Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga V - Przygotowanie do Męki

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA   –

26. JUDASZ NIE WIERZY W AUTENTYCZNOŚĆ CIERPIENIA CHRYSTUSA

Napisane 10 lutego 1947. A, 9955-9971

Jezus, sam i pochłonięty Swoimi myślami, idzie powoli w kierunku gęstego lasu, który rośnie na zachód od Efraim. Od potoku dochodzi szum wody, a od strony drzew – śpiew ptaków. Miłe światło słońca, wiosennego i żywego, przenika przez sploty gałęzi. Marsz jest cichy po dywanie z traw w pełni rozkwitu. Promienie słońca rysują na zieleni trawy jakby ruchomy dywan ze złocistych krążków lub prążków. Rozbłyska, jakby jego płatki były z klejnotów, jakiś kwiat, jeszcze pokryty rosą, dotknięty w samym środku świetlistym kręgiem. Otacza go jeszcze cień.

Jezus idzie w stronę urwiska, które wysuwa się jak balkon ponad przepaścią. To balkon, na którym wznosi się ogromny dąb. Stąd też zwisają giętkie gałęzie jeżyn, a może dzikich róż, bluszczu i wiciokrzewów, które – nie znajdując miejsca ani oparcia tam, gdzie wyrosły, zbyt ściśnięte z powodu tego, że rosną tak bujnie – spadają w przepaść. Wyglądają jak włosy rozczochrane i rozpuszczone. Opadają w nadziei, że będą mogły się o coś zaczepić.

Jezus jest na wysokości urwiska. Kieruje się w stronę punktu najbardziej wysuniętego, odsuwając plątaninę krzewów. Stado ptaków odlatuje, trzepocząc skrzydłami, z piskami przerażenia. Jezus zatrzymuje się, aby spojrzeć na człowieka, który szedł przed Nim w górę, a teraz kładzie się na trawie, prawie na krawędzi przepaści, z łokciami opartymi o ziemię, z twarzą w dłoniach. Mężczyzna spogląda w dal, w kierunku Jerozolimy. To Samuel, dawny uczeń Jonatana, syna Uzzjela. Jest zamyślony. Wzdycha. Potrząsa głową...

Jezus porusza gałęziami, aby przyciągnąć jego uwagę, a ponieważ próba ta jest bezskuteczna, podnosi z trawy kamień i stacza go po ścieżce w dół. Odgłos kamienia, który podskakuje na zboczu, sprawia, że młodzieniec się otrząsa. Odwraca się zaskoczony i pyta: «Kto tu jest?»

«Ja, Samuelu. Przyszedłeś przede Mną do jednego z Moich ulubionych miejsc modlitwy» – mówi Jezus, ukazując się zza potężnego pnia dębu, usytuowanego na skraju prowadzącej tu ścieżki. Czyni to tak, jakby dopiero co przybył.

«O, Nauczycielu! Tak mi przykro.... ale zaraz Ci zostawię wolne miejsce» – mówi, podnosząc się w pośpiechu i biorąc płaszcz, który zdjął, aby się na nim położyć.

«Nie. Po co? Jest miejsce dla dwóch. Tu jest tak pięknie! To miejsce tak odosobnione, samotne, zawieszone ponad przepaścią. Tyle tu światła i rozległy widok w dal! Dlaczego chcesz je opuścić?»

«Aby... Ci pozwolić się modlić...»

«A nie możemy tego zrobić razem lub nawet porozmyślać, rozmawiając ze sobą, wznosząc naszego ducha do Boga... i zapominając o ludziach i ich ułomnościach, myśląc o Bogu, Ojcu naszym i dobrym Ojcu wszystkich tych, którzy Go szukają i kochają Go dobrą wolą?»

Samuel czyni gest zaskoczenia, kiedy Jezus mówi: „i zapomnieć o ludziach i ich ułomnościach...”, ale nie odpowiada. Siada.

Jezus siada obok niego, na trawie, i mówi mu:

«Siedź tutaj. Zostańmy razem. Popatrz, jak horyzont jest dzisiaj czysty. Gdybyśmy mieli oczy orła, moglibyśmy zobaczyć bielejące wioski, które są na szczytach gór i otaczają, jakby koroną, Jerozolimę. I kto wie, może zobaczylibyśmy w przestrzeni punkt jaśniejący jak kosztowny kamień, który spowodowałby bicie naszych serc: złote kopuły Domu Bożego...

Spójrz: tam znajduje się Betel. Widać jego bielejące domy, a tam, za Betel, jest Berot. Jakąż najwyższą przebiegłość okazali dawni mieszkańcy tego miejsca i ich sąsiedzi! Ale wynikło z tego dobro, chociaż oszustwo nigdy nie jest dobrą bronią. Wynikło z niego dobro, bo ono ich skłoniło do służby Bogu prawdziwemu. Zawsze jest lepiej utracić ludzkie zaszczyty, a zdobyć bliskość Bożą, nawet jeśli zaszczyty ludzkie są liczne i wartościowe, a bliskość tego, co Boskie – skromna i nieznana. Prawda?»

«Tak, Nauczycielu, mówisz dobrze. To mi się przydarzyło.»

«Ale jesteś smutny, chociaż przemiana powinna cię uszczęśliwić. Jesteś smutny. Cierpisz. Izolujesz się. Spoglądasz ku miejscom, które opuściłeś. Wydajesz się uwięzionym ptakiem, który – zamknięty między prętami swego więzienia – patrzy z wielkim żalem w stronę miejsca, które lubił. Nie mówię ci, że nie masz tego robić. Jesteś wolny. Możesz odejść i...»

«Panie, może Judasz mówił Ci źle o mnie i dlatego mówisz do mnie w ten sposób?» [– pyta Samuel]

«Nie, Judasz nie mówił Mi nic. To nie ze Mną rozmawiał. Ale z tobą, tak. I to dlatego jesteś smutny i dlatego izolujesz się, zniechęcony.»

«Panie, jeśli znasz sprawy, o których nikt Ci nie mówił, wiesz także i to, że to nie pragnienie porzucenia Ciebie wywołuje mój smutek, to nie żal, że się nawróciłem ani tęsknota za przeszłością... Nie jestem smutny z powodu strachu przed ludźmi, ze strachu przed ich karami, którymi mnie chciano zastraszyć. Patrzyłem w tamtą stronę, to prawda. Patrzyłem w stronę Jerozolimy, ale bez pragnienia powrotu tam, powrotu jako ktoś, kim byłem niegdyś. Z pewnością pragnę, jak my wszyscy, powrócić tam jako Izraelita, który lubi wchodzić do Domu Bożego i adorować Najwyższego. Nie sądzę, że mógłbyś mi to wyrzucać.»

«Ja pierwszy, w Mojej podwójnej Naturze, pragnę tego ołtarza i chciałbym widzieć, że jest otoczony należną świętością. Wszystko, co go otacza czcią, ma głos pełen słodyczy dla Mnie – Syna Bożego. Jako Syn Człowieczy, jako Izraelita, a więc Syn Prawa, widzę Świątynię i ołtarz jako miejsce najbardziej święte Izraela: miejsce, gdzie nasze człowieczeństwo może się zbliżyć do Boskości i przesycić się zapachem powietrza, otaczającym tron Boży.

[Por. Mt 5,17] Nie usuwam Prawa, Samuelu. Ono jest święte, gdyż jest dane przez Mojego Ojca. Ja je doskonalę i dokładam do niego nowe części. Jako Syn Boży mogę to czynić. Po to Ojciec Mnie posłał. Przychodzę założyć Świątynię duchową Mojego Kościoła, a nad tą Świątynią ani ludzie, ani demony nie będą górować. A tablice Prawa będą tam mieć zaszczytne miejsce, gdyż są wieczne, doskonałe, nienaruszalne. To, co zostało zapisane na tych tablicach, w swej niezwykłej zwięzłości zawiera wszystko, co potrzebne, aby być sprawiedliwym w oczach Bożych. Moje słowo nie zniosło [poleceń]: „Nie popełniaj tego lub tamtego grzechu”. Przeciwnie! Ja także powtarzam wam tych dziesięć przykazań. Jedynie mówię wam, że trzeba je zachowywać doskonale, to znaczy nie ze strachu przed gniewem Bożym, kiedy się je przekroczy, lecz z miłości do waszego Boga, który jest Ojcem. Ja przychodzę, aby włożyć waszą dziecięcą dłoń w dłoń waszego Ojca. Od iluż wieków te ręce są rozdzielone! Kara oddzielała i Grzech oddzielał. Kiedy już przyszedł Odkupiciel i grzech jest bliski usunięcia, przeszkody upadają. Jesteście znowu synami Bożymi...»

«To prawda. Ty jesteś dobry i zawsze umacniasz. Wiesz wszystko. Nie mówię Ci więc o moim strapieniu. Ale pytam Cię: dlaczego ludzie są tak zdeprawowani i szaleni, i głupi? Jak i jakich sztuczek używają, żeby w tak diabelski sposób namawiać do zła? A my, jakże jesteśmy zaślepieni, że nie widzimy rzeczywistości i wierzymy w kłamstwa! I jak możemy stawać się takimi demonami? I być nimi nawet, kiedy jesteśmy blisko Ciebie? Patrzyłem w tamtą stronę i myślałem... Tak, myślałem o licznych strumykach trucizny, które wytryskują stamtąd, aby niepokoić synów Izraela. Zastanawiałem się, jak mądrość rabbich może się sprzymierzyć z tak wielką podłością, która psuje i doprowadza do błędu. Myślałem, szczególnie o tym, bo....»

Samuel, który mówił porywczo, przerywa i spuszcza głowę.

Jezus kończy zdanie: «...bo Judasz, Mój apostoł, jest taki i zadaje cierpienie Mnie i tym, którzy Mnie otaczają lub przychodzą do Mnie, jak ty przyszedłeś. Wiem o tym. Judasz próbuje oddalić cię stąd i podsuwa ci podejrzenia i wyśmiewa...»

«I nie tylko mnie. Tak. Zatruł moją radość z tego, że doszedłem do sprawiedliwości. On mi ją zatruwa tak zręcznie, że myślę, iż jestem tu jak zdrajca siebie samego i Ciebie. Mnie, bo się łudzę, że jestem lepszy, a tymczasem będę przyczyną Twego upadku. Istotnie, nie znam siebie jeszcze... i mógłbym, spotykając tych ze Świątyni, wyrzec się mego postanowienia i być... Och, gdybym to zrobił wtedy, miałbym wytłumaczenie, że nie wiedziałem, Kim jesteś. O Tobie bowiem wiedziałem to, co mi mówiono, aby uczynić ze mnie przeklętego. Ale gdybym to uczynił teraz! Jakież będzie przekleństwo tego, który zdradzi Syna Bożego!

Jestem tu... tak, zamyślony. Zastanawiam się, dokąd uciec, aby nie być narażonym na niebezpieczeństwo z mojej strony i ich. Myślałem, żeby uciec gdzieś daleko, dołączyć się do tych z Diaspory... Daleko, daleko, aby przeszkodzić demonowi w nakłonieniu mnie do grzechu... Twój apostoł ma rację, nie ufając mi. On mnie zna, bo on nas wszystkich zna, znając przywódców... I ma rację, wątpiąc we mnie. Kiedy mówi: „A nie wiesz, że On nam powiedział – nam, że będziemy słabi? Zastanów się: nam, którzy jesteśmy apostołami i jesteśmy z Nim od tak dawna. A ty, tak obciążony starym Izraelem, dopiero co przybyłeś – i to w chwilach, które budzą w nas przerażenie – a uważasz, że masz siły wytrwać w sprawiedliwości?” On ma rację mówiąc to.»

Zniechęcony mężczyzna pochyla głowę.

«Ileż smutków potrafią sobie zadawać synowie ludzcy! Szatan, zaprawdę, umie się posługiwać tą skłonnością, aby ich przerażać całkowicie i oddalać od Radości, która wychodzi im na spotkanie dla ich zbawienia. Ten bowiem smutek ducha, strach o jutro, troski – wszystko to broń, którą człowiek wkłada do ręki swego przeciwnika. Przeraża go przy pomocy urojeń, które człowiek sobie wytwarza. Są i inni ludzie, którzy naprawdę sprzymierzają się z szatanem, aby pomagać mu w przerażaniu braci.

[Por. Mt 6,25nn; Łk 12,22] Ale, Mój synu, czy nie ma Ojca w Niebie? Ojca, który przewidział dla tego źdźbła trawy to wyżłobienie w skale – rowek wypełniony ziemią, utworzony w ten sposób, że wilgoć rosy, spływając na gładki kamień, gromadzi się w tej małej bruździe? Dzięki temu źdźbło trawy może żyć i kwitnąć wraz z tym małym kwiatuszkiem, którego piękno nie jest mniej godne podziwu niż wielkie słońce jaśniejące wysoko. Jedno i drugie to doskonałe dzieło Stwórcy-Ojca. Skoro On troszczy się o to źdźbło trawy zrodzone na skale, jakże nie miałby się nie troszczyć o jedno ze Swoich dzieci, które pragnie Mu zdecydowanie służyć?

O, zaprawdę, Bóg nie zawodzi ‘dobrych’ pragnień człowieka, bo to On sam je rozpala w waszych sercach. To On, przewidujący i mądry, stwarza okoliczności, aby wspierać pragnienia Swoich dzieci. I nie tylko to, lecz aby naprostować i udoskonalić pragnienie czczenia Go przez tego, kto kroczy drogami niedoskonałymi, i doprowadzić go do pragnienia oddania Mu czci przez postępowanie drogami sprawiedliwymi.

Byłeś jak oni. Wierzyłeś, chciałeś, byłeś przekonany, że czcisz Boga prześladując Mnie. Ojciec widział, że w twoim sercu nie ma nienawiści do Boga, lecz dążenie do oddania chwały Bogu przez usunięcie ze świata Tego, o którym ci powiedzieli, że jest nieprzyjacielem Boga i niszczycielem dusz. I wtedy On stworzył okoliczności, aby wysłuchać twego pragnienia oddania chwały twojemu Panu. I tak jesteś pośród nas. Czy możesz myśleć, że Bóg porzuca ciebie teraz, kiedy cię tu przywiódł? Jedynie wtedy, gdybyś ty Go porzucił, siła zła mogłaby zapanować nad tobą.»

«Ja tego nie chcę. Moja wola jest szczera» – oznajmia Samuel.

«Zatem czym się martwisz? Słowem człowieka? Niech mówi. On myśli własną myślą. Myśl ludzka jest zawsze niedoskonała. Ale zaradzę temu» [– obiecuje Jezus.]

«Nie chcę, żebyś mu robił wymówki. Wystarczy mi, że zapewniasz mnie, że nie zgrzeszę.»

«Zapewniam cię. Nic ci się nie stanie, bo nie chcesz, żeby się to stało. Bo widzisz, Mój synu, nie pomogłoby ci pójście do Diaspory, a nawet na krańce ziemi, aby ustrzec twoją duszę od nienawiści do Chrystusa i kary za tę nienawiść. Wielu w Izraelu nie zanieczyści się materialnie Zbrodnią, ale nie będą mniej winni niż ci, którzy Mnie skażą i wykonają wyrok. Z tobą mogę mówić o tych sprawach, bo ty wiesz, że wszystko jest już przygotowane w tym celu. Znasz imiona i myśli najbardziej zawziętych wobec Mnie. Powiedziałeś: „Judasz zna nas wszystkich, gdyż zna wszystkich Przywódców”. On was zna, ale i wy, mali – bo jesteście jak małe gwiazdy przy wielkich planetach – wy też wiecie, że się pracuje, jak się pracuje i kto pracuje, i jakie spiski się knuje i jakie środki się rozważa... Mogę więc rozmawiać z tobą. Nie mógłbym czynić tego z innymi... Inni nie wiedzą, ile potrafię wycierpieć i wybaczyć...»

«Nauczycielu, ale jakże Ty możesz, wiedząc, być tak... Ktoś idzie ścieżką» – Samuel wstaje, aby zobaczyć. Wykrzykuje:

«Judasz!»

«Tak, to ja. Powiedziano mi, że Nauczyciel tędy przechodził, a tymczasem to ciebie spotykam. Wracam więc, aby cię pozostawić twoim myślom» – śmieje się swym śmiechem, bardziej posępnym niż lament sowy, tak brak mu szczerości.

«Ja też tu jestem. Pytają o Mnie w osadzie?» – odzywa się Jezus, ukazując się za Samuelem.

«O, Ty! Zatem byłeś w dobrym towarzystwie, Samuelu! A Ty także, Nauczycielu...»

«Tak, zawsze dobre jest towarzystwo kogoś, kto posiada sprawiedliwość. Szukałeś Mnie więc, aby przebywać ze Mną. Chodź. Jest jeszcze miejsce dla ciebie, a nawet dla Jana, gdyby był z tobą.»

«Jest na dole, zajęty pielgrzymami» [– mówi Judasz.]

«Muszę więc iść, skoro są pielgrzymi.»

«Nie, pozostają na cały jutrzejszy dzień. Jan właśnie umieszcza ich w naszych łóżkach, żeby odpoczęli. Uszczęśliwia go to, co robi. Zresztą, wszystko go uszczęśliwia. Naprawdę jesteście podobni. Ja nie wiem, jak wy to robicie, żeby być szczęśliwymi zawsze i mimo wszystkich rzeczy najbardziej... dręczących.»

«Właśnie to pytanie miałem postawić, kiedy przybyłeś» – wykrzykuje Samuel.

«Ach tak! A więc i ty nie czujesz się szczęśliwy i dziwisz się, że inni w warunkach jeszcze... trudniejszych niż nasze, mogą być szczęśliwi?»

«Nie jestem nieszczęśliwy. Nie mówię o sobie. Zadaję sobie jednak pytanie, z jakiego źródła pochodzi spokój Nauczyciela, który zna Swą przyszłość, a jednak nie niepokoi się niczym.»

«Ależ ze źródła niebieskiego! [– odpowiada mu Judasz.] To naturalne! On jest Bogiem! Może w to wątpisz? Czy Bóg może cierpieć? On jest ponad bólem. Miłość do Ojca jest dla Niego jak... jak wino upajające. I winem upajającym jest dla Niego przekonanie, że Jego czyny... są zbawieniem świata. A ponadto... czy On może mieć reakcje fizyczne takie, jakie mamy my, zwykli ludzie? To byłoby sprzeczne z rozsądkiem. Skoro Adam, niewinny, nie znał cierpień żadnego rodzaju i nigdy by ich nie poznał, gdyby pozostał niewinny, to Jezus, ten... Najbardziej niewinny, to stworzenie... nie wiem jak je nazwać: niestworzone – ponieważ jest Bogiem – lub stworzone, gdyż ma rodziców... och! Ileż niejasności nie do rozwiązania dla tych z przyszłości, mój Nauczycielu! Skoro Adam byłby wolny od cierpień dzięki swej niewinności, to czy można sobie wyobrazić, że Jezus będzie musiał cierpieć?»

Jezus pozostaje z głową pochyloną. Usiadł ponownie na trawie. Jego włosy okrywają Mu twarz. Nie widzę więc jej wyrazu.

Samuel, stojący przed stojącym również Judaszem odpowiada:

«Ależ jeśli On ma być Odkupicielem, to musi prawdziwie cierpieć. Nie przypominasz sobie Dawida i Izajasza?»

«Przypominam sobie! Przypominam! Ale oni – widząc postać Odkupiciela – nie widzieli pomocy niematerialnych, jakie Odkupiciel będzie miał, aby być... powiedzmy... torturowanym, a nie odczuwać bólu.»

«Jakiej pomocy? Stworzenie będzie mogło miłować cierpienie lub znosić je [tylko] z poddaniem się, według doskonałości swej sprawiedliwości. Ale zawsze będzie je odczuwać. W przeciwnym razie... gdyby go nie odczuwało... nie byłoby ono cierpieniem.»

«Jezus jest Synem Bożym» [– mówi Judasz.]

«Ale nie jest zjawą! Ma prawdziwe Ciało! Ciało cierpi, kiedy jest męczone. To prawdziwy Człowiek! Myśl człowieka cierpi, kiedy jest obrażany i gdy czyni się z niego przedmiot pogardy.»

«Jego jedność z Bogiem usuwa w Nim te ludzkie rzeczy.»

Jezus podnosi głowę i mówi:

«Zaprawdę, powiadam ci, o Judaszu, że cierpię i będę cierpieć jak każdy człowiek i bardziej niż każdy człowiek. Ale mogę być równocześnie szczęśliwy, świętą i duchową szczęśliwością tych, którzy otrzymali wyzwolenie ze smutków ziemi, gdyż objęli wolę Bożą jak swą jedyną małżonkę. Potrafię to, gdyż przekroczyłem pojęcie ludzkiej szczęśliwości, niepokój szczęśliwości, takiej jaką ludzie sobie wyobrażają. Nie idę za tym, co według człowieka stanowi szczęście, ale szukam Mojej radości akurat w tym, co jest przeciwieństwem tego, za czym idzie człowiek. To, od czego człowiek ucieka i czym gardzi – gdyż uważa to za brzemię i boleść – stanowi dla Mnie coś najbardziej słodkiego. Nie patrzę na jedną godzinę. Patrzę na konsekwencje, które godzina może wywołać w wieczności. Jakieś wydarzenie, [związane ze] Mną skończy się, ale jego owoc będzie trwał. Moje cierpienie ma kres, ale wartości wypływające z tego cierpienia nie mają końca. I cóż uczyniłbym z godziną tego, co się nazywa „być szczęśliwym” na ziemi – z godziną osiągniętą po pogoni za nią przez wiele lat – kiedy potem ta godzina nie mogłaby wejść ze Mną do Wieczności jako radość i musiałbym się nią cieszyć sam, nie dzieląc się nią z tymi, których kocham?»

«Ale gdybyś zatryumfował, wtedy nam, idącym za Tobą, przypadłaby część Twojej szczęśliwości!» – wykrzykuje Judasz.

«Wam? A kimże jesteście w porównaniu z ogromną liczbą [ludzi] z przeszłości, żyjących teraz i w przyszłości, którym Moja boleść da radość? Widzę ponad radością ziemską. Patrzę ponad nią, na to, co nadprzyrodzone. Widzę Moje cierpienie, jak się zmienia w wieczną radość dla ogromnej liczby stworzeń. I biorę w ramiona cierpienie jak największą moc dla osiągnięcia szczęśliwości doskonałej, którą jest szczęście miłowania bliźniego aż do cierpienia, aby mu dać radość. Aż do oddania życia za niego.»

«Nie rozumiem takiego szczęścia» – oświadcza Judasz.

«Nie jesteś jeszcze mądry, inaczej byś je zrozumiał.»

«A Jan jest [mądry]? On wie mniej niż ja!»

«Po ludzku – tak. Ale on posiada wiedzę miłości.»

«No dobrze. Ale nie sądzę, żeby miłość mogła zapobiec temu, aby uderzenia kijem były uderzeniami kijem, a kamienie – kamieniami i zapobiec zadaniu cierpienia ciału, które uderzają. Ty zawsze mówisz, że drogie Ci jest cierpienie, gdyż ono jest dla Ciebie miłością. Ale kiedy naprawdę zostaniesz ujęty i będziesz torturowany – o ile to jest możliwe – nie wiem, czy będziesz miał jeszcze tę myśl. Pomyśl o tym, kiedy jeszcze możesz uciec przed cierpieniem. Ono będzie straszliwe, wiesz? Gdyby ludzie mogli Cię ująć... o, nie mieliby względu na Ciebie!» [– mówi Judasz.]

Jezus patrzy na niego. Jest bardzo blady. Jego oczy, szeroko otwarte, wydają się widzieć poza obliczem Judasza wszystkie udręki, które Go czekają, a jednak w smutku pozostają pełne słodyczy i przede wszystkim – pogodne: dwoje czystych oczu Niewinnego, który jest spokojny. Odpowiada:

«Wiem o tym. Wiem nawet o tym, o czym ty nie wiesz. Pokładam jednak ufność w Bożym miłosierdziu. Ten, który jest miłosierny dla grzeszników, okaże także Mnie miłosierdzie. Nie proszę Go o to, żebym nie cierpiał, lecz żebym umiał cierpieć. A teraz chodźmy. Samuelu, idź przed nami i daj znać Janowi, że będziemy wkrótce w wiosce.»

Samuel kłania się i odchodzi szybko.

Jezus zaczyna schodzić. Ścieżka jest tak wąska, że muszą iść jeden za drugim, ale to nie przeszkadza Judaszowi w mówieniu:

«Zbytnio ufasz temu człowiekowi, Nauczycielu. Powiedziałem Ci, kim on jest: to najbardziej zapalony i najbardziej zdolny do wynoszenia się nad innych uczeń Jonatana. W każdym razie teraz jest za późno. Oddałeś się w jego ręce. To szpieg przy Tobie. A Ty niejeden raz – a inni bardziej niż Ty – myśleliście, że to ja nim jestem! Ja nie jestem szpiegiem.»

Jezus zatrzymuje się i odwraca. Boleść i majestat mieszają się na Jego obliczu i w spojrzeniu, które utkwił w apostole. Mówi:

«Nie. Nie jesteś szpiegiem. Jesteś demonem. Ukradłeś Wężowi jego przywilej zwodzenia i oszukiwania, aby oddalać od Boga. Twoje postępowanie nie jest ani kamieniem, ani kijem, lecz rani Mnie bardziej od uderzenia kamieniem lub kijem. O! W Moim straszliwym cierpieniu nie ma niczego większego od twojego postępowania, zadającego męczeństwo Męczennikowi.»

Jezus zakrywa Sobie twarz rękoma, jakby chciał się zasłonić przed czymś przerażającym, a potem zaczyna szybko schodzić ścieżką. Judasz krzyczy za Nim:

«Nauczycielu! Nauczycielu! Dlaczego mnie ranisz tak boleśnie? Ten fałszywy człowiek zapewne powiedział jakieś oszczerstwa... Posłuchaj mnie, Nauczycielu!»

Jezus nie słucha go. Biegnie, niemal zlatuje ze zbocza. Przechodzi, nie zatrzymując się, blisko drwali i pasterzy, którzy Go witają. Przechodzi, pozdrawia, ale nie zatrzymuje się. Judasz poddaje się i milknie...

Są prawie na dole, kiedy mijają się z Janem, który – ze swoim pogodnym obliczem rozjaśnionym przez spokojny uśmiech – właśnie idzie do nich. Trzyma za rękę dziecko, które mówi coś ssąc plaster miodu.

«Nauczycielu, jestem! To ludzie z Cezarei Filipowej. Dowiedzieli się, że tu jesteś, i przybyli. Ale jakie to dziwne! Nikt nie powiedział, a wszyscy wiedzą, gdzie jesteś! Teraz odpoczywają. Są bardzo zmęczeni. Poszedłem, żeby mi Dina dała mleka i miodu, ponieważ jest jeden chory. Położyłem go w moim łóżku. Nie boję się. A mały Annasz chciał iść ze mną. Nie dotykaj go, Nauczycielu, bo cały jest z miodu» – i dobry Jan śmieje się.

Ma na szatach liczne krople miodu i ślady palców. Śmieje się i próbuje utrzymać z tyłu małego, który chciałby iść ofiarować Jezusowi plaster miodu w połowie zjedzony. Dziecko krzyczy:

«Chodź. Jest go bardzo dużo dla Ciebie!»

«Tak. Właśnie wyjmuje się plastry u Diny. Wiedziałem o tym. Jej pszczoły wyroiły się niedawno» – wyjaśnia Jan.

Ruszają w dalszą drogę, aby dotrzeć do pierwszego domu, gdzie rozbrzmiewa jeszcze bęben, którym posługują się pszczelarze, nie wiem dokładnie, w jakim celu. Roje pszczół – podobne do wielkich kiści dziwnych winogron – wiszą na niektórych gałęziach. Ludzie zbierają je, aby je zanieść do nowych uli. Dalej widać ule już ustawione. Wchodzą do nich brzęcząc niestrudzone pszczoły.

Mężczyźni pozdrawiają, a jakaś niewiasta przybiega z bardzo pięknymi plastrami, które ofiarowuje Jezusowi.

«Dlaczego się go pozbawiasz? Już dałaś Janowi...»

«O, moje pszczoły dały obfity zbiór. Niewiele mnie kosztuje ofiarowanie go. Zresztą pobłogosław nowe roje. Popatrz: ule właśnie przyjmują ostatni. W tym roku mieliśmy dwa razy więcej uli.»

Jezus idzie w stronę maleńkiego miasteczka pszczół i błogosławi [ule] jeden po drugim, podnosząc rękę pośród brzęczenia pszczół-pracownic, które nie przerywają swojej pracy.

«Wszystkie świętują i są także podekscytowane. Nowe mieszkanie...» – mówi jeden mężczyzna.

«I nowe zaślubiny. Można by naprawdę powiedzieć, że to niewiasty, przygotowujące uroczystość weselną» – mówi ktoś inny.

«Tak, ale niewiasty rozmawiają więcej niż one i nie pracują tak. Te zaś pracują w ciszy i pracują nawet w świąteczne dni zaślubin. One nie przestają pracować, aby urządzić swoje królestwo i wnieść tam swoje bogactwa» – odzywa się trzeci.

«Pracować zawsze dla cnoty to dozwolone, to nawet obowiązek. Pracować zawsze dla zysku – nie. Nie potrafią tego uczynić ci, którzy nie wiedzą, że istnieje Bóg, którego trzeba uczcić w Jego dniu. Pracować w ciszy, to zasługa, której wszyscy powinni się nauczyć od pszczół, bo to w ciszy dokonuje się w sposób święty to, co święte. Bądźcie sprawiedliwi jak wasze pszczoły: niestrudzone i ciche. Bóg widzi. Bóg nagradza. Pokój wam» – mówi Jezus.

Kiedy pozostaje sam z dwoma apostołami, mówi:

«Szczególnie pracownikom Bożym stawiam za wzór pszczoły. One składają w tajemnicy ula miód uformowany w swoim wnętrzu, dzięki niestrudzonej pracy na świętych koronach kwiatów. Ich zmęczenie nie wydaje się zbyt wielkie, bo pracują z dobrą wolą. Fruwają jak złote punkciki, od jednego kwiatu do drugiego, a potem wchodzą napełnione sokami, aby wyrabiać miód w zaciszu komórek. Trzeba umieć je naśladować.

Wybierać nauczanie, nauki, święte przyjaźnie, zdolne dać soki cnoty prawdziwej, a potem umieć się odizolować, aby wytwarzać – z tego, co zebrano w czasie spotkań – cnotę, sprawiedliwość, która jest jak miód wydobyty z licznych zdrowych elementów, nie zapominając o dobrej woli, bez której soki zebrane tu i tam na nic się nie zdają.

Umieć pokornie rozmyślać w głębi serca, nad tym, co widzieliśmy dobrego i co usłyszeliśmy dobrego, bez zazdrości, bo blisko pszczół-robotnic są królowe, czyli ktoś bardziej sprawiedliwy niż ten, który rozważa.

Wszystkie pszczoły są potrzebne w ulu: zarówno robotnice jak i królowe. Biada, gdyby wszystkie były królowymi; biada, gdyby wszystkie były robotnicami. Umarłyby, tak jedne jak i drugie. Królowe bowiem, gdyby nie było robotnic, nie miałyby pokarmu, aby rodzić, a robotnice przestałyby istnieć, gdyby królowe nie przedłużały życia. Nie trzeba zazdrościć królowym. One również mają swe zmęczenie i swą pokutę. Widzą słońce tylko jeden raz, w czasie jedynego lotu zaślubin. Przed i po jest tylko i zawsze zamknięcie między bursztynowymi ścianami ula.

Każdy ma swój obowiązek. Każde zadanie jest wyborem i każdy wybór jest bardziej obciążeniem niż zaszczytem. Robotnice nie tracą czasu na fruwanie bez korzyści lub na loty niebezpieczne na kwiaty chore i trujące. Nie szukają przygód, nie sprzeciwiają się swojej misji, nie buntują się przeciwko celowi, dla którego zostały stworzone. Och! Zadziwiające małe stworzonka! Ileż pouczeń dla ludzi!...»

Jezus milknie, zagubiony w Swoim rozważaniu. Judasz nagle przypomina sobie, że musi gdzieś iść i oddala się biegiem. Pozostaje Jezus i Jan. Jan spogląda ukradkiem na Jezusa. To spojrzenie uważne, pełne miłosnej udręki. Jezus podnosi głowę i odwraca ją nieco, spotykając spojrzenie umiłowanego [ucznia], który się Mu przygląda. Jego twarz rozjaśnia się, kiedy przyciąga Jana do Siebie. Jan, przytulony, pyta idąc cały czas:

«Judasz zadał Ci nowe cierpienie, prawda? Musiał też niepokoić Samuela.»

«Dlaczego? Mówił ci o tym?»

«Nie. Ale zrozumiałem. Powiedział tyko: „Zazwyczaj, kiedy się żyje przy kimś naprawdę dobrym, człowiek staje się dobry. Ale Judasz nie jest dobry, chociaż żyje przy Nauczycielu od trzech lat. Jest głęboko zepsuty i dobroć Chrystusa nie wnika w niego, tak jest pełen przewrotności”. Nie wiedziałem, co powiedzieć... bo to prawda... Ale dlaczego Judasz jest taki? Czy to możliwe, że się nigdy nie zmieni? A przecież... wszyscy otrzymujemy te same pouczenia... a kiedy przyszedł do nas, nie był gorszy niż my...»

«Mój Janie! Moje słodkie dziecko!»

Jezus całuje go w odkryte i czyste czoło. Mówi cicho, między włosami, które unoszą się, jasne i lekkie:

«Są stworzenia, które wydają się żyć po to, aby niszczyć dobro istniejące w nich. Ty jesteś rybakiem i wiesz, jaki staje się żagiel, kiedy dmie w niego wir powietrzny. Tak się pochyla ku wodzie, że może przewrócić łódź i stać się niebezpieczny dla niej. Czasem trzeba więc go opuścić do gniazda, gdyż żagiel, na który napiera wir, nie jest już skrzydłem, lecz balastem, który ciągnie na dno, ku śmierci, zamiast prowadzić ku ocaleniu. Ale jeśli okrutny powiew wichru uciszy się, wystarczy kilka krótkich chwil, a żagiel staje się zaraz skrzydłem i popycha łódź szybko ku portowi, aby ją doprowadzić do ocalenia. Tak jest z wieloma duszami. Wystarczy, że wicher namiętności się ucisza, aby dusza poniżona i – można powiedzieć – zalana tym... tym, co nie jest dobre, zaczęła dążyć do Dobra.»

«Dobrze, Nauczycielu. Ale w takim razie... powiedz mi... czy Judasz dotrze kiedykolwiek do Twojego portu?»

«O! Nie każ Mi patrzeć na przyszłość jednego z Moich najbardziej umiłowanych! Mam przed Sobą przyszłość milionów dusz, dla których będzie bezużyteczna Moja boleść!... Mam przed Sobą wszystkie nikczemności świata... Ogarnia Mnie obrzydzenie. Czuję obrzydzenie z powodu tego wrzenia nieczystości, które jak rzeka pokrywają ziemię i będą ją pokrywać aż do końca wieków – o różnym wyglądzie, ale zawsze obrzydliwych dla Doskonałości. Nie każ Mi na to patrzeć! Pozwól Mi się napić i umocnić ze źródła, które nie zna zepsucia, i zapomnieć o zarobaczonej zgniliźnie tak wielu, patrząc tylko na ciebie samego, Mój pokoju!»

I jeszcze raz całuje go w czoło i zagłębia Swe spojrzenie w przejrzystych oczach apostoła czystego i miłującego...

Wchodzą do domu. W kuchni znajduje się Samuel, który łamie drewno, aby oszczędzić staruszce zmęczenia rozpalania ognia.

Jezus zwraca się do niewiasty: «Pielgrzymi śpią?»

«Sądzę, że tak. Nie słyszę żadnego hałasu. Teraz niosę wodę zwierzętom. Są w szopie.»

«Ja to zrobię [– mówi Jan, biorąc dwie kadzie pełne wody]. Idź raczej do Racheli. Obiecała mi świeżego sera. Powiedz jej, że zapłacę w szabat.»

Pozostaje sam Jezus i Samuel. Jezus podchodzi do mężczyzny, który – pochylony nad ogniem – dmucha, aby rozpalić płomień i kładzie mu rękę na ramieniu, mówiąc:

«Judasz przerwał nam tam, na górze... Chcę ci powiedzieć, że poślę cię z Moimi apostołami nazajutrz po szabacie. Może wolisz...»

«Dziękuję, Nauczycielu. Żałuję, że utracę Twoją bliskość, ale w Twoich apostołach też odnajdę Ciebie. Wolę pozostać z dala od Judasza. Nie ośmieliłem się prosić Cię o to...»

«Dobrze. Zatem zadecydowane. I miej litość dla niego, jak Ja. I nie mów o tym Piotrowi ani nikomu...»

«Potrafię milczeć, Nauczycielu» [– mówi Samuel.]

«Potem przyjdą uczniowie. Jest też Hermas, Szczepan i Izaak, dwóch mądrych i jeden sprawiedliwy, i wielu innych. Znajdziesz się pośród prawdziwych braci.»

«Tak, Nauczycielu. Ty rozumiesz i pomagasz. Jesteś naprawdę dobrym Nauczycielem» – i pochyla się, całując rękę Jezusa.


   

Przekład: "Vox Domini"