Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga IV - Trzeci rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA  –

210. JEZUS PRZEMAWIA W EMAUS GÓRSKIM
Napisane 14 października 1946. A, 9318-9329

 Plac w Emaus. Pełen ludzi, całkiem zatłoczony. Pośrodku placu – Jezus. Porusza się z trudem, tak jest otoczony i ściśnięty przez ludzi. Jezus idzie między synem przewodniczącego synagogi a innym uczniem. Wokół Niego – w przypuszczalnym zamiarze chronienia Go – idą apostołowie i inni uczniowie. Między jednymi i drugimi, umiejące się wszędzie wślizgnąć jak jaszczurki przez gęsty żywopłot: dzieci, dzieci, dzieci.

Cudowne jest przyciąganie przez Jezusa tych małych! Nie było miejsca, znanego lub nieznanego, żeby Go nie otoczyły od razu dzieci. Były szczęśliwe, że mogą dotknąć Jego szat, a jeszcze szczęśliwsze, kiedy je muskał dłonią w delikatnej, tak serdecznej pieszczocie, nawet jeśli, w tym samym czasie, mówił poważne rzeczy do dorosłych. Gdy siadał z nimi na krześle, na murku, na kamieniu, na zwalonym pniu, a nawet na trawie, dzieci ogarniało całkowite poczucie szczęścia. Wtedy, mając Go tak na swojej wysokości, mogły Go całować, opierać głowy na Jego ramionach, kolanach, wślizgiwać się pod płaszcz, żeby je otoczyły Jego ramiona, jak kurczęta, które znalazły najserdeczniejszą i najpewniejszą obronę. Jezus zawsze broni je przed przemocą ze strony dorosłych. Chcąc okazać gorliwość, oddalają od Niego dzieci. Postępują tak z powodu niedoskonałości szacunku wobec Nauczyciela, wypływającej z wielu poważnych przyczyn...

Także teraz daje się słyszeć Jego często powtarzane zdanie, którym broni Swych małych przyjaciół: «Zostawcie je! O! One mi nie przeszkadzają! To nie dzieci Mi przeszkadzają i nie one Mnie martwią!»

Jezus pochyla się nad nimi z promiennym uśmiechem, który Go odmładza, sprawiając, że przybiera wygląd starszego brata, życzliwego wspólnika jakiejś niewinnej zabawy i szepcze:

«Bądźcie grzeczne i ciche, wtedy was nie odeślą [do domu] i zostaniemy jeszcze razem.»

«I opowiesz nam piękną przypowieść?» – mówi naj... odważniejszy.

«Tak, całą dla was. Potem będę mówił do waszych rodziców. Posłuchajcie wszyscy: to co służy dzieciom, służy też ludziom dorosłym.

Pewnego dnia jednego człowieka wezwał wielki król, który mu powiedział: „Dowiedziałem się, że zasługujesz na nagrodę, bo jesteś mądry i przynosisz cześć swemu miastu przez twą pracę i mądrość. A więc nie dam ci tego czy tamtego, lecz cię zaprowadzę do mojego skarbca. Tam wybierzesz to, co będziesz chciał, a ja dam ci to. W ten sposób także osądzę, czy jesteś taki, jak głosi twoja sława.”

W tym samym czasie król, który podszedł do tarasu otaczającego jego atrium, rzucił okiem na plac przed pałacem królewskim. Ujrzał przechodzące dziecko, odziane ubogo, całkiem małe, z pewnością z biednej rodziny, być może sierotę lub żebraka. Zwrócił się do sług: „Idźcie po to dziecko i przyprowadźcie je do mnie”.

Słudzy poszli i powrócili z małym dzieckiem, bardzo drżącym, że się znalazło przed obliczem króla. Dostojnicy dworu, naciskali, mówiąc mu: „Ukłoń się, przywitaj się i powiedz: ‘Cześć i chwała tobie, mój królu. Zginam kolana przed tobą, potężny królu, którego ziemia wychwala jako najwyższą istniejącą istotę.’ Dziecko jednak nie chciało się ukłonić i wypowiedzieć tych słów. Dostojnicy zgorszeni potrząsali nim brutalnie i mówili: ‘O królu, to dziecko jest nieokrzesane, brudne i odbiera cześć twemu domowi. Pozwól nam je stąd wyrzucić na ulicę. Jeśli pragniesz mieć przy sobie dziecko pójdziemy poszukać ci jakiegoś u bogatych z miasta. Skoro zmęczyły cię nasze, przyprowadzimy ci inne. Ale nie ten prostak, który nawet się nie potrafi przywitać!...”

Człowiek bogaty i mądry, który najpierw pochylił się w stu służalczych pokłonach, jakby się znalazł przed ołtarzem, powiedział: „Twoi dostojnicy dobrze powiedzieli. Przez wzgląd na wspaniałość twej korony, powinieneś przeszkodzić temu, kto nie oddaje twej poświęconej osobie należnej jej czci”. Mówiąc te słowa pochylił się tak głęboko, że pocałował stopy króla.

Król jednak rzekł: „Nie, ja chcę tego dziecka. I nie tylko to, lecz chcę i je zaprowadzić do mojego skarbca, żeby wybrało to, co chce, a ja mu to dam. Czyż nie mogę, skoro jestem królem, uszczęśliwić jednego biednego dziecka? Czyż nie jest moim poddanym, jak wy wszyscy? Czyż to jego wina, że jest nieszczęśliwe? Nie. Bądź pochwalony Boże! Chcę mu choć raz sprawić radość! Podejdź, dziecko, nie bój się mnie” i podał mu rękę, którą dziecko po prostu ujęło i spontanicznie pocałowało. Król się uśmiechnął.

Pomiędzy dwoma rzędami dostojników zgiętych w pół dla oddania mu czci, po purpurowym dywanie w złote kwiaty, król udał się do skarbca. Po swej prawicy miał męża bogatego i mądrego, a po lewicy – dziecko ubogie i nieuczone. I płaszcz królewski bardzo się odróżniał od małej, postrzępionej szatki i bosych stóp ubogiego dziecka.

Weszli do skarbca, którego drzwi otwarło dwóch wielkich dworzan. Było to pomieszczenie wysokie, okrągłe, bez okien. Lecz światło padało z sufitu, którym była ogromna płyta miki: światło łagodne, które mimo to sprawiało, że błyszczały złote gwoździe skrzyń i purpurowe wstęgi licznych rulonów umieszczone na wysokich, pozłacanych pulpitach. Zwoje okazałe, z kosztownymi pierścieniami, z klamrami i znakami przyozdobionymi błyszczącymi klejnotami: rzadkie dzieła, które tylko sam król mógł posiadać. Dalej porzucony na surowym pulpicie, mrocznym i niskim mały zwój otoczony małym pierścieniem z białego drewna, związany zwykłym sznurem, zakurzony, jakby zaniedbany. Król powiedział, wskazując mury:

„Oto tutaj się znajdują skarby ziemi i inne jeszcze większe skarby niż ziemskie, gdyż tu znajdują się dzieła geniuszu ludzkiego i są tu też dzieła, pochodzące z ponadludzkich źródeł. Idźcie, weźcie sobie, co chcecie.” I stanął pośrodku sali, ze skrzyżowanymi ramionami, obserwując.

Mąż bogaty i mądry podszedł najpierw do skrzyń i podnosił pokrywy z pośpiechem coraz bardziej gorączkowym. Złoto w sztabkach, złoto i klejnoty, pieniądze, perły, szafiry, rubiny, szmaragdy, opale... błyszczały we wszystkich skrzyniach.

Okrzyki podziwu – przy każdym otwarciu... A potem podszedł do pulpitów, czytając tytuły zwojów i nowe okrzyki podziwu wychodziły z jego ust. W końcu człowiek rozentuzjazmowany zwrócił się do króla i powiedział: „Ależ posiadasz skarb nie mający równych sobie: szlachetne kamienie są tyle warte co zwoje i odwrotnie! I naprawdę mogę wybierać swobodnie?”

„Powiedziałem: jakby wszystko należało do ciebie.”

Mężczyzna upadł na twarz, mówiąc: „Uwielbiam cię, o wielki królu!”. Potem wstał i pobiegł najpierw ku skrzyniom, a potem ku pulpitom, biorąc z jednych i z drugich to, co widział w nich najlepszego.

Król uśmiechnął się po raz pierwszy nieznacznie, kiedy ujrzał z jaką chciwością mężczyzna biegał od jednej skrzyni do drugiej. Drugi raz – widząc, jak rzucił się na ziemię, a trzeci raz uśmiechnął się wtedy, gdy widział z jaką chciwością, według jakiej zasady i kolejności wybierał klejnoty i księgi. A zwracając się do dziecka, które stało cały czas przy nim, król powiedział:

„A ty nie pójdziesz wybrać sobie pięknych kamieni i wartościowych zwojów?”

Dziecko potrząsnęło głową, zaprzeczając.

„A dlaczego?”

„Bo zwojów nie potrafię czytać, a co do kamieni... nie znam ich wartości. Dla mnie to kamienie i nic więcej.”

„Ale uczyniłyby cię bogatym.”

„Nie mam ojca ani matki, ani brata. Na cóż by mi się przydał ten skarb w zanadrzu w mojej kryjówce?”

„Dzięki niemu mógłbyś sobie kupić dom.”

„I mieszkałbym w nim sam.”

„Szaty...”

„Byłoby mi i tak zimno, bo mi brak miłości rodziców.”

„Pokarm...”

„Nie mógłbym się nakarmić pocałunkami mamy ani ich kupić za żadną cenę.”

„Nauczycieli, żeby cię nauczyli czytać...”

„To by mi się bardziej podobało, ale potem co czytać?”

„Dzieła poetów, filozofów, mędrców, słowa starożytne i historie ludowe...”

„Rzeczy niepotrzebne, próżne lub przeszłe... Nie warto.”

„Jakie głupie dziecko!” – zawołał mężczyzna, który miał teraz ramiona obciążone zwojami, a pas i tunikę na piersi wypchane klejnotami.

Król jeszcze raz uśmiechnął się do siebie. I wziąwszy dziecko na ręce zaniósł je do skrzyń. Zanurzył dłoń w perłach, rubinach, topazach, ametystach. Spuszczał je jak błyszczący deszcz i nakłaniał do wzięcia.

„Nie, o królu, tego nie chcę. Chcę czegoś innego...”

Król zaprowadził więc dziecko do pulpitów i czytał mu strofy poetów, historie bohaterów, opisy krain.

„O! Czytać to coś piękniejszego. Ale nie tego chcę...”

„Czegóż więc? Mów, a ja ci to dam, chłopcze.”

„O! Nie myślę, królu, że potrafisz mi to dać, pomimo twej potęgi. To nie jest rzecz stąd...”

„Ach! Chcesz rzeczy nie z tej ziemi! Oto one: tutaj są dzieła podyktowane przez Boga jego sługom, posłuchaj” i zaczął mu czytać natchnione stronice.

„To o wiele piękniejsze, ale żeby to zrozumieć trzeba najpierw poznać język Boga. Czy jest jakaś książka, która go uczy i która daje pojąć, kim jest Bóg?”

Król zaskoczony przestał się uśmiechać, lecz przytulił dziecko mocno do serca.

Mężczyzna, przeciwnie, zaśmiał się kpiąco i rzekł: „Nawet najwięksi mędrcy nie wiedzą, kim jest Bóg, a ty, nieuczone dziecko, chcesz to wiedzieć? No, jeśli dzięki temu chcesz zostać bogatym!...”

Król spojrzał na mężczyznę surowo. Malec zaś odpowiedział:

„Nie szukam bogactwa, szukam miłości, bo mi kiedyś powiedziano, że Bóg jest Miłością.”

Król zaprowadził go do surowego pulpitu, na którym był mały rulon, związany sznurem i zakurzony. Wziął go, rozwinął i zaczął czytać pierwsze linijki:

„Niech ten, kto jest mały przyjdzie do Mnie, a Ja, Bóg, nauczę go mądrości i miłości. Ona znajduje się w tej księdze, a Ja...”

„O! To tego chcę! I będę znał Boga, a posiadając Go będę miał wszystko. Daj mi, o królu, ten zwój, a będę szczęśliwy.”

„Ale on nie ma wartości pieniężnej! To dziecko jest naprawdę głupie! Nie potrafi czytać, a bierze księgę! Nie jest uczone i nie chce się kształcić. Jest biedne, a nie bierze bogactw” – powiedział na to mężczyzna.

„Będę się starał posiąść miłość i ta księga mnie jej nauczy. Bądź błogosławiony, o królu, że dałeś mi to, dzięki czemu już się nie będę czuł sierotą i ubogim!”

„To przynajmniej oddaj mu cześć, jak ja to czynię, skoro uważasz, że za jego pośrednictwem stałeś się tak szczęśliwy!”

„Nie jemu oddaję cześć, lecz Bogu, który go uczynił tak dobrym” – odpowiedziało dziecko.

„To dziecko jest prawdziwym mędrcem mojego królestwa, o człowieku, który sobie przywłaszczasz sławę mędrca. Pycha i chciwość zaślepiły cię do tego stopnia, że nakłaniasz je do adoracji stworzenia zamiast ofiarować ją Stwórcy i to dlatego, że stworzenie dało ci kamienie i ludzkie dzieła. A nie zastanowiłeś się nad tym, że masz klejnoty i że ja je miałem, dlatego że Bóg je stworzył. [Nie zastanowiłeś się nad tym,] że masz rzadkie zwoje, w których się znajduje myśl człowiecza, dlatego że Bóg dał człowiekowi rozum. Ten malec, który cierpi głód i chłód, który jest sam, którego dotknęły wszelkie boleści, który byłby usprawiedliwiony i otrzymałby przebaczenie, gdyby się upoił bogactwami, oto on potrafi sprawiedliwie oddać cześć Bogu za udzielenie memu sercu dobroci. On też szuka jedynej rzeczy koniecznej: miłowania Boga, poznania miłości, żeby posiadać prawdziwe bogactwa tu, w dole, i tam, w górze. Mężu, obiecałem ci, że dam ci to, co wybierzesz. Słowo króla jest święte. Odejdź więc z twoimi klejnotami i zwojami: kolorowymi kamykami i słomą ludzkiej myśli. I żyj w lęku przed złodziejami i molami, pierwszymi – nieprzyjaciółmi klejnotów, drugimi – pergaminów. Niech cię oślepią fałszywe blaski tych łusek i odczuj wstręt do słodkawego smaku ludzkiej nauki, która jest samym smakiem i nie karmi. Idź! To dziecko pozostanie przy mnie i razem będziemy usiłowali przeczytać księgę, którą jest miłość, czyli Bóg. Nie będziemy mieć pustych blasków zimnych kamieni ani słodkawego smaku słomy dzieł ludzkiej wiedzy. Ognie Ducha Wiecznego dadzą nam już tu widzenie Raju i posiądziemy Mądrość, bardziej umacniającą niż wino i bardziej pożywną niż miód. Pójdź, dziecko, któremu Mądrość ukazała swe oblicze, żebyś jej zapragnęło jako prawdziwej małżonki.”

I po wypędzeniu mężczyzny ujął za rękę dziecko i pouczał je w Bożej Mądrości, żeby się stało sprawiedliwe. Na ziemi miało się stać królem godnym świętego namaszczenia, a po tym życiu – obywatelem Bożego Królestwa. Oto przypowieść obiecana dzieciom i przedstawiona dorosłym.

Pamiętacie Barucha? On mówi: „Z jakiego powodu, o Izraelu, jesteś w ziemi nieprzyjacielskiej, starzejesz się w kraju cudzoziemskim, zostałeś skażony pośród umarłych i zaliczony do tych, którzy schodzą do otchłani?” I odpowiada: „To dlatego że porzuciłeś źródło Mądrości. Gdybyś kroczył po drodze Boga, żyłbyś długo w pokoju i na zawsze.”

Posłuchajcie wy, którzy zbyt często uskarżacie się, że będąc w ojczyźnie, jesteście na wygnaniu. Ojczyzna bowiem do nas już nie należy, lecz do tego kto nad nami panuje. Użalacie się, a nie wiecie, że to – w porównaniu z tym, co was czeka w przyszłości – jest jak kropla octu zmieszanego z wodą w porównaniu z odurzającym kielichem, jaki się daje skazańcom, a który, wiecie o tym, jest bardziej gorzki niż wszelki napój. Lud Boży cierpi, bo porzucił Mądrość. Jakże możecie posiadać roztropność, moc, rozum, jakże możecie wiedzieć choćby to, gdzie się one znajdują, a w rezultacie wiedzieć o rzeczach mniejszej wagi, skoro nie poicie się już u źródeł Mądrości?

Boże Królestwo nie jest z tej ziemi, lecz miłosierdzie Boga jest jego źródłem. Ono jest w Bogu. Ono jest samym Bogiem. Bóg otwiera Swe łono, żeby [to Królestwo] na was zstąpiło. I cóż, czy Izrael, który ma lub miał bogactwa, zdobycze, cześć, posiada jeszcze jedyny skarb? On uważa, że ma go jeszcze z powodu głupiej pychy, wywołanej nadzwyczajnymi zjawiskami, jakie już utracił. On uważa się jeszcze za bogatego i wymaga posłuszeństwa myśląc, że jest taki, choć wzbudza jedynie politowanie lub szyderstwo. Nie. On [nie posiada skarbu] i traci nawet resztę, gdyż kto traci Mądrość, traci możność bycia wielkim. Kto nie posiada Mądrości, popada z błędu w błąd. Izrael zna wiele rzeczy, nawet zbyt wiele, lecz nie zna już Mądrości.

Baruch mówi słusznie: „Młodzieńcy tego ludu widzieli światło, mieszkali na tej ziemi, lecz nie znali drogi Mądrości ani jej ścieżek. Ich dzieci jej nie przyjęły i ona odeszła daleko od nich.”

Daleko od nich! Dzieci jej nie przyjęły! Prorocze słowa! Ja jestem Mądrością, która do was mówi, a trzy czwarte Izraela Mnie nie przyjmuje. Mądrość oddala się więc i oddali się jeszcze bardziej, żeby ich zostawić samych... I cóż uczynią wtedy ci, którzy się uważali za olbrzymów zdolnych zmusić Pana, aby im pomagał, aby im służył? Olbrzymy potrzebne Bogu do założenia Jego Królestwa? Nie. Ja mówię wraz z Baruchem: „Dla założenia prawdziwego Królestwa Bożego Bóg nie wybierze tych pysznych. On im pozwoli zniszczeć w ich głupocie” z dala od Jego ścieżek. Bo aby się wznieść duchem do Nieba i pojąć lekcje Mądrości trzeba ducha pokornego, posłusznego, a przede wszystkim będącego samą miłością. Mądrość bowiem mówi własnym językiem, czyli językiem miłości, będąc samą Miłością. Dla poznania jej ścieżek trzeba spojrzenia przejrzystego i pokornego, pozbawionego potrójnej pożądliwości. Żeby posiąść Mądrość, trzeba ją kupić żywym pieniądzem: cnotami.

Tego Izrael nie miał i Ja przyszedłem, żeby wyjaśnić Mądrość, żeby was wprowadzić na Jej drogę, żeby zasiać w waszych sercach cnoty. Ja bowiem znam wszystko i wiem wszystko. Przyszedłem pouczyć Jakuba, Mego sługę, i Mojego umiłowanego Izraela. Przyszedłem na ziemię, żeby rozmawiać z ludźmi, Ja, Słowo Ojca, żeby ująć za rękę dzieci człowieka, Ja, Syn Boga i człowieka, Ja – Droga i Życie. Przyszedłem, aby was wprowadzić do sali wiecznych skarbów, Ja któremu wszystko zostało dane przez Mojego Ojca. Przyszedłem, Ja, wieczny Miłujący, żeby pojąć Moją Małżonkę, Ludzkość. Chcę ją wznieść do Mego tronu i do Mojej małżeńskiej komnaty po to, aby była ze Mną w Niebie. [Chcę] ją wprowadzić do piwnicy z winem, żeby się upoiła prawdziwą Winoroślą, z której pędy czerpią życie. Lecz Izrael jest oblubienicą rozleniwioną i nie wstaje z posłania, żeby otworzyć Temu, kto przyszedł. I Pan Młody odchodzi. Przejdzie. Właśnie mija ich. Potem Izrael będzie szukał daremnie i znajdzie nie miłosierną Miłość swego Zbawiciela, lecz wozy wojenne tych, którzy nad nim zapanują i zostanie zmiażdżony tracąc swą pychę i życie po tym, jak chciał zmiażdżyć miłosierną Wolę Boga.

O! Izraelu, Izraelu, który tracisz prawdziwe Życie dla zachowania kłamliwej iluzji swej mocy! O! Izraelu, który uważasz, że się ocalasz i chcesz się ocalić drogami, które nie są drogami Mądrości i które cię gubią zaprzedając cię Kłamstwu i Zbrodni! Izraelu, topiący się, który nie przywiązujesz się do solidnej kotwicy, którą ci się rzuca dla twego ocalenia, lecz do resztek twej roztrzaskanej przeszłości! Burza niesie cię daleko na pełne morze, na morze przerażające i pozbawione światła. O Izraelu! Na cóż ci służy zachowanie życia lub przypuszczenie, że je zachowasz na godzinę, na rok, dziesięć lat, dwadzieścia czy trzydzieści lat za cenę zbrodni i następnie wiecznej zguby? Życie, chwała, moc, czymże są? Kroplą brudu na powierzchni stojącej wody używanej przez praczki. Błyszczy ona nie dlatego, że jest z klejnotów, lecz dlatego, że jest z brudnego tłuszczu, który z saletrą zbija się w bańki. Ich przeznaczeniem jest pęknięcie i nic nie zostaje, z wyjątkiem kółka na wodzie brudnej od ludzkiego potu. Jednego potrzeba, o Izraelu: posiadać Mądrość, nawet za cenę życia. Życie bowiem nie jest najcenniejsze. I lepiej je utracić sto razy niż zgubić duszę.»

Jezus skończył mówić pośród pełnej podziwu ciszy. Usiłuje wstać i odejść... Ale dzieci domagają się pocałunku, a dorośli – błogosławieństwa. To dopiero wtedy, pożegnawszy się z Kleofasem i Hermasem z Emaus, może odejść.


   

Przekład: "Vox Domini"