Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga IV - Trzeci rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA    –

233. SIEDMIORO UZDROWIONYCH TRĘDOWATYCH. JEZUS MÓWI DO APOSTOŁÓW ORAZ DO MARTY I MARII
Napisane 4 grudnia 1946. A, 9645-9661

Jezus z Piotrem i Judą Tadeuszem przechodzi szybko przez miejsce smutne, kamieniste, w pobliżu miasta. Ponieważ nie widzę zielonych sadów oliwnych, lecz pagórek czy raczej pagórki niezbyt zielone lub wcale, na zachodzie Jerozolimy, pośród których znajduje się smutna Golgota, myślę, że jesteśmy naprawdę poza zachodnią częścią miasta.

«Będziemy mogli dać im coś dzięki temu, co zdobyliśmy. To musi być straszne żyć w tych grobach w zimie» – odzywa się Tadeusz obładowany tak samo jak Piotr.

«Jestem zadowolony, że byliśmy u wyzwoleńców, bo otrzymaliśmy te denary dla trędowatych. Biedni nieszczęśnicy! W tych dniach świątecznych nikt o nich nie myśli. Wszyscy się cieszą... oni myślą o swych utraconych domach... Niestety! Gdyby choć wierzyli w Ciebie! Czy uwierzą w Ciebie, Nauczycielu?» – mówi Piotr zawsze prosty, bardzo przywiązany do swego Jezusa.

«Miejmy nadzieję, Szymonie, ufajmy. Na razie módlmy się...» [– odpowiada Jezus] i idą dalej modląc się.

Smutna dolina Hinnom ukazuje się im wraz z grobami ludzi żyjących.

«Idźcie naprzód i rozdajcie to» – mówi Jezus.

Obydwaj [apostołowie] odchodzą rozmawiając głośno. Ukazują się twarze trędowatych u wejść do grot i kryjówek.

«Jesteśmy uczniami Rabbiego Jezusa – odzywa się Piotr. – On zaraz przyjdzie i wysyła nas, aby wam udzielić pomocy. Ilu was jest?»

«Siedmiu tutaj. Trzech z drugiej strony, za En Rogel» – mówi jeden z nich w imieniu wszystkich.

Piotr otwiera swój pakunek, a Tadeusz – swój. Dzielą na dziesięć części chleb, ser, masło, oliwki. Oliwa... Co zrobić z oliwą, która jest w małym dzbanku?

«Niech ktoś z was przyniesie pojemnik tu, na skałę. Podzielicie oliwę pomiędzy braci, jakimi jesteście i w imię Nauczyciela, który głosi miłość do bliźniego» – mówi Piotr.

Jeden z trędowatych, kulejąc, schodzi ku apostołom, którzy właśnie podeszli do dużej skały i stawia na niej wyszczerbiony dzbanek. Patrzy, jak wlewają oliwę i pyta zaskoczony:

«Nie boicie się być tak blisko mnie?»

Istotnie pomiędzy apostołami a trędowatym jest tylko skała.

«Boimy się tylko tego, aby nie wykroczyć przeciw miłości. On nas wysłał mówiąc, że mamy was wspomóc, gdyż ten, kto należy do Chrystusa musi kochać tak, jak kocha Chrystus. Oby ta oliwa mogła otworzyć wasze serca, dać im światło, żeby już płonął ogień w lampach waszych serc. Czas Łaski przyszedł dla tych, którzy ufność pokładają w Panu Jezusie. Wierzcie w Niego. On jest Mesjaszem i uzdrawia ciała i dusze. On może wszystko, gdyż jest Emmanuelem» – mówi Tadeusz ze swą zawsze się uwidoczniającą godnością.

Trędowaty stoi z dzbankiem w dłoniach jak oczarowany. Przygląda mu się. Potem mówi:

«Wiem, że Izrael ma swego Mesjasza, gdyż mówią o tym pielgrzymi, którzy przychodzą do miasta szukać Go i my słuchamy ich rozmów. Ale ja nigdy Go nie widziałem, bo przyszedłem tu niedawno. I mówicie, że uzdrowiłby mnie? Pośród nas są tacy, którzy Mu bluźnią, inni zaś Go błogosławią. Nie wiem, komu wierzyć.»

«A czy ci, którzy Go przeklinają, są dobrzy?»

«Nie. Są okrutni i dręczą nas. Chcą najlepsze miejsca i najobfitsze części. I z tego powodu nie wiemy, czy będziemy mogli tutaj pozostać» [– odpowiada trędowaty.]

«Widzisz więc, że tylko ten, kto pozwala piekłu wejść do swego wnętrza, nienawidzi Mesjasza. Piekło już czuje się przez Niego pokonane i dlatego Go nienawidzi. Ale ja ci mówię, że trzeba Go kochać, i to z wiarą, jeśli chce się mieć od Najwyższego łaskę tu i w dalszym życiu [po śmierci]» – mówi mu jeszcze Tadeusz.

«Gdybym tak mógł otrzymać łaskę! Ożeniłem się przed dwoma laty i mam małego synka, który mnie nie zna. Jestem trędowaty zaledwie od miesiąca. Widzicie to.»

Rzeczywiście mało ma śladów [choroby].

«Zwróć się więc do Nauczyciela z wiarą. Spójrz! Nadchodzi. Uprzedź swych towarzyszy i wróć tutaj. On przejdzie i uzdrowi cię.»

Mężczyzna, kulejąc, wspina się na stok i woła:

«Uriaszu! Joabie! Adino! I wy też, którzy nie wierzycie. Pan przychodzi, żeby nas ocalić.»

Jeden, dwóch, trzech. Trzy niedole, a każda większa, podchodzą. Niewiasta ukazuje się nieznacznie. To żyjąca okropność... Być może płacze, a być może coś mówi, ale nie sposób jej zrozumieć, gdyż jej głos jest jakimś dźwiękiem wychodzącym z tego, co było jego ustami, lecz co teraz jest tylko dwiema żuchwami pozbawionymi zębów, odkrytymi, straszliwymi...

«Tak, mówię ci, że oni mi powiedzieli, że mam was zawołać, bo On przychodzi nas uzdrowić.»

«Mnie – nie! Nie wierzyłam poprzednio... i On mnie już nie wysłucha... a poza tym nie potrafię już chodzić» – mówi [niewiasta] już wyraźniej, choć z ogromną trudnością. Pomaga sobie nawet palcami, przytrzymując strzępy warg, aby ją zrozumiano.

«Zaniesiemy cię, Adino...» – mówią dwaj mężczyźni i ten, który trzyma dzbanek.

«Nie... nie... Zbyt wiele grzeszyłam...» – upada na ziemię tam, gdzie stoi...

Trzej inni biegną, jak mogą, aroganccy, i mówią:

«Daj nam oliwę, a wy w tym czasie idźcie szukać Belzebuba, jeśli macie ochotę.»

«Oliwa jest dla wszystkich!» – mówi ten, który trzyma dzbanek, usiłując obronić swój skarb. Ale trzej gwałtowni, okrutni, pokonują go i wyrywają mu naczynie.

«Właśnie! Tak jest zawsze... Odrobina oliwy od tak długiego czasu!... Ale idzie Nauczyciel... chodźmy się z Nim spotkać. Adino, naprawdę nie pójdziesz?»

«Nie ośmielam się...»

Trzej mężczyźni schodzą w kierunku skały. Zatrzymują się, żeby zaczekać na Jezusa, na którego spotkanie wyszło dwóch apostołów. A kiedy już podchodzi wołają: «Ulituj się nad nami, Jezusie Izraelski! Mamy ufność w Tobie, Panie!»

Jezus unosi głowę. Spogląda na nich Swym wyjątkowym spojrzeniem. Pyta: «Dlaczego pragniecie zdrowia?»

«Dla naszych rodzin, dla nas... to straszne żyć tutaj...»

«Nie jesteście tylko ciałem, dzieci. Macie też duszę i ona więcej jest warta niż ciało. To o nią powinniście się troszczyć. Nie proście więc o uzdrowienie ze względu na was, na wasze rodziny, ale po to, aby mieć czas na poznanie Słowa Boga i na takie życie, aby sobie zasłużyć na Jego Królestwo. Jesteście sprawiedliwi? Stańcie się nimi bardziej. Jesteście grzesznikami? Proście o życie, żeby mieć czas na wynagrodzenie za zło, jakie popełniliście... Gdzie jest niewiasta? Dlaczego nie przychodzi? Nie ośmiela się spojrzeć w twarz Syna Człowieczego? A przecież, kiedy grzeszyła, nie bała się spotkać oblicza Boga. Powiedzcie jej, że On jej wiele przebaczył dlatego, że okazała skruchę i poddanie oraz że Wieczny wysłał Mnie, abym odpuścił wszystkie grzechy tym, którzy się odwrócili od swej przeszłości.»

«Nauczycielu, Adina nie potrafi już chodzić...»

«Idźcie pomóc jej przyjść tutaj i przynieście drugie naczynie. Damy wam jeszcze oliwy...»

«Panie, z ledwością wystarczy dla innych» – mówi Mu Piotr cicho, podczas gdy trędowaci odchodzą po niewiastę.

«Wystarczy dla wszystkich. Wierz, gdyż tobie łatwiej jest wierzyć w to [że nie zabraknie oliwy], niż tym nieszczęśliwym w to, że ich ciało stanie się ponownie tym, czym było.»

W tym czasie u góry, w grotach, wybuchła walka pomiędzy trzema złymi trędowatymi z powodu podziału żywności...

Niewiasta nadchodzi trzymana przez trędowatych towarzyszy... jęczy na tyle, na ile może:

«Przebacz! Za przeszłość! Za to, że nie prosiłam o wybaczenie wcześniej!... Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną!»

Kładą ją na skale i stawiają też na tej skale rodzaj kociołka, całego wyszczerbionego. Jezus pyta:

«Co powiecie: czy jest łatwiej powiększyć objętość oliwy w naczyniu, czy sprawić, że urośnie ciało tam, gdzie uszkodził je trąd?»

Cisza... A potem właśnie niewiasta odpowiada:

«Powiększyć oliwę. Ale również ciało, bo Ty wszystko możesz. I możesz mi też dać duszę z moich pierwszych lat. Wierzę, Panie.»

O! Boski uśmiech! To jak światło, które się rozprasza, pełne łagodności, radości, słodyczy! Jest ono w oczach i na wargach, i w głosie, kiedy [Jezus] mówi:

«Przez wzgląd na twoją wiarę, przyjmij zdrowie i przebaczenie. I wy też. Macie oliwę i pożywienie, aby się pokrzepić. Idźcie się pokazać kapłanowi, jak jest przepisane. Jutro, o świcie, powrócę z szatami i będziecie mogli iść stosownie ubrani. Chodźmy! Chwalcie Pana. Nie jesteście już trędowaci!»

To dopiero wtedy wszyscy czworo, którzy dotąd wpatrywali się w Pana, spoglądają na siebie i krzyczą ze zdumienia. Niewiasta chciałaby wstać, ale jest zbyt obnażona. Jej szata jest w strzępach i bardziej jest naga niż okryta. Pozostaje w połowie ukryta za skałą ze wstydu nie tylko przed Jezusem, ale też przed swoimi towarzyszami. Jej twarz jest uzupełniona, jedynie rysy są wyostrzone z powodu niedostatków. Płacze, mówiąc bez przerwy:

«Błogosławiony! Błogosławiony! Błogosławiony!»

Jej błogosławieństwa mieszają się ze straszliwymi bluźnierstwami trzech złych trędowatych, których rozwścieczył widok uzdrowienia. Rzucają na nich śmieci i kamienie.

«Nie możecie tu zostać. Chodźcie ze Mną. Nic złego się wam nie stanie. Spójrzcie: droga jest pusta. Godzina seksty zaprowadziła mieszkańców do domów. Pójdziecie, aby dotrwać do jutra, do innych trędowatych. Nie bójcie się. Chodźcie za Mną. Masz, niewiasto» – mówi Jezus, podając jej Swój płaszcz, żeby się okryła.

Czworo [uzdrowionych] nieco zalęknionych, nieco oszołomionych idzie za Nim jak cztery baranki. Pokonują tak przez resztę doliny Hinnom, przechodzą przez drogę, idą w kierunku Siloan, drugiego smutnego miejsca pobytu trędowatych. Jezus zatrzymuje się u stóp zbocza i nakazuje:

«Idźcie na górę i powiedzcie im, że jutro o pierwszej godzinie będę tutaj. Idźcie i cieszcie się z nimi, ogłaszając im Nauczyciela Dobrej Nowiny.»

Każe im dać resztę żywności i błogosławi ich przed odejściem...

«Teraz chodźmy. Minęła już godzina szósta» – mówi Jezus odwracając się, żeby wrócić na dolną drogę prowadzącą do Betanii. Ale od razu zatrzymuje Go krzyk:

«Jezusie, Synu Dawida, ulituj się też nad nami!»

«Nie czekali świtu» – zauważa Piotr.

«Chodźmy do nich. Tak nieliczne są teraz godziny, w których mogę czynić dobrze, bez mącenia spokoju tych, którym wyświadczam dobro, przez tych, którzy Mnie nienawidzą!» – odpowiada Jezus i wraca, patrząc prosto na trzech trędowatych z Siloan, którzy ukazali się na płaszczyźnie małego wzgórza i powtarzają swe krzyki, wspomagani przez już uzdrowionych, którzy stoją za nimi. Jezus zadowala się wyciągnięciem rąk i powiedzeniem:

«Niech się wam stanie, jak prosicie. Idźcie i żyjcie na drogach Pana.»

Błogosławi ich, a trąd zaciera się na ich ciałach podobnie jak topi się na słońcu lekka powłoka śniegu. I Jezus bardzo szybko odchodzi. Ścigają Go błogosławieństwa uzdrowionych, którzy ze swego urwiska wyciągają ramiona w uścisku bardziej realnym, niż gdyby Go naprawdę obejmowali.

Powracają na drogę do Betanii, która wiedzie wzdłuż Cedronu, zakręcającego pod kątem ostrym po jakichś stu krokach od Siloan. Po minięciu zakrętu ich oczom ukazuje się druga część drogi prowadzącej do Betanii. Widzą więc, że całkiem sam, szybkim krokiem, idzie po niej Judasz z Kariotu.

«Ależ to Judasz!» – wykrzykuje Tadeusz, który dostrzega go jako pierwszy.

«Dlaczego tutaj? Sam? Hej, Judaszu!» – woła Piotr.

Judasz odwraca się w jednej chwili. Jest blady, niemal zielony.

Piotr mówi do niego:

«Ujrzałeś demona, że masz kolor sałaty?»

«Co ty tutaj robisz, Judaszu? Dlaczego opuściłeś towarzyszy?» – pyta równocześnie Jezus. Judasz już się opanował. Mówi:

«Byłem z nimi. Spotkałem kogoś, kto miał nowiny o mojej matce. Spójrz...» – szuka w zanadrzu. Uderza się dłonią w czoło, mówiąc: «Zostawiłem go u tego człowieka! Chciałem ci przeczytać ten list... Albo go straciłem w drodze... Nie czuje się dobrze i nawet chorowała... Ale oto towarzysze... Zatrzymali się. Widzieli Cię... Nauczycielu, jestem wzburzony...»

«Widzę to.»

«Nauczycielu... oto sakiewki. Rozdzieliłem pieniądze na dwie części, żeby... żeby nie przyciągać uwagi... Byłem sam...»

Apostołowie Bartłomiej, Filip, Mateusz, Szymon i Jakub, syn Zebedeusza, są nieco zmieszani. Podchodzą serdecznie do Jezusa, lecz ze świadomością, że w czymś uchybili.

Jezus patrzy na nich i mówi:

«Nie czyńcie tego więcej. Nigdy nie jest dla was dobrze, że się rozdzielacie. Jeśli wam mówię, że macie tego nie czynić, to dlatego że wiem, że musicie się wzajemnie podtrzymywać. Nie jesteście dość silni, aby móc działać samodzielnie. Kiedy jesteście zjednoczeni jeden powściąga lub podtrzymuje drugiego. Podzieleni...»

«To ja, Nauczycielu, udzieliłem złej rady, gdyż zaraz sobie przypomnieliśmy, że nam powiedziałeś, że mamy się nie rozdzielać i że mamy iść wszyscy razem do Betanii. Judasz odszedł ze słusznego powodu, dlatego nie pomyśleliśmy, aby iść z nim. Przebacz mi, Panie» – mówi Bartłomiej pokornie i szczerze.

«Oczywiście przebaczam wam. Ale powtarzam wam to: nie róbcie tego więcej. Zastanówcie się nad tym, że posłuszeństwo chroni zawsze przynajmniej przed jednym grzechem: przed przekonaniem, że jest się zdolnym do działania o własnych siłach. Wy nie wiecie, jak bardzo demon krąży wokół was, aby wykorzystać wszystkie wasze motywy, aby nakłonić was do grzeszenia, i aby przez was zaszkodzić waszemu Nauczycielowi, który jest już tak bardzo prześladowany. To są czasy coraz trudniejsze dla Mnie i dla organizmu, który przyszedłem ukształtować. Dlatego trzeba wiele ostrożności, aby uniknąć jego – nie powiem: zranienia lub zabicia, bo tak się nie stanie aż do końca wieków – ale pokrycia go błotem. Jego przeciwnicy patrzą na was uważnie, nie tracąc was nigdy z oczu – tak jak roztrząsają wszystkie Moje czyny i wszystkie Moje słowa – a czynią to po to, aby mieć powody do oczernienia. Jeśli widzą, że jesteście kłótliwi, podzieleni, w jakikolwiek sposób niedoskonali, nawet w sprawach małej wagi, zapamiętują to i posługują się tym, co uczyniliście. Rzucają to oskarżenie jak błoto przeciwko Mnie i Mojemu Kościołowi, który właśnie się kształtuje. Widzicie to! Nie czynię wam wyrzutów, lecz udzielam wam rady. Dla waszego dobra. Och! Czy nie wiecie, Moi przyjaciele, że oni nawet najlepsze sprawy zafałszują i przedstawią je tak, aby móc Mnie oskarżyć przy zachowaniu pozorów sprawiedliwości? A więc w przyszłości bądźcie bardziej posłuszni i bardziej rozważni.»

Apostołowie są bardzo wzruszeni łagodnością Jezusa. Judasz z Kariotu nie przestaje mienić się na twarzy. Stoi pokornie, trochę w tyle za wszystkimi, aż Piotr mu mówi:

«Co ty tam robisz? Nie ponosisz większej winy niż inni. Chodź więc do przodu z innymi.»

Judasz jest zmuszony do posłuszeństwa.

Idą szybko, gdyż – choć jest słońce – wieje wiatr, który ich zachęca do maszerowania, aby się rozgrzać. Pokonali już szmat drogi, kiedy Natanael, któremu jest zimno, i mówi to owijając się bardziej niż zwykle płaszczem, zauważa, że Jezus ma tylko jedno okrycie: «Nauczycielu, cóż zrobiłeś ze Swoim płaszczem?»

«Dałem go trędowatej. Uzdrowiliśmy i pocieszyli siedmioro trędowatych.»

«Ależ musi Ci być zimno! Weź mój – mówi Zelota, dodając: W lodowatych grobach przyzwyczaiłem się do zimowego wiatru.»

«Nie, Szymonie. Popatrz! Tam jest już Betania. Wkrótce będziemy w domu. Wcale nie jest Mi zimno. Dano Mi dziś wiele radości duchowej, a ona bardziej umacnia niż ciepły płaszcz.»

«Bracie, przypisujesz nam nieprawdziwe zasługi. To Ty, a nie my, uzdrowiłeś i pocieszyłeś...» – mówi Tadeusz.

«Wy przygotowaliście serca na wiarę w cud. Pomagaliście więc w uzdrawianiu i pocieszaniu, czyniąc to ze Mną i jak Ja. Gdybyście wiedzieli, jak się raduję, włączając was we wszystkie Moje dzieła! Nie przypominacie sobie słów Jana, syna Zachariasza, Mojego kuzyna: „Trzeba, aby On wzrastał, a ja abym się pomniejszał”? Mówił to słusznie, gdyż każdy człowiek, choćby nie wiem jak wielki – nawet Mojżesz i Eliasz – traci blask jak gwiazda otoczona promieniami słonecznymi, w chwili ukazania się Tego, który przychodzi z Niebios i który jest większy od każdego człowieka, bo jest Tym, który przychodzi od Najświętszego Ojca. Ale również Ja: założyciel Organizmu, który będzie trwał tak długo jak wieki i będzie święty, jak Jego Założyciel i Głowa, muszę powiedzieć: „Trzeba, aby to ciało zajaśniało i żebym Ja utracił Mój blask”. Ten Organizm będzie trwał, aby Mnie reprezentować i będzie jedno ze Mną – podobnie jak członki ciała ludzkiego są czymś jednym z głową, która nad nimi panuje. Powinniście być Moimi kontynuatorami. Wkrótce nie będzie Mnie już pośród was, tu na Ziemi, cieleśnie, aby kierować Moimi apostołami, uczniami i tymi, którzy idą za Mną... Będę jednak duchowo z wami, zawsze, i wasze duchy odczują Mojego Ducha, otrzymają Moje Światło. Wy musicie się ukazać, na pierwszej linii, kiedy powrócę tam, skąd przyszedłem. To w tym celu stopniowo przygotowuję was, żebyście się mogli ukazać jako pierwsi. Czasami zwracaliście Mi uwagę: „Posyłałeś nas bardziej w pierwszym okresie.” [Robiłem to, bo] musiano was poznać. Teraz kiedy już tak jest, teraz kiedy dla tego małego zakątka ziemi jesteście już „apostołami”, trzymam was ciągle zjednoczonych ze Mną. Uczestniczycie w każdym Moim działaniu, w ten sposób, żeby świat powiedział: „On ich włączył w dzieła, które spełnia, bo oni pozostaną po Nim, aby być Jego przedłużeniem”. Tak, Moi przyjaciele. Powinniście być coraz bardziej na przedzie, stać się bardziej oświeconymi, aby być Moim przedłużeniem, być Mną, podczas gdy Ja wycofuję się, jak matka, która powoli przestaje podtrzymywać swe małe dziecko, które nauczyło się chodzić... Przejście ode Mnie do was nie może być gwałtowne. Mali ze stada, pokorni wierni byliby tym przerażeni. Przekazuję ich łagodnie ode Mnie wam, aby nie mieli wrażenia, że są sami, nawet na jedną chwilę. A wy kochajcie ich, tak jak Ja ich kocham. Kochajcie ich na Moją pamiątkę, jak Ja ich umiłowałem...»

Jezus milknie w jednej z chwil Swego głębokiego zamyślenia. I wychodzi z niej dopiero wtedy, kiedy spotyka przed Betanią apostołów, którzy przyszli inną drogą. Zgromadzeni razem idą dalej w kierunku domu Łazarza. Jan mówi, że są już oczekiwani, gdyż słudzy ich widzieli i powiedzieli, że Łazarz jest bardzo chory.

«Wiem o tym. To dlatego powiedziałem wam, że pozostaniemy w domu Szymona. Ale nie chciałem odchodzić bez pożegnania go raz jeszcze» [– wyjaśnia im Jezus.]

«Ale dlaczego go nie uzdrawiasz? To byłoby słuszne. Pozwalasz umrzeć Swoim najlepszym sługom. Nie rozumiem tego...» – mówi Iskariota zawsze zuchwały, nawet w najlepszych chwilach.

«Nie jest konieczne, abyś to pojął z wyprzedzeniem.»

«Tak. To nie jest konieczne. Ale czy Ty wiesz, co mówią Twoi nieprzyjaciele? Że uzdrawiasz wtedy, kiedy potrafisz, a nie wtedy, kiedy chcesz; że chronisz, kiedy możesz... Czy nie wiesz, że ten starzec z Tekoa już nie żyje? I że został zamordowany?»

«Nie żyje? Kto? Eliannasz? Jak to?» – pytają wszyscy, wzburzeni. Tylko Piotr pyta: «A skąd ty o tym wiesz?»

«Dowiedziałem się przypadkiem przed chwilą w domu, w którym byłem, a Bóg wie, że nie kłamię. Wydaje się, że zabił go, zamiast zapłacić, złodziej, który przyszedł jako handlarz...»

«Biedny starzec! Jakie nieszczęśliwe życie! Smutna śmierć! Nie odzywasz się, Nauczycielu?» – mówi wielu.

«Nie ma nic do powiedzenia prócz tego, że starzec do śmierci służył Chrystusowi. Gdyby tak mogło być ze wszystkimi!»

«Powiedz no, synu Alfeusza, czy to nie tak, jak mówiłeś, co?» – pyta Piotr Tadeusza.

«Możliwe. Syn, który z nienawiści przepędza swego ojca i to z nienawiści tego rodzaju, może być zdolny do wszystkiego. Mój Bracie, prawdziwe są Twoje słowa: „I brat będzie przeciw swemu bratu, a ojciec przeciw swym dzieciom”.»

«Tak. A kto tak będzie działał, będzie sądził, że służy Bogu. Oczy ślepe, serca zatwardziałe, duchy pozbawione światła. A jednak powinniście ich kochać» – mówi Jezus.

«Ale jak zdołamy pokochać tych, którzy nas w ten sposób traktują? To już będzie dużo, jeśli nie będziemy reagować i zniesiemy ich działania z poddaniem...» – woła Filip. [Jezus odpowiada:]

«Ja dam wam przykład, który was pouczy. W swoim czasie. A jeśli Mnie kochacie, będziecie czynić to, co Ja czynię.»

«Oto Maksymin i Sara. Łazarz musi się czuć bardzo źle, skoro siostry nie wychodzą Ci na spotkanie!» – zauważa Zelota.

Dwoje [sług] biegnie i upada na twarz. Nawet na ich twarzach, na szatach znać przygnębienie, które naznacza bólem i zmęczeniem członków rodziny walczącej ze śmiercią. Mówią jedynie:

«Nauczycielu, chodź...»

Mówią to ze smutkiem, który więcej znaczy niż długa przemowa. Zaraz też prowadzą Jezusa do drzwi małego mieszkania Łazarza. Inni słudzy zajmują się apostołami.

Marta – słysząc lekkie pukanie do drzwi – podbiega i uchyla je, wsuwając w szczelinę swą wychudłą i bladą twarz:

«Nauczycielu! Wejdź. Błogosławiony!»

Jezus wchodzi, przechodzi przez pomieszczenie poprzedzające pokój chorego i wchodzi do niego. Łazarz śpi. Łazarz? To szkielet, żółtawa oddychająca mumia... Ma już wyraz twarzy zmarłego. We śnie jest jeszcze bardziej widoczne jego wyniszczenie, które sprawia, że wychudła głowa wygląda jak u zmarłego. Woskowa skóra błyszczy naciągnięta na wystających kościach jarzmowych, na szczękach, na czole, w oczodołach tak zapadniętych, że się zdają pozbawione gałek ocznych, na ostrym nosie. Zdaje się on bez miary wydłużony, tak jest zatarty kontur policzków. Wargi są tak blade, że znikają i tak uchylone, że zdaje się, że nie umieją się zamknąć. Zęby ma w połowie odkryte... To już twarz umarłego.

Jezus pochyla się, żeby na niego spojrzeć. Prostuje się, spogląda na dwie siostry, które patrzą na Niego z całą duszą skupioną w oczach, duszą bolejącą, duszą pełną nadziei. Daje im znak i bez hałasu wychodzi na zewnątrz na mały dziedziniec, który poprzedza dwa pomieszczenia. Marta i Maria idą za Nim. Zamykają za sobą drzwi.

Zostają sami: troje pomiędzy czterema murami, pod niebieskim niebem. Patrzą na siebie w milczeniu. Siostry nie potrafią już nawet prosić, nie potrafią już mówić. Jezus odzywa się:

«Wiecie, kim jestem. Ja wiem, kim wy jesteście. Wiecie, że was kocham. Ja wiem, że wy Mnie kochacie. Znacie Moją moc. Ja znam waszą wiarę we Mnie. Wy wiecie również, szczególnie ty, Mario, że im bardziej się kocha, tym więcej się otrzymuje. A kochać znaczy mieć nadzieję i wierzyć ponad wszelką miarę i wszelką rzeczywistość, która może zaprzeczać wierze i nadziei. A zatem mówię wam: umiejcie ufać i wierzyć pomimo całej przeciwnej rzeczywistości. Rozumiecie Mnie? Mówię: umiejcie ufać i wierzyć pomimo wszelkiej przeciwnej rzeczywistości. Mogę się zatrzymać zaledwie na kilka godzin. Najwyższy wie, jak bardzo – jako Człowiek – chciałbym zatrzymać się tu z wami, aby być przy nim i pocieszać go, być przy was i podnosić was na duchu. Ale jako Syn Boży wiem, że jest konieczne Moje odejście, Moje oddalenie... żebym nie był tu wtedy, kiedy... będziecie Mnie pragnąć bardziej niż powietrza, którym oddychacie. Pewnego dnia, niebawem, pojmiecie racje, które obecnie mogą się wam wydawać okrutne. To są Boskie racje. Bolesne dla Mnie – Człowieka tak samo jak dla was. Bolesne teraz. Teraz dlatego, że nie potraficie ogarnąć ich piękna i mądrości, a Ja nie mogę ich przed wami ujawnić. Kiedy wszystko się dokona, wtedy pojmiecie i rozradujecie się...

Posłuchajcie. Kiedy Łazarz... umrze... Nie płaczcie tak! Wtedy wezwijcie Mnie natychmiast. A w międzyczasie zajmijcie się pogrzebem i zaproście wiele osób, jak się godzi ze względu na Łazarza i wasz dom. On jest wielkim Żydem. Niewielu ceni go za to, jakim jest. Lecz on wielu przewyższa w oczach Boga... Dam wam znać, gdzie jestem, abyście mogły Mnie zawsze znaleźć.»

«Ale dlaczego nie będziesz tutaj przynajmniej w tej chwili? Godzimy się, tak, z jego śmiercią... Ale Ty... Ale Ty... Ale Ty...» – Marta szlocha nie potrafiąc powiedzieć nic innego, tłumiąc płacz szatami...

Maria zaś patrzy na Jezusa uważnie, uważnie, jak zahipnotyzowana... i nie płacze.

«Umiejcie być posłuszne, umiejcie wierzyć, ufać... umiejcie zawsze mówić „tak” Bogu... Łazarz was woła... Idźcie. Zaraz przyjdę... Jeśli nie będę już miał sposobności rozmawiać z wami na osobności, pamiętajcie o tym, co wam powiedziałem.»

Pospiesznie odchodzą, Jezus zaś siada na kamiennej ławie i modli się. 


   

Przekład: "Vox Domini"