Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga V - Przygotowanie do Męki

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA   –

 15. JUDASZ GANI POSTĘPOWANIE JEZUSA

Napisane 12 stycznia 1947. A, 9850-9863

Wstańcie i chodźmy wzdłuż strumienia. Jak Hebrajczycy poza ojczyzną i w miejscach, gdzie nie ma synagogi, będziemy świętować szabat w naszym gronie. Chodźcie, Moje dzieci...» – mówi Jezus do apostołów próżnujących w ogrodzie przy domu i wyciąga rękę do trojga biednych dzieci stojących na uboczu.

Biegną z nieśmiałą radością na swych twarzach dziecięcych, lecz przedwcześnie zamyślonych, które widziały przerastające je rzeczy. Najstarsze ujmują Jezusa za ręce. Najmłodsze chce, żeby je niósł, więc On zadowala je, mówiąc do najstarszego:

«Zostaniesz przy Mnie i będziesz trzymać Moją szatę, jak wczoraj. Izaak jest zbyt zmęczony i zbyt mały, aby iść sam...»

Dziecko syci się uśmiechem Jezusa i zgadza się, zadowalając się maszerowaniem przy Nim jak mały mężczyzna.

«Daj mi dziecko, Nauczycielu. Musisz być jeszcze zmęczony po wczorajszym dniu, a Ruben cierpi, że nie mógł podać Ci ręki...» – mówi Bartłomiej i chce wziąć od Niego chłopca, który przywiera do szyi Jezusa.

«Jest uparty jak wszyscy z jego rasy!» – wykrzykuje Judasz.

«Nie. Jest zmęczony. Nie rozumiesz dzieci. One takie są. Kiedy są zasmucone lub przerażone, szukają schronienia u pierwszego, kto się do nich uśmiechnął i pocieszył je» – odpowiada mu Bartłomiej. I nie mogąc wziąć na ręce najmłodszego, podaje dłoń starszemu po pogłaskaniu go po głowie i uśmiechnięciu się po ojcowsku.

Wychodzą z domu, w którym zostaje niewiasta i idą za osadę, wzdłuż potoku. Piękne są jego brzegi porośnięte świeżą trawą i pokryte polnymi kwiatami jak gwiazdami. Woda jest przejrzysta i szemrze pośród kamieni, a choć nie jest zbyt obfita, słyszy się w niej dźwięki harfy i szmer na największych kamieniach rozsianych na piaszczystym dnie, kiedy wpływa pomiędzy szczeliny kilku małych wysepek porośniętych trzciną. Z drzew nad brzegami zrywają się do lotu ptaki z radosnymi trelami lub siadają na gałęzi, w słońcu, i wyśpiewują swe pierwsze wiosenne piosenki. Inne schodzą pełne wdzięku i ruchliwe. Szukają owadów i robaków w ziemi lub piją wodę przy brzegu. Dwie dzikie turkawki kąpią się w zakolu rzeki i trącają się dziobami, a potem odlatują unosząc w swych dziobach kłaczek wełny porzucony przez jakąś owcę na gałęzi głogu, która ma już kwiaty na szczycie.

«Robią tak, żeby zbudować gniazdo – mówi największe z dzieci – Na pewno mają już małe turkawki...»

Chłopiec spuszcza głowę nisko, bardzo nisko. I choć przy pierwszych słowach lekko się uśmiechnął, teraz płacze cichutko ocierając dłonią łzy.

Bartłomiej bierze go na ręce, pojmując ranę, jaką zadały dziecku dwie turkawki zajmujące się swym gniazdem, i wzdycha, mając dobre serce ojca rodziny. Dziecko płacze na jego ramieniu, a drugie widząc jego łzy też zaczyna płakać, po czym wtóruje im trzecie, wołając ojca swym głosem dziecka, które ledwie zaczyna mówić.

«Dziś to będzie nasza szabatowa modlitwa! Mogłeś zostawić dzieci w domu! Niewieście łatwiej niż nam przychodzi zajmować się takimi przypadkami i...» – stwierdza Iskariota.

«Ale przecież ona też tylko płacze! Zresztą ja też mam ochotę to zrobić... Bo to są sprawy... które wywołują płacz...» – mówi Piotr biorąc na ręce drugie dziecko.

«Tak, to sprawy, które skłaniają do płaczu, to prawda. I Maria, małżonka Jakuba, biedna zasmucona staruszka, nie jest zdolna pocieszyć dzieci...» – potwierdza Zelota.

«Nam też, jak się wydaje, to zbytnio nie wychodzi. Jedynym, który mógłby je pocieszyć jest Nauczyciel, a nie uczynił tego» [– mówi znowu Iskariota.]

«Nie uczynił tego? A cóż więcej miał uczynić? Przekonał rozbójników. Przeszedł wiele mil z dziećmi w ramionach i zajął się uprzedzeniem ich krewnych...»

«To wszystko są sprawy drugorzędne. On jest Tym, który nakazuje nawet śmierci. Mógł czy raczej powinien był zejść do owczarni i wskrzesić pasterza. Uczynił to przecież dla Łazarza, który nikomu nie był potrzebny! Tu był ojciec, w dodatku wdowiec i dzieci zostały same... sytuacja wymagała wskrzeszenia. Nie rozumiem, Nauczycielu...»

«A my nie rozumiemy, dlaczego jesteś tak pobawiony szacunku...» [– odzywają się apostołowie.]

«Spokój, spokój! Judasz nie rozumie. Nie on jeden nie rozumie racji Bożych i konsekwencji grzechu. Ty też, Szymonie, synu Jony, nie rozumiesz, dlaczego niewinne dzieci muszą cierpieć. Nie osądzajcie więc Judasza, syna Szymona, który nie rozumie, dlaczego ten człowiek nie został wskrzeszony. Gdyby Judasz się zastanowił, on, który Mi zawsze czyni wyrzuty, że chodzę sam i daleko, zrozumiałby, dlaczego nie mogłem iść tak daleko... W rzeczywistości owczarnia była na Równinie Jerychońskiej, lecz za miastem, w kierunku brodu. Co byście powiedzieli, gdybym poszedł tak daleko, co najmniej na trzy dni?»

«Mogłeś Swoim duchem nakazać temu umarłemu powstać z martwych» [– stwierdza Judasz.]

«Czy jesteś bardziej wymagający od faryzeuszy i uczonych w Piśmie, którzy chcieli dowodu na umarłym, który się już rozkładał, żeby móc naprawdę powiedzieć, że powstał z martwych?»

«Oni chcieli tego, bo Cię nienawidzą. Ja chciałem tego, ponieważ Cię kocham i chciałbym ujrzeć, jak miażdżysz wszystkich Twoich wrogów» [– stwierdza Judasz.]

«Twoje stare uczucie i nieuporządkowana miłość. Nie potrafiłeś wykorzenić ze swego serca starych drzew, żeby je zastąpić młodymi drzewami, a stare, ogarnięte Światłością, do której się zbliżyłeś, są jeszcze potężniejsze. Twój błąd to błąd wielu ludzi, obecnych i przyszłych, tych, którzy mimo pomocy ze strony Boga nie zmieniają się, gdyż nie odpowiadają heroiczną wolą na pomoc okazywaną im przez Boga.»

«Czy może ci, którzy są jak ja, Twoimi uczniami, zniszczyli stare drzewa?» [– pyta Judasz.]

«Oni przynajmniej mocno je przycięli i dokonali wielu przeszczepów. Ty tego nie uczyniłeś. Ty nawet nie spojrzałeś uważnie, czy nie potrzebują przeszczepienia, przycięcia lub czy nie należało ich usunąć. Nie jesteś przewidującym ogrodnikiem, Judaszu.»

«Jednakże tylko w odniesieniu do mojej duszy, bo ogrodami potrafię się zajmować» [– odcina się Iskariota. Jezus odpowiada:]

«Potrafisz. Wszystkie ziemskie rzeczy umiesz robić. Chciałbym widzieć, że jesteś tak samo zdolny w sprawach Nieba.»

«Już samo Twoje światło powinno w nas dokonywać cudów! Może ono nie jest dobre? Skoro sprawia, że owocuje zło i umacnia je, w takim razie nie jest dobre i to jego wina, że nie stajemy się lepsi.»

«Mów za siebie, przyjacielu. Ja nie uważam, że Nauczyciel wzmocnił moje złe skłonności» – odzywa się Tomasz.

Andrzej i Jakub, syn Zebedeusza, potakują: «Ani ja.» «Ani ja.»

«A co do mnie, Jego moc wyzwoliła mnie od zła i odrodziła mnie. Dlaczego mówisz w ten sposób? Zastanawiasz się nad tym, co mówisz?» – pyta Mateusz.

Piotr już ma coś powiedzieć, ale woli odejść i odchodzi szybko z dzieckiem przytulonym do jego szyi, naśladując ruchy łodzi, żeby je rozśmieszyć. A przechodząc ujmuje pod ramię Tadeusza, mówiąc do niego:

«Chodźmy tam na tę wyspę! Pełno na niej kwiatów jak w koszu. Chodźcie, Natanaelu, Filipie, Szymonie, Janie... Jeden skok i już tam jesteśmy. Strumień tak podzielony to już tylko dwa potoki z dwu stron wyspy...»

I skacze jako pierwszy, stawiając stopy na wynurzającej się z wody piaszczystej kilkumetrowej przestrzeni, pokrytej trawą jak łąka, porośniętej pierwszymi kwiatami, które formują na niej kobierzec. Pośrodku zaś znajduje się jedna topola wysoka i smukła. Łagodny wiatr kołysze jej wierzchołkiem. Wezwani przyłączają się do Piotra powoli, a następnie idą za nim ci, którzy byli bliżej Jezusa. On zaś pozostaje w tyle, aby porozmawiać z Iskariotą.

«Jeszcze nie skończył?» – pyta Piotr swego brata.

«Nauczyciel właśnie obrabia jego serce» – odpowiada Andrzej.

«Ech! Łatwiej mi sprawić, żeby wyrosły figi na tym drzewie niż sprawiedliwości zrodzić się w sercu Judasza.»

«I w jego rozumie» – dodaje Mateusz.

«Jest głupi, bo chce takim być i w tych sprawach, w których tego chce» – mówi Tadeusz.

«Cierpi, bo nie został wybrany do ewangelizowania. Wiem o tym» – wyjaśnia Jan.

«Co do mnie... gdyby chciał iść za mnie... naprawdę nie zależy mi na tym, aby chodzić!» – woła Piotr.

«Nikomu nie zależy, ale jemu – tak. Z drugiej strony mój Brat nie chce go wysłać. Dziś rano o tym z Nim rozmawiałem, bo też zrozumiałem nastrój Judasza i jego źródła. Ale Jezus powiedział mi: „To właśnie dlatego, że jego serce jest chore, chcę go zatrzymać przy Mnie. Właśnie cierpiący i słabi potrzebują lekarza, kogoś, kto ich podtrzyma”.»

«Tak!... Dobrze!... Chodźcie, moje dzieci. Teraz weźmiemy te piękne trzciny i zrobimy z nich łódki. Popatrzcie, jakie są piękne! A do środka, jako rybaków, włożymy kwiatki... teraz przywiążemy łodzie tymi trawkami, a potem wy wypłyniecie nimi na wodę, tak... a potem wyciągniecie je na brzeg po połowie... Możecie też opłynąć wyspę... uważajcie na podwodne skały, ech!...»

Piotr wykazuje godną podziwu cierpliwość. Nożem przycina kawałki trzciny. Rozcina je od jednego zgrubienia do drugiego, zdejmuje jedną część, aby przekształcić trzcinę w łódki. Aby byli w nich rybacy zerwał stokrotki jeszcze z pączkami. W piasku wykopał maleńki port, a z mokrego piasku zbudował domy. Osiągnął swój cel: rozbawił dzieci. Siada teraz zadowolony szepcząc: «Biedne dzieci!»

Jezus wchodzi na wyspę akurat w chwili, gdy dwoje dzieci zaczyna zabawę. Głaszcze je, stawiając na ziemi najmniejszego, który przyłącza się do zabawy swych braci.

«Jestem dla was. Teraz pomówimy o Bogu, gdyż mówić o Bogu i mówić do Boga, to przygotowywać się do posłannictwa. Po modlitwie, czyli po mówieniu do Boga, będziemy mówić o Bogu, który jest obecny we wszystkim, aby pouczyć o tym, co dobre. Chodźmy. Wstańcie i pomódlmy się...»

I intonuje psalmy po hebrajsku. Apostołowie przyłączają się.

Dzieci, które się oddaliły z łódkami, przerywają swój szczebiot i zabawy. Podchodzą, słysząc śpiew psalmów. Słuchają uważnie, z oczyma skierowanymi na Jezusa, który dla nich jest wszystkim, a potem z dziecięcą skłonnością do naśladowania przybierają tę samą postawę, co modlący się i próbują naśladować śpiew. Nucą, gdyż nie znają słów psalmów. Jezus spuszcza głowę i spogląda na nie z uśmiechem zachęcając do śpiewu niewinne głosy. Czując tę pochwałę nabierają odwagi...

Śpiew psalmów dobiega końca.

Jezus siada na trawie i zaczyna mówić:

«Kiedy królowie izraelscy, król Joramu i król Judy, zjednoczyli się, aby walczyć z królem Moabu i poszli prosić o radę proroka Elizeusza, ten odpowiedział posłańcowi królów: „Gdybym nie darzył szacunkiem Jozafata, króla Judy, nawet bym na ciebie nie popatrzył. Ale teraz, przyprowadźcie mi grającego na harfie”. I podczas gdy harfista grał, Bóg mówił do swego proroka, nakazując wyżłobienie wielu rowów w wyschłym potoku, aby napełnił się wodą dla ludzi i zwierząt. I w godzinie ofiary porannej, potok – chociaż nie było wiatru ani deszczu – napełnił się jak Pan zapowiedział. O czym, według was, poucza to wydarzenie?

Powiedzcie!»

Apostołowie naradzają się między sobą. Jedni mówią:

«Bóg nie mówi, kiedy serce jest wzburzone. Elizeusz, aby móc usłyszeć Boga, chciał uśmierzyć najpierw swój gniew, wywołany ujrzeniem przed sobą [posłańca] króla Izraela.»

Inni natomiast mówią:

«To lekcja sprawiedliwości. Elizeusz, aby nie ukarać króla Judy – niewinnego, ocala nawet winnego.»

Inni jeszcze:

«To pouczenie o posłuszeństwie i o wierze. Wykopali rowy dla okazania posłuszeństwa nakazowi pozornie głupiemu. Przez wiarę zaś otrzymali wodę, choć niebo było pogodne i bez wiatru.»

«Dobrze odpowiedzieliście, ale nie całkiem. Kiedy serce jest wzburzone, Bóg nie mówi. To prawda. Ale nie potrzeba harfy, aby uspokoić serce. Wystarczy mieć miłość, która jest harfą duchową, wygrywającą dźwięki Raju. Kiedy dusza żyje w miłości, ma serce spokojne, słyszy głos Boży i rozumie go.»

«Zatem Elizeusz nie miał miłości, skoro był wzburzony.»

«Elizeusz żył w czasie Sprawiedliwości. Trzeba umieć przenieść na czasy Miłości wydarzenia dawne i widzieć je nie w świetle błyskawic, lecz w świetle gwiazd. Wy należycie do nowego czasu. Dlaczego więc tak często jesteście bardziej gniewni i wzburzeni niż ci z dawnych czasów? Wyzbądźcie się przeszłości. Powtarzam to, chociaż Judasz nie lubi słuchać, jak to powtarzam. Wyrwijcie z korzeniami, przytnijcie, zaszczepcie, posadźcie nowe drzewa. Odnówcie się, wykopcie rowy pokory, posłuszeństwa, wiary. Tamci królowie umieli to uczynić, dwóch przeciw jednemu. Nie byli z Judy i nie słyszeli Boga, lecz prorok Boga powtórzył im wolę Najwyższego. Umarliby z pragnienia z powodu braku wody, gdyby nie potrafili okazać posłuszeństwa. Posłuchali i woda napełniła wykopane rowy. Nie tylko pozbyli się pragnienia, lecz pokonali także nieprzyjaciół. Ja jestem Wodą Życia. Wykopcie rowy w waszych sercach, aby móc Mnie przyjąć.

A teraz posłuchajcie. Nie przemawiam długo. Podsuwam wam myśli do przemyślenia. Jeśli się nie przyzwyczaicie do rozmyślania, będziecie zawsze jak te dzieci, a nawet mniejsi od nich, bo one są niewinne, a wy – nie, dlatego światło duchowe będzie w was zamroczone. Słuchacie ciągle, a nie zatrzymujecie tego nigdy [w pamięci], gdyż wasz rozum śpi zamiast być aktywnym.

Posłuchajcie więc. Kiedy Szunemitce umarł syn, postanowiła iść do proroka, chociaż mąż powiedział jej, że to nie był nów ani szabat. Ale ona wiedziała, że powinna tam iść, bo z niektórymi sprawami nie można zwlekać. A ponieważ umiała rozumieć ducha tych spraw, jej syn został wskrzeszony. Co powiecie o tym wydarzeniu?»

«To wyrzut skierowany do mnie z powodu szabatu» – mówi Iskariota.

«Widzisz więc, o Judaszu, że kiedy chcesz, umiesz zrozumieć? Otwórz więc twego ducha na sprawiedliwość» [– prosi Jezus.]

«Tak... ale Ty nie pogwałciłeś szabatu, aby wskrzesić człowieka» [– mówi Judasz. Jezus mu wyjaśnia:]

«Zrobiłem więcej. Przeszkodziłem zniszczeniu, uśmierceniu tych dzieci, ich prawdziwej śmierci. Przypomniałem też złodziejom, że...»

«O! Zaczekaj z tym pocieszaniem Siebie, że coś uczyniłeś! Nie wierzę, że Cię posłuchali...» [– przerywa Mu Judasz.]

«Skoro Nauczyciel to mówi...»

«Elizeusz sam w opisie o Szunemitce mówi: „Pan ukrył to przede mną”. Zatem nie wszystko wiedzą nawet prorocy» – odpowiada Iskariota.

«Nasz Brat jest kimś więcej niż prorokiem» – zauważa Tadeusz.

«Wiem o tym. To Syn Boży. Ale także Człowiek. Jako taki może podlegać niewiedzy o sprawach drugorzędnych, jak ta o nawróceniu i o powrocie... Nauczycielu, czy naprawdę zawsze, zawsze wiesz wszystko? Często zadaję sobie to pytanie...» – mówi szybko, z naciskiem, Iskariota.

«A z jakim nastawieniem [o to pytasz]? Aby uzyskać spokój, radę, odczuwając niepokój?» – pyta Jezus.

«Ależ... nie wiem. Zadaję sobie takie pytanie i...»

«I wydajesz się zaniepokojony już samym pytaniem» – mówi Tomasz.

«Ja? Oczywiście niepewność zawsze niepokoi...»

«Co za subtelności! – odzywa się Piotr – Ja nie stawiam sobie tylu pytań. Wierzę bez pytania i nic mnie nie wprawia w stan niepokoju ani zamętu. Ale pozwólmy mówić Nauczycielowi. Mnie się nie podoba to pouczenie. Opowiedz piękną przypowieść, Nauczycielu. Będzie się podobać także dzieciom» – prosi Piotr.

«Muszę jeszcze o jedno zapytać. A mianowicie: Co, według was, oznacza mąka, która odbiera gorycz polewce uczniów proroków?»

Odpowiedzią na to pytanie jest głęboka cisza.

«Cóż więc? Nie potraficie odpowiedzieć?» [– pyta Jezus.]

«Może mąka pochłania gorycz...» – mówi Mateusz niepewnie.

«Wszystko byłoby gorzkie, nawet mąka.»

«To cud proroka, który nie chciał dręczyć sługi» – sugeruje Filip.

«Także i to. Ale nie tylko to.»

«Pan chciał, żeby rozbłysła potęga proroka, nawet w zwykłej materii» – mówi Zelota.

«Tak, ale to nie jest jeszcze właściwe znaczenie. Życie każdego z proroków uczestniczy z wyprzedzeniem w tym, co będzie w pełni czasów: w Moim [czasie]. Wyrażają Mój dzień ziemski w symbolach i figurach. Zatem...»

Cisza. Patrzą na siebie. Potem Jan spuszcza głowę, jego oblicze rozpłomienia się, uśmiecha się.

«Dlaczego nie wypowiadasz swej myśli, Janie? – pyta go Jezus. – Nie uchybisz miłości mówiąc, gdyż nie uczynisz tego, aby kogokolwiek dręczyć.»

«Myślę, że znaczenie jest następujące. W czasach głodu Prawdy i niedostatku Mądrości, w czasie, kiedy Ty przyszedłeś, wszystkie drzewa zdziczały i wydały owoce gorzkie, niejadalne, jakby trujące dla synów ludzkich. Na próżno je więc zbierali i przygotowywali, aby się nimi karmić. Jednakże Dobroć Wieczna przysyła Ciebie, mąkę z wybornego ziarna i Ty, dzięki Twojej doskonałości, usuwasz truciznę z każdego pożywienia, czyniąc ponownie dobrymi i drzewa Pism, które wieki wynaturzyły, i podniebienia ludzi, które zepsuła pożądliwość. W tym wypadku, Tym, który nakazuje przynieść mąkę i wsypać ją do gorzkiej polewki, jest Twój Ojciec. Ty jesteś mąką. Poświęcasz siebie, aby stać się pokarmem dla ludzi. Kiedy już siebie wyniszczysz, nie będzie już nic gorzkiego w świecie, gdyż Ty przywrócisz przyjaźń z Bogiem. Może się mylę...»

«Nie, nie pomyliłeś się. Oto jest symbol.»

«O! Ale jak ty to wymyśliłeś?» – pyta zaskoczony Piotr.

Jezus mu odpowiada:

«Mówię ci to twoimi własnymi słowami, które wypowiedziałeś przed chwilą: piękny skok i jest się na spokojnej, ukwieconej wyspie duchowości. Potrzeba odwagi, aby wykonać ten skok, porzucając brzeg, świat. Skoczyć nie zastanawiając się, że ktoś może wyśmiać nieudolność naszego skoku lub kpić z naszej naiwności, że wolimy samotną wyspę niż świat. Skoczyć, nie bojąc się, że się zranimy lub zmoczymy, lub będziemy zawiedzeni. Porzucić wszystko, aby się schronić w Bogu. Zostać na wyspie oddalonej od świata i opuszczać ją jedynie po to, aby rozdzielać tym, którzy pozostali na brzegu, kwiaty i wody czyste zebrane na wyspie ducha, gdzie jest jedno drzewo: Mądrości. Pozostać w jego pobliżu, daleko od hałasów świata, aby pojąć wszystkie słowa i stać się nauczycielem, umiejąc być też uczniem. To także jest symbol. Ale teraz opowiedzmy piękną przypowieść dla dzieci. Chodźcie tutaj, bardzo blisko.»

Troje dzieci podchodzi tak blisko, że siadają wręcz na Jego kolanach. Jezus otacza je Swoimi ramionami i zaczyna opowiadać:

«Pewnego dnia Pan Bóg powiedział: „Uczynię człowieka i człowiek będzie żył w Raju ziemskim, gdzie znajduje się wielka rzeka, która rozdziela się na cztery [odnogi], którymi są Piszon, Gichon, Eufrat i Tygrys, opływające ziemię. Człowiek będzie szczęśliwy, posiadając wszelkie piękno i całe dobro Stworzenia i Moją miłość dla radości swego ducha”. I tak uczynił. To było tak, jakby człowiek znajdował się na wielkiej wyspie, ale jeszcze bardziej ukwieconej niż ta, i z wszelkimi gatunkami roślin, i z wszystkimi zwierzętami. A ponad nim była miłość Boga, jak słońce dla duszy, a głos Boży był w powiewach wiatru, bardziej melodyjny niż śpiew ptaków.

Ale oto na tę piękną, porośniętą kwiatami wyspę, między wszystkie zwierzęta i rośliny, wpełznął wąż, bardzo różniący się od tego, co zostało stworzone przez Boga i co było dobre, nie posiadało jadowitych zębów i okrucieństwa splotów giętkiego ciała. Wąż przywdział skórę o barwach klejnotów, podobnych do innych [stworzeń,] a nawet piękniejszych od nich. Wyglądał więc jak naszyjnik króla, posuwający się naprzód, pełznąc pośród wspaniałych drzew Ogrodu. Owinął się wokół drzewa, które wznosiło się pośrodku Ogrodu, piękne samotne drzewo, o wiele większe niż to tutaj, pokryte liśćmi i cudownymi owocami. I wąż wydawał się klejnotem wokół pięknego drzewa. Lśnił w słońcu, a wszystkie zwierzęta patrzyły na niego, gdyż nikt nie przypominał sobie, żeby widział jego stwarzanie ani też żeby go widział wcześniej. Ale nikt do niego nie podchodził. Wszyscy nawet oddalili się od drzewa teraz, gdy na jego pniu był wąż.

Jedynie mężczyzna i kobieta podeszli do niego, przed mężczyzną – niewiasta, gdyż podobała się jej ta błyszcząca istota, która jaśniała w słońcu i poruszała głową, podobną do rozkwitającego kwiatu. Słuchała tego, co mówił wąż, okazała nieposłuszeństwo Panu i namówiła do nieposłuszeństwa Adama. Dopiero po okazaniu nieposłuszeństwa, zobaczyli, kim był naprawdę wąż, zrozumieli grzech, gdyż odtąd utracili niewinność serca. I ukryli się przed Bogiem, który ich szukał, a potem skłamali Bogu, który im zadał pytanie.

Wtedy Bóg postawił aniołów na granicach Ogrodu i wypędził z niego ludzi. To było tak, jakby ludzie zostali wyrzuceni znad bezpiecznego brzegu rzeki Edenu na brzeg rzek ziemskich wypełnionych jak w czasie wiosennego przyboru. Bóg pozostawił jednak w sercu wypędzonych, wspomnienie ich przeznaczenia wiecznego, to znaczy przejścia z pięknego Ogrodu, w którym słyszeli pełen miłości głos Boga, do Raju, gdzie mieli się cieszyć całkowicie Bogiem. A wraz z tym wspomnieniem zostawił im świętą podnietę pobudzającą do [podążania] przez sprawiedliwe życie ku utraconemu miejscu.

Ale, Moje dzieci, przed chwilą doświadczyłyście tego, że kiedy łódź płynie z prądem, jej bieg jest łatwy, a kiedy płynie pod prąd, trudno jej utrzymać się na powierzchni, nie być spychaną przez wodę, nie zatonąć pośród zarośli i piasków lub kamieni w nurcie wody. Gdyby Szymon Piotr nie przyczepił waszych łódek przy pomocy sitowia, straciłybyście je wszystkie, jak się przydarzyło Izaakowi, gdyż puścił sitowie.

Tak samo dzieje się z ludźmi rzuconymi w nurty rzek ziemskich. Muszą pozostawać zawsze w rękach Boga, powierzając Mu swą wolę, która jest jak to sitowie, w rękach dobrego Ojca, który jest w Niebiosach, Ojca wszystkich, zwłaszcza – niewinnych. Muszą mieć oko czujne, aby uniknąć traw i trzcin, kamieni, wirów i błota, które mogłyby zatrzymać, rozbić lub pochłonąć łódź ich duszy, wyrywając nić woli, która ich utrzymuje w zjednoczeniu z Bogiem. Albowiem Wąż, którego już nie ma w Ogrodzie, jest teraz na ziemi i usiłuje właśnie zatopić dusze, usiłuje im przeszkodzić w płynięciu w górę rzeki Eufrat, Tygrys, Gichon i Piszon, do Wielkiej Rzeki, która płynie w Raju wiecznym i odżywia drzewa Życia i Zbawienia, wydające wieczne owoce. Będą się nimi radować wszyscy, którzy umieli płynąć pod prąd, aby się zjednoczyć z Bogiem oraz Jego aniołami, aby już nigdy z żadnego powodu nie cierpieć.»

«Mama też tak mówiła» – odzywa się najstarsze dziecko.

«Tak, tak mówiła» – szczebiocze najmłodsze.

«Ty tego nie wiesz. Ja – tak, bo jestem najstarszy. A jeśli będziesz opowiadał nieprawdziwe rzeczy nie wejdziesz do Raju.»

«A jednak ojciec mówił, że w tym nie ma nic prawdziwego» – zauważa młodszy.

«Bo on nie wierzył w Pana mamy.»

«Twój ojciec nie był Samarytaninem?» – pyta Jakub, syn Alfeusza.

«Nie. Był z innego miejsca. Ale mama była Samarytanką i my jesteśmy Samarytanami, bo ona chciała, żebyśmy byli jak ona. I mówiła nam o Raju i o Ogrodzie, lecz nie tak dobrze jak Ty. Ja się bałem węża i śmierci, bo mama opowiadała, że to był diabeł i dlatego, że ojciec mówił, że ze śmiercią wszystko się kończy. Z tego powodu byłem tak nieszczęśliwy, że zostałem sam. Mówiłem sobie, że teraz nie warto być dobrym, bo kiedy żył ojciec i matka, uszczęśliwialiśmy ich naszą dobrocią. Teraz nie ma już nikogo, komu można by sprawić radość naszą dobrocią. Teraz zaś wiem... i będę dobry. Nigdy nie wyjmę mojej nici z rąk Boga z obawy, aby mnie nie uniosły wody ziemi.»

«A czy mama poszła w górę, czy w dół?» – pyta niespokojnie średni.

«Co chcesz wiedzieć, chłopcze?» – pyta Mateusz.

«Pytam: gdzie jest? Czy poszła nad rzekę wiecznego Raju?»

«Miejmy nadzieję, chłopcze, jeśli była dobra...»

«Była Samarytanką...» – mówi z pogardą Iskariota.

«A więc nie ma dla nas Raju, dlatego że jesteśmy Samarytanami? W takim razie my nie będziemy mieć Boga? On Go nazwał „Ojcem wszystkich”. Mnie, sierocie, spodobało się, że mam jeszcze Ojca... Ale jeśli On nie jest dla nas...» – zasmucony chłopiec spuszcza głowę.

«Bóg jest Ojcem wszystkich, Moje dziecko. Czy może okazałem ci mniejszą miłość, dlatego, że jesteś Samarytaninem? Walczyłem o ciebie ze złodziejami, walczyłbym z demonem, tak samo jak walczyłbym o wnuka Arcykapłana ze Świątyni w Jerozolimie, gdyby on nie uznawał za hańbę, że Zbawiciel ocala jego dziecko. A nawet bardziej jeszcze ubiegałbym się o ciebie, gdyż jesteś sam i nieszczęśliwy. Nie ma różnicy dla Mnie pomiędzy Żydem a Samarytaninem. I niebawem nie będzie już podziału na Samarię i Judeę, gdyż Mesjasz będzie posiadał jeden lud, noszący Jego imię, a będą do niego należeć wszyscy, którzy Go umiłują.»

«Ja Cię kocham, Panie. Zaprowadzisz mnie do mojej matki?» – pyta najstarsze dziecko.

«Nie wiesz, gdzie ona jest. Ten człowiek powiedział tylko, że można mieć nadzieję...» – mówi najmłodszy.

«Ja tego nie wiem, ale Pan wie. On wiedział, gdzie my jesteśmy, a nawet my nie wiedzieliśmy, gdzie byliśmy.»

«Ze złodziejami... Chcieli nas zabić...» – na twarzy najmłodszego maluje się znowu przerażenie.

«Złodzieje byli jak demony, ale On nas ocalił, bo nasi aniołowie Go wezwali.»

«Także mamę aniołowie ocalili. Ja wiem, bo mi się wciąż śni.»

«Kłamiesz, Izaaku. Nie może ci się nic śnić. Nic nie pamiętasz.»

Malec płacze, mówiąc: «Nie, nie. Śni mi się. Śni...»

«Nie uważaj twego brata za kłamcę, Rubenie. Jego dusza może widzieć matkę, gdyż dobry Ojciec w Niebiosach pozwala sierocie śnić o niej i poznawać częściowo jak pozwala nam poznać samego Siebie. Z tego bowiem ograniczonego poznania płynie dobra wola poznania Go doskonale, a to się osiąga, będąc zawsze bardzo dobrym. A teraz chodźmy. Uświęciliśmy szabat, bo rozmawialiśmy o Bogu.»

Wstaje i intonuje inne psalmy.

Ludzie z Efraim, którzy podeszli na odgłos chóralnego śpiewu, słuchają z szacunkiem zakończenia psalmu. Witają Jezusa, mówiąc do Niego:

«Wolałeś przybyć tu niż być z nami? Nie kochasz nas więc?»

«Nikt z was Mnie nie zaprosił. Przyszedłem więc tutaj z Moimi apostołami i z dziećmi.»

«To prawda. Jednak sądziliśmy, że Twój uczeń przekazał Ci nasze pragnienie.»

Jezus spogląda na Jana i Judasza. A Judasz odpowiada:

«Zapomniałem Ci o tym powiedzieć wczoraj, a dziś przy tych dzieciach już o tym nie myślałem.»

Jezus w tym czasie opuścił wysepkę i przeszedł przez małą odnogę wody, żeby podejść do mieszkańców Efraim. Apostołowie idą za Nim, dzieci zaś zostają w tyle, bo odwiązują swe dwie pozostałe łódeczki, a Piotrowi, który je pyta, odpowiadają:

«Chcemy je zatrzymać, aby pamiętać o tym pouczeniu.»

«A Ja? Straciłem ją! I nie będę pamiętał i nie pójdę do Raju» – mówi najmłodszy chłopiec ze łzami.

«Zaczekaj! Nie płacz. Zaraz zrobię ci łódeczkę. Oczywiście. Ty także musisz pamiętać o pouczeniu. Ech, my wszyscy musielibyśmy sobie zrobić taką z sitowiem przywiązanym do dzioba, aby nie zapomnieć. Bardziej nam, dorosłym, przydałoby się to niż wam, dzieci!» – i Piotr przecina trzcinę i robi łódkę, a potem jednym objęciem bierze w ramiona troje dzieci i skacze przez strumień, żeby dojść do Jezusa.

«To one?» – pyta Malachiasz z Efraim.

«One.»

«I są z Sychem?»

«Tak mówił pasterz: ich krewni byli z tamtych okolic.»

«Biedne dzieci! A jeśli krewni nie przyjdą, co zrobisz?»

«Zatrzymam je, ale przyjdą» [– zapewnia Jezus.]

«A ci rozbójnicy... czy oni też przyjdą?»

«Nie przyjdą, ale nie bójcie się z ich powodu. Nawet gdyby przyszli... Ja bym ich okradł, a nie oni was. Już im odebrałem cztery zdobycze i mam nadzieję, że wyrwałem nieco grzechu z ich dusz, przynajmniej jednemu z nich.»

«Pomożemy Ci przy tych dzieciach. Pozwolisz nam na to?»

«Tak. Nie dlatego że są z waszych stron, lecz dlatego że są niewinne, a miłość do niewinnych jest drogą, która szybko prowadzi do Boga.»

«Ale tylko Ty nie czynisz różnic pomiędzy jednymi, a drugimi niewinnymi. Judejczyk nie przyjąłby tych małych Samarytan ani nawet Galilejczyk. Nie jesteśmy kochani. A brak miłości do nas dotyka nawet [dzieci], które jeszcze nie wiedzą, co oznacza być Samarytaninem lub Judejczykiem. I to jest okrutne.»

«Tak. Kiedy jednak pójdzie się za Moim Prawem nie będzie już tak. Widzisz, Malachiaszu? Są w ramionach Szymona Piotra, Mego brata i Szymona Zeloty. Żaden z nich nie jest ani Samarytaninem, ani ojcem. A jednak nawet ty nie tulisz swych dzieci do serca z taką miłością, jaką okazują Moi uczniowie sierotom z Samarii. Oto idea mesjańska: połączyć cały świat w miłości. Oto prawda idei mesjańskiej. Jeden lud na ziemi pod berłem Mesjasza. Jeden lud w Niebie pod spojrzeniem jednego Boga.»

Oddalają się, rozmawiając. Idą w kierunku domu Marii, małżonki Jakuba.


   

Przekład: "Vox Domini"