Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga V - Przygotowanie do Męki

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA   –

14. « WIELKIE JEST PRAWO SZABATU, LECZ NAJWIĘKSZE – PRZYKAZANIE MIŁOŚCI»

Napisane 11 stycznia 1947. A, 9844-9849

Dziesięciu apostołów, zmęczonych i okrytych kurzem, wraca do domu. Niewiastę, która ich wita otwierając przed nimi drzwi, pytają od razu: «Gdzie jest Nauczyciel?»

«Myślę, że w lesie, modli się jak zwykle. Wyszedł bardzo szybko dziś rano i jeszcze nie wrócił.»

«I nikt nie poszedł Go poszukać? Cóż robią ci dwaj?!» – krzyczy wzburzony Piotr.

«Nie niepokój się, mężu. Pośród nas jest bezpieczny jak w domu Swej Matki.»

«Bezpieczny! Bezpieczny! Pamiętacie Chrzciciela? Był bezpieczny?»

«Nie był, bo nie potrafił czytać w sercu tego, z kim rozmawiał. Ale chociaż Najwyższy pozwolił na to wobec Chrzciciela, to z pewnością nie pozwoli na to wobec Swego Mesjasza. Musisz w to wierzyć bardziej niż ja – niewiasta i Samarytanka.»

«Maria ma rację. A gdzie dokładnie poszedł?»

«Nie wiem. Chodzi raz tu, raz tam. Czasem sam, czasem z dziećmi, które Go tak bardzo kochają. Uczy je modlić się, dostrzegając we wszystkich rzeczach Boga. Ale dziś jest sam, bo nie przyszedł o godzinie szóstej. Kiedy ma ze Sobą dzieci, wraca, bo to są ptaszki, które wymagają karmienia o tych samych porach...» – staruszka się uśmiecha, być może na wspomnienie swych dziesięciorga dzieci, a potem wzdycha... bo w jej wspomnieniach są zarówno radości, jak i smutki.

«A gdzie jest Judasz i Jan?»

«Judasz u źródła. Jan zbiera drewno. Nie miałam już nic, bo prałam wasze szaty, aby wam je dać czyste, kiedy będziecie odchodzić.»

«Niech Bóg ci to wynagrodzi, matko. Masz z nami wiele pracy...» – mówi Tomasz, kładąc dłoń na ramieniu szczupłym i wygiętym, jakby ją chciał pogłaskać.

«O! To mnie nie męczy, to tak jakbym miała moje dzieci...» – mówi uśmiechając się przez łzy błyszczące w jej starych, zapadniętych oczach.

Nadchodzi Jan z ładunkiem drewna. Wydaje się, że wraz z jego wejściem korytarz się rozjaśnia. Zawsze zauważam jasność, rozszerzającą się tam, gdzie jest Jan. Jego uśmiech jest tak łagodny, tak szczery, tak dziecięcy, jego spojrzenie przejrzyste i roześmiane jak piękne kwietniowe niebo, jego głos – radosny, gdy wita się serdecznie z towarzyszami. Wszystko w nim jest jak promień słońca lub tęcza pokoju. Wszyscy go kochają, z wyjątkiem Judasza z Kariotu. On, nie wiem, czy kocha go, czy nienawidzi, lecz z pewnością mu zazdrości. Często wyśmiewa się z niego, a czasem – znieważa. Jednak w tej chwili nie ma z nimi Judasza.

Pomagają mu położyć załadunek drewna i pytają, gdzie może być Jezus. Jan także jest nieco zaniepokojony Jego spóźnianiem się, lecz ma więcej ufności w Bogu od innych. Mówi:

«Jego Ojciec zachowa Go od złego. Musimy wierzyć Panu. – i dodaje: – Ale chodźcie. Jesteście zmęczeni i pokryci kurzem. Mamy przygotowane jedzenie i ciepłą wodę. Chodźcie, chodźcie...»

Judasz z Kariotu wchodzi także z dzbanami napełnionymi wodą, mówiąc: «Pokój wam. Mieliście łatwą drogę?»

Zadaje pytanie, jednak w jego głosie nie ma dobroci, lecz mieszanina pogardy i niezadowolenia.

«Tak. Zaczęliśmy od Dekapolu.»

«Z obawy przed ukamienowaniem czy zarażeniem?» – pyta ironicznie Iskariota.

«Ani jedno, ani drugie. Z powodu roztropności początkujących. I ja to zaproponowałem – nie mówię tego, aby ci czynić wymówki – ja, którego włosy posiwiały nad pergaminami» – odzywa się Bartłomiej.

Judasz nic nie odpowiada. Odchodzi do kuchni, w której posilają się tym, co im przygotowano.

Piotr spogląda na Iskariotę, który odchodzi i potrząsa głową, lecz się nie odzywa. Tadeusz ujmuje Jana za rękę i pyta:

«Jaki był [Judasz] w tych dniach? Wciąż tak niespokojny? Bądź szczery...»

«Zawsze jestem szczery, Judo. Ale zapewniam cię, że nie wywołał cierpienia. Nauczyciel jest prawie zawsze w odosobnieniu. Ja zostaję z tą tak dobrą staruszką, słucham tych, którzy przychodzą rozmawiać z Nauczycielem. Potem opowiadam Mu o tym. Judasz chodzi do osady. Znalazł przyjaciół... Cóż chcecie! On taki jest... Nie potrafi być spokojny. Ja, my to potrafimy...»

«Niech sobie robi, co chce. Mnie wystarczy, że nie wywołuje cierpienia.»

«Nie. Co to, to nie. Z pewnością się nudzi. Ale... Oto Nauczyciel! Słyszę Jego głos. Rozmawia z kimś...»

Wybiegają na zewnątrz. Zapada zmierzch. Jezus ma w ramionach dwoje dzieci, a trzecie uchwyciło się rąbka Jego szaty. Pociesza je, bo płaczą.

«Niech Bóg Cię błogosławi, Nauczycielu! Ale skąd przychodzisz tak późno?»

Jezus wchodząc do domu, odpowiada:

«Przychodzę od złodziei i Ja też mam Swą zdobycz. Szedłem po zachodzie słońca, lecz Mój Ojciec Mi to odpuści, bo spełniłem uczynek miłosierdzia... Weź je, Janie, i ty, Szymonie... Omdlewają Mi ramiona... jestem naprawdę zmęczony.»

Siada na stołku w pobliżu paleniska i uśmiecha się, zmęczony, ale szczęśliwy.

«Od złodziei? Gdzież Ty byłeś? Kim są te dzieci? Jadłeś coś? Gdzie byłeś? To nieroztropne wychodzić na dwór, kiedy zapada noc i tak daleko!... Niepokoiliśmy się. Nie byłeś w lesie?»

Mówią wszyscy równocześnie.

«Nie byłem w lesie. Poszedłem w kierunku Jerycha...»

«Nierozważny! Na tych drogach możesz spotkać ludzi, którzy Cię nienawidzą!» – wyrzuca Mu Tadeusz.

«Szedłem dróżką, jaką nam pokazano. Od wielu dni chciałem tam iść... Są tam nieszczęśliwi, których trzeba ocalić. Mnie nie mogli nic zrobić, a przybyłem akurat na czas dla tych dzieci. Dajcie im jeść. Myślę, że chyba nic dziś nie jadły, bo bały się złodziei, a Ja nie miałem nic do jedzenia. Gdybym choć znalazł jakiegoś pasterza!... Ale zbliżający się szabat opustoszył pastwiska...»

«Oczywiście! Tylko my nie szanujemy szabatu od jakiegoś czasu...» – zauważa Judasz z Kariotu zawsze uszczypliwie.

«Jak ty się odzywasz? Co ty chcesz wmówić?» – pytają go.

«Mówię, że już przez dwa szabaty wykonujemy pracę po zachodzie słońca.»

«Judaszu, ty wiesz, dlaczego musieliśmy iść w ubiegły szabat. Grzech nie zawsze obciąża tego, kto go popełnia, lecz tego, który zmusza do popełnienia go. A dzisiaj... Wiem. Chcesz Mi powiedzieć, że dzisiaj też Ja pogwałciłem szabat. Odpowiadam ci, że chociaż wielkie jest prawo szabatowego spoczynku, to największe jest przykazanie miłości. Nie muszę się usprawiedliwiać przed tobą, lecz czynię to po to, by nauczyć cię łagodności, pokory i wielkiej prawdy, że w obliczu świętej konieczności trzeba umieć zastosować prawo z giętkością ducha. Nasza historia posiada przykłady takiej konieczności. Poszedłem o brzasku w stronę gór Adomin, bo wiem, że tam znajdują się nieszczęśliwi o duszach trędowatych z powodu zbrodni. Miałem nadzieję ich spotkać, rozmawiać z nimi, powrócić przed zachodem. Znalazłem ich, lecz nie mogłem przemówić do nich tak, jak zamierzałem, bo trzeba było powiedzieć coś innego... Znaleźli tych troje dzieci, które płakały na progu ubogiej owczarni na równinie. Zeszli w nocy, aby ukraść baranki i zabić pasterza, gdyby im stawiał opór. Głód jest okrutny w górach, w zimie... I kiedy z jego powodu cierpią serca ludzi okrutnych, to stają się oni bardziej drapieżni od wilków. Te dzieci więc były tam, z pasterzem niewiele starszym od nich i przerażonym jak one. Ojciec dzieci, z niewiadomego powodu, umarł w nocy. Może pogryzło go jakieś zwierzę lub jego serce osłabło... Leżał ostygły na sianie blisko owieczek. Najstarsze dziecko spostrzegło to, gdyż spało obok niego. Tak więc złodzieje, zamiast zabić, znaleźli umarłego i czworo dzieci we łzach. Porzucili umarłego i pognali przed sobą owce i pastuszka. A ponieważ nawet u najgorszych może istnieć litość, odporna na zabijanie jej, przygarnęli także dzieci... Zastałem ich w trakcie rozmawiania o tym, co mają czynić. Najbardziej okrutni chcieli zabić dziesięcioletniego pasterza, niebezpiecznego świadka ich kradzieży i ucieczki. Mniej twardzi chcieli go odesłać, grożąc mu, a zatrzymując stado. Wszyscy następnie chcieli zatrzymać najmniejsze dzieci.»

«Co chcieli z nimi zrobić? One nie mają rodziny?»

«Matka umarła. To dlatego ojciec wziął je ze sobą na zimowe pastwiska, a teraz chciał odejść do swego opustoszałego domu, przechodząc przez te góry. Czy mogłem pozostawić dzieci złodziejom, aby je uczynili podobnymi do siebie? Rozmawiałem z nimi... I zaprawdę powiadam wam, że zrozumieli Mnie lepiej niż wielu innych. Tak dobrze zrozumieli, że pozostawili Mi dzieci, a jutro pójdą z pasterzem drogą do Sychem, gdyż w tych okolicach żyją bracia ich matki. W oczekiwaniu na nich przygarnąłem dzieci i zatrzymam je, aż przybędą krewni.»

«I łudzisz się, że złodzieje...» – mówi Iskariota i śmieje się...

«Jestem pewien, że nie dotkną nawet jednego włosa małego pastuszka. To nieszczęśnicy. Nie powinniśmy osądzać, dlaczego są tacy, ale powinniśmy usiłować ich ocalić. Dobry czyn może być początkiem ich zbawienia...»

Jezus pochyla głowę, pogrążony w jakiejś nieznanej mi myśli.

Apostołowie i staruszka rozmawiają, wyrażając litość i śpieszą się, żeby okazać współczucie wystraszonym dzieciom...

Jezus unosi głowę słysząc płacz najmłodszego. To dziecko ciemnowłose, około trzyletnie. Mówi do Jakuba, który usiłuje daremnie nakłonić je do wypicia mleka:

«Daj Mi chłopca i idź po Moją torbę...»

I uśmiecha się, bo malec siada wygodnie na Jego kolanach i pije łapczywie mleko, którego wcześniej nie chciał. Inni, nieco starsi, jedzą postawioną przed nimi zupę, ale łzy płyną z ich oczu.

«O! Tyle nieszczęść! Że my cierpimy, to słuszne, ale ci niewinni!...» – mówi Piotr, który nie umie patrzeć na cierpienie dzieci.

«Jesteś grzesznikiem, Szymonie. Czynisz wyrzuty Bogu» – zauważa Iskariota.

«Być może jestem grzesznikiem, lecz nie czynię wyrzutów Bogu. Mówię jedynie... Nauczycielu, dlaczego dzieci muszą cierpieć? One nie mają grzechów.»

«Wszyscy mają grzechy, przynajmniej grzech pierworodny» – mówi mu Iskariota.

Piotr nie odpowiada, bo czeka na odpowiedź Jezusa. On zaś, kołysząc w ramionach dziecko, teraz syte i senne, odpowiada:

«Szymonie, ból jest konsekwencją grzechu.»

«Dobrze. W takim razie... kiedy Ty zmażesz grzech, dzieci już nie będą cierpieć?»

«Będą nadal cierpieć. Nie oburzaj się, Szymonie. Zawsze będzie na ziemi cierpienie i śmierć. Nawet najbardziej czyści cierpią i będą cierpieć, a właściwie to oni będą cierpieć za wszystkich jako wynagradzające ofiary dla Pana.»

«Ale dlaczego? Nie rozumiem...»

«Wielu rzeczy się nie rozumie na ziemi. Umiejcie wierzyć przynajmniej w to, że tego chce doskonała Miłość. A kiedy Łaska, przywrócona ludziom, umożliwi najbardziej świętym spośród nich poznanie ukrytych prawd, ujrzy się, że to właśnie najbardziej święci będą chcieli być ofiarami, gdyż pojmą moc cierpienia... Dziecko zasnęło. Mario, weźmiesz je ze sobą?»

«Oczywiście, Nauczycielu. U nas się mówi: dziecko wystraszone mało śpi i wiele płacze, a ptak bez gniazda potrzebuje matczynego skrzydła. Moje posłanie, teraz gdy jestem sama, jest bardzo duże. Zaniosę tam dzieci i będę nad nimi czuwać. Przez sen zapomną o swoim bólu. Chodźcie, zaniesiemy je do łóżka.»

Podnosi najmniejszego chłopca z kolan Jezusa i odchodzi. Za nią idzie Piotr i Filip, a Jakub, syn Zebedeusza, wraca w tym czasie z torbą Jezusa.

Jezus zagląda do torby i szuka czegoś. Wyjmuje ciężką szatę, rozkłada ją i obserwuje pas. Nie jest zadowolony. Szuka płaszcza, ciemnego jak szata, kładzie go obok i zamyka torbę, aby ją oddać Jakubowi.

Piotr powraca z Filipem. Staruszka pozostała z trojgiem dzieci. Piotr od razu zauważa poskładane obok szaty. Mówi:

«Chcesz zmienić szatę, Nauczycielu? Jesteś tak zmęczony, że ciepła kąpiel przywróci Ci siły. Jest woda i ogrzejemy szaty, a potem zjemy wieczerzę i pójdziemy odpocząć. Ta historia biednych dzieci bardzo mnie wzruszyła...»

Jezus się uśmiecha, lecz nie odpowiada na pytanie. Mówi jedynie:

«Chwalmy Pana, który pozwolił Mi przyjść na czas, żeby ocalić tych niewinnych.»

Potem zmęczony milknie.

Staruszka wchodzi z ubraniami dzieci.

«Trzeba by je zmienić... Są podarte i zabłocone... Ale nie mam już ubrań moich dzieci, aby im je dać. Wypiorę je jutro...»

«Nie, matko. Po szabacie uszyjesz trzy małe ubranka z Moich szat.»

«Ależ, Panie, czy wiesz, że masz już tylko trzy szaty? Jeśli się jednej pozbawisz, cóż Ci pozostanie? Nie ma tu Łazarza jak wtedy, gdy dałeś Swój płaszcz trędowatej!» – mówi Piotr.

«Pozwól Mi to zrobić. Pozostaną dwie szaty. To zbyt wiele dla Syna Człowieczego. Weź, Mario. Jutro o zachodzie zaczniesz pracę i Prześladowany będzie miał tę radość, że wspomógł biednego, którego troski rozumie.»


   

Przekład: "Vox Domini"