdolny widzieć i przebaczać. Jeszcze nie jest do tego zdolny. Ale dlaczego mnie oddalasz? Ponieważ Ty cierpisz, dlatego ja tym bardziej muszę być przy Tobie. Ty zawsze mnie pocieszałeś! Nie jestem już głupim dzieckiem, które w ubiegłym roku mówiło Ci: „Spraw, żebym nie oglądał Twego bólu”. Jestem teraz naprawdę mężczyzną. Pozwól mi zostać, Panie! O! Powiedz Mu to, Szymonie!»

[Zelota odpowiada:]

«Nauczyciel wie, co dla nas jest dobre. I być może... chce ci zlecić jakieś zadanie... Nie wiem... Mówię, co myślę...»

«Dobrze powiedziałeś [– potwierdza Jezus]. Zatrzymałbym go z bardzo wielką radością do samego Święta Światła. Ale... Moja Matka jest tam sama. Pogłoska o nienawiści jest tak silna... Mogłaby się obawiać więcej, niż trzeba. Moja Matka jest sama i z pewnością płacze. Pójdziesz do Niej, aby Jej powiedzieć, że Ją pozdrawiam i że czekam na Nią po Święcie Światła. I nie powiesz Jej, Margcjamie, nic innego.»

«A jeśli mnie zapyta...»

«O! Bez kłamania możesz powiedzieć... że życie Jej Jezusa jest jak to niebo w miesiącu Etamin: chmury i deszcz, czasem burza, ale nie brak też dni słonecznych. Jak wczoraj, jak może jutro... Milczeć nie znaczy kłamać. Powiesz Jej o cudach, jakie widziałeś. Powiesz, że Eliza jest ze Mną, że Ananiasz Mnie przyjął jak ojciec, że w Nobe byłem w domu dobrego Izraelity. Reszta... Co do reszty zachowaj milczenie. A potem pójdziesz do Porfirei i zostaniesz z nią, aż cię wezwę.»

Margcjam płacze mocniej.

«Dlaczego tak płaczesz? Czy nie jesteś zadowolony, że idziesz do Maryi? Wczoraj się cieszyłeś...» – mówi Szymon.

«Wczoraj tak, bo wszyscy mieli iść. A poza tym płaczę, bo się boję, że już Cię nie zobaczę... O! Panie! Panie! Nigdy już nie będzie dni tak szczęśliwych, jak te ostatnie!»

«Zobaczymy się jeszcze, Margcjamie. Obiecuję ci

«Kiedy? Nie przed Paschą. To tak długo!»

Jezus milczy. [Margcjam jeszcze raz pyta:]

«Naprawdę nie chcesz mnie przed Paschą?»

Jezus obejmuje jego jeszcze wątłe ramiona i przyciąga go do Siebie: «Po co chcesz poznawać przyszłość? Żyjemy dniem dzisiejszym. Jutro nie będziemy już żyć. Nawet najbardziej bogaty i najpotężniejszy człowiek nie może dodać ani jednego dnia do swego życia. Ono jest, jak cała przyszłość, w ręku Boga...»

«Ale na Paschę muszę przyjść do Świątyni. Jestem Izraelitą. Nie możesz mnie skłonić do grzechu!»

«Nie zgrzeszysz. Pierwszym grzechem byłby brak posłuszeństwa. Obiecaj Mi, że nigdy go nie popełnisz. Zawsze będziesz posłuszny. Teraz – Mnie, a potem – temu, kto będzie mówił do ciebie w Moim Imieniu. Obiecujesz? Pamiętaj, że Ja, twój Nauczyciel i twój Bóg, słuchałem Mojego Ojca i będę Go słuchał aż do... końca Moich dni.»

Te ostatnie słowa Jezus wypowiada bardzo uroczyście.

Margcjam mówi jak oczarowany: «Będę posłuszny. Przysięgam to przed Tobą i przed Bogiem wiecznym.»

Zapada cisza, a potem Zelota pyta: «Pójdzie tam sam?»

«Oczywiście, że nie. Z uczniami. Oprócz Izaaka znajdziemy innych» [– odpowiada Jezus.]

«Izaaka wysyłasz też do Galilei?»

«Tak. Wróci z Moją Matką.»

Ktoś woła ich znad rzeki. Wszyscy trzej przechodzą na drugą stronę drogi i idą ku rzece.

«Spójrz, Nauczycielu. Znaleźliśmy. I oni nic nie chcą. To krewni cudownie uzdrowionego. Ale transportują piasek do tej wioski i musimy dojść tam pieszo. Potem nas zabiorą.»

«Niech im to Bóg wynagrodzi. Dziś wieczorem będziemy u Ananiasza.»

Piotr, zadowolony, wychodzi na drogę. Zauważa jednak wzburzoną twarz Margcjama. [Pyta:]

«Co ci jest? Co on zrobił?»

«Nic złego, Szymonie. Powiedziałem mu, że kiedy przyjdziemy do pierwszego miejsca, na którym znajdziemy uczniów, odeślę go do domu i smuci go to.»

«Do domu... Tak!... To słuszne... Pora roku...»

Piotr się zastanawia. Potem patrzy na Jezusa i ciągnie Go za rękaw, aby się pochylił do samych jego ust. Mówi Mu do ucha: «Nauczycielu, ale dlaczego go odsyłasz nie czekając...»

«Z powodu pory roku, jak powiedziałeś.»

«A poza tym?» [– dopytuje się Piotr]

«Szymonie, nie mogę cię okłamywać. Poza tym dlatego, że dobrze będzie, jeśli Margcjam nie będzie sobie zatruwał serca...»

«Masz rację, Nauczycielu. Zatruwać sobie serce... O! To właśnie by się stało» – a podnosząc głos stwierdza: – «Nauczyciel ma naprawdę rację. Pójdziesz i... zobaczymy się na Paschę. W końcu... to szybko przejdzie... Zaraz minie Kislew... O! Niebawem nastanie piękny miesiąc Nisan. Tak, na pewno! On ma rację...»

Głos Piotra staje się mniej pewny. Powtarza powoli i ze smutkiem: «Ma rację...» A potem mówi sam do siebie: «Cóż będzie się działo w miesiącu Nisan?»

Uderza się w czoło z wyrazem rozpaczy.

Idą i idą. Powietrze jest wilgotne, choć deszcz ustał. Na nowo zaczyna padać wtedy, gdy – brodząc w błocie po kolana – wchodzą do pięciu małych łodzi, wilgotnych i zasypanych piaskiem. Odpływają z prądem. Deszcz spada na spokojną wodę rzeki, w której odbijają się szarawe chmury, i znaczy na niej kółka. Bez ustanku powstają i zacierają się, igrając perłowymi fasetami.

Pejzaż przypomina pustynię. Na brzegach, w małych chatkach, nie widać żywej duszy. Deszcz sprawia, że zamykają się domy i pustoszeje droga. Kiedy więc o zmierzchu dopływają tam, gdzie leży mała wioska Salomona, wita ich droga milcząca i opustoszała. Nie zauważeni przez nikogo dochodzą do domu. Pukają, wołają. Nic. Słychać jedynie gruchanie gołębi, beczenie owiec i odgłos deszczu.

«Nie ma nikogo. Co robimy?»

«Idźcie do domów w wiosce. Najpierw do domu małego Michała» – nakazuje Jezus.

Najmłodsi apostołowie odchodzą pośpiesznie. Jezus zostaje przy domu z najstarszymi, którzy czynią uwagi i komentują.

«Wszystko jest zamknięte... Nawet krata dobrze założona i zamknięta. Spójrz! Jest nawet wielki gwóźdź. Okna są pozamykane jak na noc. Jakie to smutne! A to uskarżanie się owiec i gołębi? Być może jest chory? Co o tym myślisz, Nauczycielu?»

Jezus potrząsa głową. Jest zmęczony i smutny...

Apostołowie przybiegają z powrotem. Andrzej biegnie jako pierwszy. Kiedy znajduje się w odległości kilku kroków, woła:

«Umarł!... Ananiasz umarł!... Nie można wejść do domu, bo jeszcze nie jest oczyszczony... Od kilku godzin jest w grobie. Gdybyśmy przyszli wczoraj... Niewiasta, matka Michała, zaraz przyjdzie.»

«Cóż nas prześladuje!?» – wybucha Bartłomiej.

«Biedny starzec! Był taki szczęśliwy! Tak mu tu było dobrze! Ale jak? Kiedy się rozchorował?»

Mówią wszyscy naraz.

Niewiasta przychodzi i staje, zachowując odpowiednią odległość od wszystkich. Mówi: «Panie, pokój niech będzie z Tobą. Mój dom jest dla Ciebie otwarty. Ale... nie wiem, czy... przygotowywałam bowiem zmarłego. To dlatego stoję w tej odległości. Mogę Ci jednak wskazać domy, które was przyjmą.»

«Dobrze, niewiasto. Niech Bóg ci wynagrodzi, a wraz z tobą tym, którzy litują się nad podróżnymi. Jakże umarł ten człowiek?»

«O! Nie wiem. Nie chorował. Przedwczoraj czuł się dobrze. Tak, naprawdę czuł się dobrze. Michał przyszedł rano, żeby zabrać dwie owce i dołączyć je do naszych. Tak się umówiliśmy. W porze seksty przyniosłam mu szaty, które mu wyprałam. Siedział przy stole, jadł i był w dobrym zdrowiu. Jeszcze wieczorem Michał odprowadził mu owce i zaczerpnął dwie konwie wody. Dostał od niego dwa podpłomyki, jakie zrobił dla siebie. Wczoraj rano mój syn przyszedł po owce. Wszystko było zamknięte jak teraz i nikt nie odpowiadał na wołania dziecka. Napierał na kratę, ale nie umiał jej otworzyć. Była dobrze zamknięta. Wtedy Michał bardzo się przestraszył i pobiegł do mnie. Mój mąż i ja przybiegliśmy wraz z innymi. Otworzyliśmy kratę. Pukaliśmy do kuchni... wyważyliśmy drzwi... siedział jeszcze przy palenisku, z głową na stole. Blisko niego – lampa, wygasła jak on sam... nóż u jego stóp... drewniana miseczka, w połowie wystrugana... tak zabrała go śmierć... Uśmiechał się... osiągnął pokój... O! Jaką miał twarz! Sprawiedliwego. Wyglądał nawet na piękniejszego... ja... od niedawna się nim opiekowałam, ale przywiązałam się do niego... i opłakuję go...»

«Osiągnął pokój, jak to powiedziałaś. Nie płacz! Gdzie go położyliście?» [– pyta Jezus]

«Wiedzieliśmy, że go bardzo kochałeś, więc złożyliśmy go w grobie Lewiego, który sobie niedawno wybudował. To jedyny grób... bo Lewi jest bogaty. My nie jesteśmy bogaci. Tam, w głębi, za drogą... Teraz, jeśli chcesz, wszystko oczyścimy i...»

«Tak. Zabierzesz owce i gołębie. Resztę zachowaj dla Moich uczniów i dla Mnie, abym mógł tu czasem przebywać. Niech Bóg cię błogosławi, niewiasto. Chodźmy do grobu.»

«Chcesz go wskrzesić?» – pyta zaskoczony Tomasz.

«Nie. To nie byłoby dla niego radością. Tam, gdzie jest, jest szczęśliwszy. Zresztą tego pragnął...»

Jezus jest jednak całkowicie przybity. Zdaje się, że wszystko się sprzysięgło, aby powiększać Jego smutek. Stojące w drzwiach domów niewiasty patrzą, pozdrawiają i komentują.

Szybko doszli do grobu. To mały sześcian, świeżo wybudowany. Jezus modli się przy nim. Potem odwraca się z oczyma wilgotnymi od łez i mówi:

«Chodźmy... do domów wioski. W naszym domku nikt już na nas nie czeka, żeby nas pobłogosławić... Mój Ojcze! Samotność ogarnia Twego Syna. Tworzy się coraz silniejsza pustka i pozostają ci, którzy Mnie nienawidzą... Mój Ojcze! Niech Twoja wola będzie zawsze wypełniana i błogosławiona!...»

Wracają do wioski i – dwóch tu, trzech tam – znajdują schronienie i odpoczynek. Wchodzą do domów tych, którzy nie dotykali umarłego.


   

Przekład: "Vox Domini"