Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga V - Przygotowanie do Męki

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA   –

44. PIĄTEK PRZED WEJŚCIEM DO JEROZOLIMY. JEZUS I UCZENNICE

Napisane 22 marca 1947. A, 11075-1115

Gwar niewiast wypełnia piękną salę, jedną z tych, które służą do uczt. Ma białe ściany i także sufit, ciężkie białe kotary i takie same obicia, okrywające siedzenia. Płytki z miki lub alabastru, które zastępują szyby w oknach umożliwiają przenikanie światła. Kiedy piętnaście kobiet rozmawia ze sobą, to już jest coś. Ale gdy tylko Jezus ukazuje się na progu, odsuwając ciężką kotarę, zapada całkowita cisza. Wszystkie wstają i kłaniają się z największym szacunkiem.

«Pokój wam wszystkim» – mówi Jezus z łagodnym uśmiechem... Burza boleści, która właśnie ustała, nie pozostawiła na Jego obliczu żadnego śladu. Jest ono pogodne, jaśniejące, spokojne, jakby nic przykrego się nie zdarzyło lub nie miało się zdarzyć. Jezus jest całkowicie opanowany.

«Pokój Tobie, Nauczycielu [– mówi Joanna.] Przyszłyśmy. Posłaniec powiedział: „z niewiastami, które są u Joanny” i byłam Ci posłuszna. Była u mnie Eliza. Zatrzymałam ją u siebie na te dni. I była u mnie ta niewiasta. Mówi, że idzie za Tobą. Przybyła akurat, szukając Cię, bo wiadomo, że jestem Twoją wierną uczennicą. I Waleria także jest ze mną, w moim domu, odkąd przybyłam do mojego pałacu. Z Walerią była Plautyna, która przybyła w odwiedziny. Z nią była ta [niewiasta]. Waleria opowie ci o niej. Później przyszła Annalia, powiadomiona o Twoim pragnieniu, i ta młoda dziewczyna, jej krewna, jak sądzę. Zorganizowałyśmy się, aby przybyć i nie zapomniałyśmy o Nike. To takie piękne czuć się siostrami w jednej wierze w Ciebie... i mieć nadzieję, że te, które odczuwają jedynie naturalną miłość do Nauczyciela, wzniosą się wyżej, jak uczyniła Waleria» – mówi Joanna, spoglądając ukradkiem na Plautynę, która... poprzestała na miłości naturalnej...

«Diamenty formują się powoli, Joanno. Trzeba wieków ukrytego ognia... Nigdy nie trzeba się śpieszyć... I nigdy się nie zniechęcać, Joanno...»

«A kiedy diament staje się ponownie... popiołem?»

«To znak, że to nie był jeszcze diament doskonały. Trzeba cierpliwości i ognia. Zacząć znowu od początku, pokładając nadzieję w Panu. To, co wydaje się za pierwszym razem porażką, zamienia się często za drugim razem w tryumf» [– wyjaśnia Jezus.]

«Albo za trzecim, albo za czwartym, albo jeszcze więcej. Ja byłam porażką wiele razy, ale w końcu Ty zatryumfowałeś, Rabbuni!» – mówi Maria z Magdali głosem jak organy, z głębi sali.

«Maria jest zadowolona za każdym razem, kiedy może się upokorzyć przypominaniem przeszłości...» – wzdycha Marta, która chciałaby to wspomnienie wymazać ze wszystkich serc.

«To prawda, siostro, tak jest! Jestem zadowolona przypominaniem przeszłości, lecz nie po to, by się upokorzyć, jak mówisz. Chcę wejść wyżej, popychana wspomnieniem zła, które popełniłam, i wdzięczności wobec Tego, który mnie zbawił. I [czynię to] także po to, aby ten, kto się waha z powodu siebie lub z powodu istoty drogiej mu, umiał nabrać odwagi i dojść do tej wiary, o której mój Nauczyciel mówi, że jest zdolna przenosić góry.»

«A ty ją posiadasz. Szczęśliwa! Nie znasz obawy...» – mówi wzdychając Joanna, tak łagodna i nieśmiała, i wydaje się taka jeszcze bardziej, jeśli się ją porównuje z Magdaleną.

«Nie znam jej. Nigdy nie była w mojej ludzkiej naturze. Teraz, odkąd należę do mego Zbawcy, nie znam jej już nawet w mojej naturze duchowej. Wszystko posłużyło powiększeniu mojej wiary. Czy ktoś, kto został wskrzeszony jak ja, i widzi wskrzeszenie swego brata, może jeszcze w coś wątpić? Nie. Nic nie wywoła już we mnie zwątpienia.»

«Dopóki Bóg jest z tobą, to znaczy, dopóki Rabbi jest z tobą... ale On mówi, że wkrótce nas opuści. Co będzie wtedy z naszą wiarą? Lub raczej z waszą wiarą, bo ja jeszcze nie pokonałam ludzkich ograniczeń...» – odzywa się Plautyna.

«Jego obecność cielesna lub Jego nieobecność cielesna nie zagrozi mojej wierze. Nie będę się obawiać. I to nie jest pycha z mojej strony. To znajomość siebie samej. Jeśli groźby Sanhedrynu będą musiały się zrealizować... ja się nie będę obawiać...» [– zapewnia Maria Magdalena.]

«Ale czego nie będziesz się lękać? Że Sprawiedliwy jest sprawiedliwy? Tej obawy i ja nie będę mieć. Wierzymy wielu mędrcom, których mądrości kosztujemy, powiedziałabym, że karmimy się życiem ich myśli, choć przed wiekami umarli. Ale jeśli ty...» – nalega Plautyna.

«Nie będę się obawiać nawet z powodu Jego śmierci. Życie nie może umrzeć. Łazarz został wskrzeszony, on który był biednym człowiekiem...»

«On nie wskrzesił sam siebie, lecz to Nauczyciel wezwał jego ducha spoza grobu. To dzieło, które jedynie Nauczyciel może wykonać. Któż jednak wezwie ducha Nauczyciela, jeśli On zostanie zabity?» [– pyta Plautyna.]

«Kto? On. To znaczy Bóg. Bóg sam siebie uczynił. Bóg może samego Siebie wskrzesić.»

«Bóg... tak... w waszej wierze Bóg stał się z Siebie samego. To już trudne do przyjęcia dla nas, bo my wiemy, że bogowie pochodzą jeden od drugiego w następstwie ich miłości.»

«W następstwie miłości odrażających, nierealnych, tak powinnaś mówić» – przerywa Plautynie gwałtownie Maria z Magdali.

«Jak chcesz...» – mówi pojednawczo Plautyna i już ma skończyć zdanie, jednak Maria z Magdali uprzedza ją, mówiąc:

«Jednak człowiek nie może wskrzesić sam siebie, to chcesz powiedzieć. Ale On, jak się stał Człowiekiem mocą własną, gdyż nic nie jest niemożliwe dla Świętego Świętych, tak też On, sam Sobie może nakazać powstanie z martwych. Nie potrafisz tego zrozumieć. Nie znasz symboli z historii Izraela. On i Jego cuda są w niej zawarte. I wszystko spełni się, jak jest powiedziane. Ja wierzę z wyprzedzeniem, Panie. Wierzę we wszystko. Że Ty jesteś Synem Boga i Synem Dziewicy, że jesteś Barankiem zbawienia, że jesteś Mesjaszem najświętszym, że jesteś Wybawicielem i Królem wszystkich, że Twoje Królestwo nie będzie miało końca ani granic i wreszcie że śmierć Cię nie pokona, gdyż to Bóg stworzył życie i śmierć, i one są Mu poddane jak wszystko. Wierzę. I chociaż wielki będzie ból patrzenia, że nie jesteś uznany, lecz pogardzany, tym większa będzie moja wiara w Twój wieczny Byt. Wierzę. Wierzę we wszystko, co jest powiedziane o Tobie. Wierzę we wszystko, co Ty mówisz. Umiałam wierzyć także w tym, [co dotyczyło] Łazarza. Byłam jedyną, która potrafiła być posłuszna i wierzyć; jedyną, która umiała stawić opór ludziom i rzeczom, które chciały mnie przekonać, żebym nie wierzyła. Dopiero u kresu, blisko końca tej próby, ogarnął mnie niepokój... Doświadczenie trwało od tak dawna... i pomyślałam, że nawet Ty, Nauczycielu błogosławiony, nie mógłbyś się zbliżyć do zgnilizny, która umarła tak wiele dni temu... Teraz... nie będę już wątpić, nawet jeśli, zamiast dni, grób miałby zostać otwarty, aby zwrócić swą zdobycz, po miesiącach trzymania jej w swych wnętrznościach. O, mój Panie! Wiem, kim jesteś! Błoto rozpoznało Gwiazdę!»

Maria przykucnęła u stóp Jezusa na kamiennej posadzce. Nie jest już porywcza, lecz łagodna, a jej twarz, zwrócona w stronę Jezusa, wyraża adorację.

«Kim jestem?» [– pyta Jezus.]

«Tym, który jest. To Tym jesteś. Jesteś też człowiekiem, ale to jest szata, szata konieczna, nałożona na Twój blask i na Twoją świętość, aby przyjść do nas i nas zbawić. Ale Ty jesteś Bogiem, moim Bogiem.»

I rzuca się na ziemię, aby ucałować stopy Chrystusa. Wydaje się, że nie potrafi oderwać warg od palców, wystających spod długiej lnianej szaty.

«Wstań, Mario. Trwaj coraz mocniej w wierze, jaką posiadasz. I nieś ją jak gwiazdę w czasie burzliwych godzin, aby serca wpatrywały się w nią i potrafiły mieć nadzieję, przynajmniej to...»

Następnie Jezus zwraca się do wszystkich i mówi im:

«Wezwałem was, bo w nadchodzących dniach rzadko będziemy się mogli widzieć w spokoju. Świat nas otoczy, a tajemnice serc odczuwają większy wstyd niż ciała. Dziś nie jestem Nauczycielem. Jestem Przyjacielem. Nie wszystkie spośród was mają Mi do powierzenia nadzieje lub obawy. Ale wszystkie ucieszycie się widząc Mnie raz jeszcze w spokoju. I zawołałem was, kwiat Izraela i nowego Królestwa, i was, kwiat pogaństwa, porzucający miejsce mroczne, aby wejść do Życia. Strzeżcie tego w waszych sercach na przyszłe dni. Niechaj złagodzi Moją boleść cześć, jaką oddajecie prześladowanemu Królowi Izraela, Niewinnemu oskarżanemu, Nauczycielowi, którego się nie słucha.

Proszę was o pozostanie w silnej jedności, was z Izraela, was, które weszłyście do Izraela i was, które przychodzicie do Izraela. Jedne pomogą drugim. Najsilniejsze duchem pomogą najsłabszym. Najmądrzejsze pomogą tym, które wiedzą niewiele lub nawet nic, i jedynie pragną nowej mądrości, tak aby – dzięki troskom sióstr czyniących postępy – ich pragnienie ludzkie rozwinęło się w nadprzyrodzone pragnienie Prawdy. Bądźcie pełne litości wobec siebie nawzajem. Niech te, które zostały uformowane w sprawiedliwości przez wieki Boskiej wiary, współczują tym, które pogaństwo czyni... odmiennymi. Przyzwyczajenia moralne nie zmieniają się z dnia na dzień, chyba że tylko w wyjątkowych wypadkach, kiedy interweniuje potęga Boska, aby dokonać przemiany, aby wspierać bardzo dobrą wolę.

Nie dziwcie się, jeśli w tych, które przychodzą z innych religii, widzicie zahamowania w ich postępie i czasami nawet powroty na stare drogi. Myślcie o postępowaniu Izraela wobec Mnie i nie wymagajcie od pogan uległości i cnoty, której Izrael nie znał i nie chciał mieć wobec Nauczyciela.

Czujcie się nawzajem wobec siebie siostrami, które los zgromadził wokół Mnie, w tym ostatnim czasie Mojego śmiertelnego życia... Nie płaczcie!... i zgromadził was, przyprowadzając was z różnorodnych miejsc. Odmienne zwyczaje i języki czynią trochę trudnym ludzkie porozumienie się. Ale, zaprawdę, miłość ma tylko jeden język, czyli: czynić to, czego umiłowany uczy i czynić to, aby mu przynieść cześć i radość. W tej sprawie potraficie się wszystkie zrozumieć i niech te, które rozumieją więcej, pomogą innym zrozumieć. Potem... w przyszłości, w przyszłości bardziej lub mniej odległej, w różnych okolicznościach rozdzielicie się na nowo, udając się do różnych regionów ziemi. Jedna część powróci do swoich krajów rodzinnych, inna – pójdzie na wygnanie, które nie będzie im ciążyć, gdyż te, które będą go doświadczać, dojdą już do doskonałej prawdy. Ona pozwoli im zrozumieć, że będąc tu czy tam, nie jest się jednak wygnanym z prawdziwej Ojczyzny. Prawdziwą bowiem Ojczyzną jest Niebo. Ten, kto jest w prawdzie, jest w Bogu i ma Boga w sobie. Jest więc już w Królestwie Bożym, a Królestwo Boże nie zna granic. I nie opuszcza tego Królestwa ten, kto z Jerozolimy zostanie na przykład zaprowadzony do Iberii lub do Pannonii, lub do Galii, lub do Illyrii. Zawsze będziecie w Królestwie, jeśli pozostaniecie zawsze w Jezusie lub przyjdziecie do Jezusa.

Przyszedłem zgromadzić wszystkie owce: te ze stada ojcowskiego, te z innych i także te, które nie mają pasterza, dzikie, zagubione bardziej jeszcze niż dzikie, pogrążone w ciemnościach tak wielkich, że nie potrafią dojrzeć nawet joty nie tylko prawa Bożego, lecz nawet prawa moralnego. Są ludy nieznane, które czekają na poznanie ich, w godzinie wyznaczonej przez Boga, i na wejście do trzody Chrystusa. Kiedy? O, lata czy wieki stanowią to samo dla Wiecznego! Będziecie poprzedniczkami tych, które pójdą, z przyszłymi pasterzami, gromadzić z chrześcijańską miłością dzikie owce i baranki, aby je zaprowadzić na Boże pastwiska.

Waszym pierwszym polem doświadczalnym niechaj będą te miejsca. Mała jaskółka, która rozwija skrzydła, chcąc pofrunąć, nie rzuca się od razu w wielką przygodę. Próbuje najpierw przelecieć od poddasza do winnego krzewu, który rzuca cień na taras. Potem wraca do gniazda i znowu rzuca się na taras, i wyfruwa poza taras, i powraca. A potem znowu – dalej... aż czuje, że skrzydła stają się mocne i pewna orientacja. Wtedy igra z wichrami i przestworzami, odlatuje i powraca, świergocząc, ścigając owady, muskając wodę, wzbijając się ku słońcu. W odpowiedniej zaś chwili otworzy w sposób pewny swe skrzydła, aby odbyć długi lot ku krajom cieplejszym i bogatym w nowe pożywienie. Nie obawia się przemierzania mórz, chociaż jest tak mała: punkt – jakby z oksydowanej stali – zagubiony między dwoma błękitnymi ogromami morza i nieba. To punkt, który odlatuje bez strachu, choć początkowo obawiał się krótkiego lotu z dachu, na pokryty liśćmi pęd winnego krzewu. To ciało żywe, doskonałe, które rozcina powietrze jak strzała. Nie wiadomo, czy to powietrze niesie z miłością tego małego króla przestworzy, czy też to on sam, mały król, z miłością leci przez swe posiadłości. Kto myśli o pierwszym trzepotaniu skrzydeł, niezdarnym i pełnym lęku, widząc ten pewny lot, który wykorzystuje wichry i gęstość atmosfery, aby frunąć szybciej?

Tak też będzie z wami. Niech tak będzie z wami. Z wami i z wszystkimi duszami, które będą was naśladować. Nie będziecie do tego zdolne nagle. Nie zniechęcajcie się z powodu pierwszych niepowodzeń. Nie wpadajcie w pychę z powodu pierwszych zwycięstw. Pierwsze porażki pomogą zrobić to lepiej innym razem. Pierwsze zwycięstwa nakłonią do postępowania jeszcze lepiej w przyszłości i do przekonania się, że Bóg wspiera dobrą wolę.

Bądźcie zawsze poddane radom i poleceniom Pasterzy w tym, co [wymaga] posłuszeństwa. Bądźcie zawsze dla nich siostrami w tym, co stanowi pomoc w ich misji i wsparcie w ich trudach. Powiedzcie to także tym, które dziś są nieobecne. Powiedzcie to tym, które przyjdą w przyszłości. I zarówno teraz, jak i zawsze, bądźcie jak córki dla Mojej Matki. Ona poprowadzi was we wszystkim. Potrafi pokierować zarówno młodymi dziewczętami jak i wdowami, małżonkami oraz matkami, bo sama poznała zobowiązania wszystkich stanów, przez Swe doświadczenie osobiste, a ponadto przez nadprzyrodzoną mądrość.

Miłujcie się wzajemnie i kochajcie Mnie w Maryi. Nigdy nie osłabniecie, bo Ona jest Drzewem Życia, żyjącą Arką Bożą, formą Boga, w której Mądrość uczyniła sobie Stolicę i w której Łaska stała się Ciałem.

A teraz, kiedy przemówiłem ogólnie, teraz, kiedy was ujrzałem, pragnę posłuchać Moich uczennic i tych, które, jak ufamy, będą nimi w przyszłości. Odejdźcie, Ja pozostanę tutaj. Te z was, które mają Mi coś do powiedzenia, niech podejdą, bo nie będziemy nigdy więcej mieć chwili głębokiego spokoju, podobnego do obecnego.»

Niewiasty naradzają się między sobą. Eliza wychodzi z Maryją i Marią Kleofasową. Maria, siostra Łazarza, słucha Plautyny, która chce ją o czymś przekonać. Lecz wydaje się, że Maria się nie zgadza, bo zaprzecza ruchem głowy, a potem odchodzi, porzucając swą rozmówczynię. Zabiera ze sobą swą siostrę i Zuzannę, mówiąc:

«Będziemy mieć czas na rozmowę z Nim. Pozostawmy z Nim te, które muszą odejść.»

«Chodź, Saro. My przyjdziemy jako ostatnie» – mówi Annalia.

Wszystkie wychodzą powoli, z wyjątkiem Marii Salome, która stoi niezdecydowana w drzwiach.

«Podejdź tu, Mario. Zamknij i chodź tu. Czego się obawiasz?» – pyta ją Jezus.

«To dlatego że ja... jestem zawsze z Tobą. Słyszałeś Marię, [siostrę] Łazarza?»

«Słyszałem, ale chodź tutaj. Jesteś matką Moich pierwszych apostołów. Co chcesz Mi powiedzieć?»

Niewiasta zbliża się wolnym krokiem kogoś, kto musi prosić o coś ważnego, a nie wie, czy może to uczynić.

Jezus dodaje jej otuchy uśmiechem i mówi:

«Co? Chcesz może prosić Mnie o trzecie miejsce dla Zebedeusza? On jest mądry. Z pewnością cię nie wysłał, żebyś Mi to powiedziała! Mów więc...»

«Ach, Panie! To właśnie o tym miejscu chciałam rozmawiać z Tobą... mówisz tak... jakbyś miał nas opuścić. Chciałabym, żebyś mi przedtem naprawdę przebaczył. Nie mam spokoju z powodu myśli, że wywołałam Twoją odrazę.»

«Jeszcze o tym myślisz? Czy nie wydaje ci się, że kocham cię jak przedtem i bardziej niż przedtem?»

«O, to tak, Panie! Ale powiedz mi naprawdę słowo przebaczenia, abym mogła powiedzieć małżonkowi, jak bardzo byłeś dobry wobec mnie.»

«Ależ nie ma potrzeby, niewiasto, żebyś opowiadała o przebaczonym grzechu!» [– mówi Jezus.]

«Ależ tak, opowiem o nim! Bo, widzisz, Zebedeusz, widząc jak kochasz jego synów, mógłby wpaść w ten sam grzech, co ja, a... gdy nas opuścisz, kto będzie mógł nam przebaczyć! Chciałabym, żeby cała nasza rodzina weszła do Twego Królestwa. Mój mąż także. Sądzę, że pragnienie tego jest sprawiedliwe. Jestem biedną niewiastą i nie znam pism. Ale kiedy Twoja Matka czyta je lub recytuje fragmenty Pisma, nam, niewiastom, często mówi o niewiastach wybranych Izraela i o tekstach, które mówią o nas. A w Przysłowiach, które tak mi się podobają, powiedziano, że serce małżonka ufa dzielnej niewieście. Myślę, że to słuszne, żeby tę ufność kobieta dawała swemu własnemu mężowi, nawet w sprawach niebieskich. Jeśli zapewnię mu bezpieczne miejsce w Niebie, zapobiegając popełnieniu przez niego grzechu, to myślę, że zrobię coś dobrego.»

«Tak, Salome. Naprawdę teraz otwarłaś usta z mądrością i twój język wypowiedział dobrą zasadę. Idź w pokoju. Masz więcej niż Moje przebaczenie. Twoi synowie, zgodnie z księgą, która ci się tak bardzo podoba, ogłoszą cię błogosławioną i twój małżonek będzie cię wychwalał w Ojczyźnie sprawiedliwych. Idź spokojna. Idź w pokoju. Bądź szczęśliwa.»

Jezus błogosławi ją i żegna. Salome odchodzi bardzo radosna.

Wchodzi stara Anna z domu znad jeziora Meron, trzymając za ręce dwóch małych chłopców. Za nią, ze spuszczoną głową idzie dziewczynka nieśmiała i blada, już trochę jak mama, gdyż prowadzi dziecko, które ledwie nauczyło się chodzić.

«O, Anno! Ty również chcesz ze Mną rozmawiać? A twój mąż?»

«Jest chory, Panie, chory, bardzo chory. Może nie odnajdę go żywego...»

Łzy płyną po starej, pomarszczonej twarzy.

«A ty jesteś tutaj?»

«Jestem tu. On mi powiedział: „Ja nie mogę. Ty idź na Paschę i patrz, żeby nasi synowie...»

Płacze głośniej i nie potrafi już mówić.

«Dlaczego tak płaczesz, niewiasto? Twój mąż dobrze powiedział: „Patrz, czy nasi synowie nie są przeciwko Chrystusowi, dla ich wiecznego pokoju”. Juda jest sprawiedliwy. Bardziej niż o życie i umocnienie, jakie miałby dzięki twojemu staraniu o niego, martwi się o dobro swoich synów. Zasłony odsuwają się w godzinach poprzedzających śmierć sprawiedliwych i oczy ducha widzą Prawdę. Ale twoi synowie nie słuchają cię, niewiasto. I cóż Ja będę mógł zrobić, jeśli Mnie odrzucą?»

«Nie miej ich w nienawiści, Panie!» [– prosi Anna.]

«A dlaczego miałbym to czynić? Będę się modlić za nich. A na tych niewinnych nałożę ręce, aby byli z dala od nienawiści, która zabija. Podejdźcie do Mnie. Kim jesteś?»

«Jestem Juda, jak ojciec mojego ojca – mówi większy z chłopców, a najmniejszy, którego siostra trzyma za rękę, podskakuje i krzyczy: – Ja, ja jestem Juda!»

«Tak. Uczcili ojca, nadając jego imię swoim synom, ale nie w czymś innym...» – mówi staruszka.

«Jego cnoty odżyją w tych [dzieciach]. Podejdź i ty, dziewczynko. Bądź dobra i mądra, jak ta, która cię tu przyprowadziła.»

«O, Maria taka jest! Aby nie być sama, wezmę ją ze sobą do Galilei.»

Jezus błogosławi dzieci. Kładzie dłoń na głowie dobrej dziewczynki. Potem pyta: «A dla siebie nie prosisz o nic, Anno?»

«O odnalezienie mego Judy przy życiu i o siłę w kłamaniu, kiedy powiem, że jego synowie...»

«Nie. Nie kłam. Nigdy. Nawet po to, aby umierał w pokoju. Przekażesz Judzie: „Nauczyciel powiedział, że cię błogosławi, a wraz z tobą błogosławi twoją krew.” Te dzieci to także jego krew i pobłogosławiłem je.»

«A jeśli zapyta, czy nasi synowie...»

«Powiesz: „Nauczyciel modlił się za nich”. Juda spocznie w pewności, że Moja modlitwa jest potężna i prawda zostanie wypowiedziana bez przygnębiania umierającego. Ja bowiem będę się modlił także za twoich synów. Idź w pokoju, ty również, Anno. Kiedy opuszczasz miasto?»

«Nazajutrz po szabacie, aby szabat nie zatrzymał mnie w drodze.»

«Dobrze. Jestem szczęśliwy, że będziesz tu po szabacie. Pozostań blisko Elizy i Nike. Idź. Bądź mocna i wierna.»

Niewiasta jest już prawie w drzwiach, kiedy Jezus woła ją:

«Posłuchaj. Twoje wnuki często przebywają z tobą, prawda?»

«Zawsze, kiedy jestem w mieście.»

«W tych dniach... zostaw je w domu, jeśli wyjdziesz z niego, aby iść za Mną.»

«Dlaczego, Panie? Obawiasz się prześladowania?»

«Tak. I dobrze jest, by niewinność nie widziała i nie słyszała...»

«Ale... jak myślisz, co się zdarzy?»

«Idź, Anno. Idź.»

«Panie, jeśli... gdyby mieli Ci uczynić to, o czym się mówi, to zapewne moi synowie... i wtedy dom będzie gorszy niż ulica...»

«Nie płacz. Bóg się zatroszczy. Pokój z tobą.»

Starsza niewiasta odchodzi we łzach.

Przez chwilę nie ma nikogo. Potem wchodzi Joanna razem z Walerią. Są przygnębione, szczególnie Joanna. Druga jest blada i wzdycha, ale ma więcej odwagi.

«Nauczycielu, Anna nas przeraziła. Powiedziałeś jej... O, ale to nie jest prawda! Chuza może jest niezdecydowany... wyrachowany, ale nie jest kłamcą! On mnie zapewnia, że Herod nie ma wcale zamiaru Ci szkodzić... Nie wiem nic o Poncjuszu...» – spogląda na Walerię. Ta jednak milczy, więc Joanna mówi dalej: – «Miałam nadzieję zrozumieć coś dzięki Plautynie, ale niewiele zrozumiałam...»

«Powinnaś powiedzieć: nic [– mówi Waleria –] oprócz tego, że nie postąpiła ani o krok naprzód z miejsca, w którym była. Ze mną też nie rozmawiała. Ale, jeśli dobrze zrozumiałam, obojętność rzymska, ciągle tak mocna, kiedy jakieś wydarzenie nie ma wpływu na Ojczyznę lub własne ‘ja’, zamknęła mocno te z nas, które wydawały się, jakiś czas temu, skłonne do poruszenia się. Więcej jeszcze, kiedy się przyłączyłam do synagogi, ta obojętność, to niemal lenistwo duchowe, tak... różne u mnie, oddzieliło nas jak szczelina dzieli to, co wcześniej było połączone. Ale one są szczęśliwe. Na swój sposób są szczęśliwe... A ludzkie szczęście nie jest pomocą w przebudzeniu myśli.»

«I w przebudzeniu ducha, Walerio» – mówi Jezus.

«Tak, Nauczycielu. Ja... to coś innego... Widziałeś tę kobietę, która była z nami? To krewna. Wdowa i samotna. Przysłali ją moi rodzice, aby mnie nakłonić do powrotu do Italii. O! Wiele obietnic przyszłych radości! To są radości, których już nie cenię, i które depczę, bo już mi się nie wydają radościami. Nie udam się do Italii. Tu mam Ciebie i moją córeczkę, którą dla mnie ocaliłeś, i którą mnie nauczyłeś kochać z powodu jej duszy. Nie opuszczę tych miejsc... Marcelę przyprowadziłam ze sobą, aby Cię zobaczyła i zrozumiała, że nie pozostaję tu z powodu jakiejś hańbiącej miłości do jakiegoś Hebrajczyka – dla nas to hańbiące – lecz dlatego, że znalazłam w Tobie umocnienie w moim cierpieniu odrzuconej małżonki. Marcela nie jest zła. Sama cierpiała. Rozumie. Ale jest jeszcze niezdolna do zrozumienia mojej nowej religii i trochę mnie upomina, myśląc, że to moje urojenie... To bez znaczenia. Jeśli będzie chciała, pójdzie tam, gdzie teraz jestem. Jeśli nie, zostanę tu z Tusnildą. Jestem wolna, jestem bogata, mogę robić, co chcę. I nie czyniąc zła, robię, co chcę.»

«A kiedy Nauczyciela już tu nie będzie?»

«Pozostaną Jego uczniowie. Plautyna, Lidia, nawet sama Klaudia – ona, po mnie, najbardziej podąża za Twoją nauką i okazuje Ci największą cześć – nie zrozumiały jeszcze, że ja nie jestem tą samą kobietą, którą one znały i uważają, że znają. Ale jestem pewna, że teraz znam samą siebie. Do tego stopnia że mówię, że jeśli stracę wiele, tracąc Nauczyciela, nie stracę wszystkiego, bo wiara pozostanie. A ja zostanę tu, gdzie się narodziła. Nie chcę prowadzić Faustyny tam, gdzie nic nie będzie mówić o Tobie. Tu... wszystko mówi o Tobie i z pewnością Ty nas nie pozostawisz bez przewodnika, nas, którzy chcieliśmy iść za Tobą. Dlaczego ja, poganka, mam te myśli, podczas gdy wielu z was, nawet ty, jesteś jakby zagubiona myśląc o dniu, kiedy Nauczyciela nie będzie już pośród nas?» [– pyta Waleria Joannę. Odpowiada jej Jezus:]

«To dlatego, że one przyzwyczaiły się do wieków bezruchu, Walerio. To ich idea, że Najwyższy jest tam, w Swoim domu, ponad ołtarzem, którego nie widzą, gdyż jedynie Najwyższy Kapłan widzi go z okazji świąt. To im pomogło przyjść do Mnie. Mogły wreszcie zbliżyć się do Pana. Ale drżą, że nie będą już mieć ani Najwyższego w Swojej chwale, ani Słowa Ojca pośród siebie. Trzeba im współczuć... I podnieść ducha, Joanno. Będę w was. Pamiętaj o tym. Odejdę, ale nie zostawię was sierotami. Zostawię wam Mój dom – Mój Kościół. Moje słowo – Dobrą Nowinę. Moja miłość zamieszka w waszych sercach. I na koniec zostawię wam dar jeszcze większy, który was będzie karmił Mną i sprawi, że nie tylko duchowo będę pośród was i w was. Uczynię to, aby wam dać wzmocnienie i siłę. Ale teraz... Anna jest bardzo przygnębiona z powodu wnuków...»

«Mówiła nam o tym z niepokojem...»

«Tak. Powiedziałem, że ma je trzymać z dala od ludzi. To samo mówię tobie, Joanno, i tobie, Walerio» [– mówi Jezus.]

«Wyślę Faustynę z Tusnildą do Beter przed wyznaczonym czasem. Miały się tam udać po Święcie.»

«Ja nie. Nie odłączę się od dzieci. Zatrzymam je w domu. Powiem Annie, żeby pozostawiła tam swoje. Ta niewiasta ma synów, wywołujących jej smutek, ale będą zaszczyceni moim zaproszeniem i nie sprzeciwią się matce. A ja...»

«Chciałbym...»

«Co, Nauczycielu?»

«Abyście wszystkie były bardzo zjednoczone w tych dniach. Pozostawię ze Mną szwagierkę Mojej Matki, Salome i Zuzannę, i siostry Łazarza. Ale chciałbym was widzieć w jedności, w wielkiej jedności.»

«A nie będziemy mogły przyjść tam, gdzie będziesz?»

«W tych dniach będę jak błyskawica, która jaśnieje nagle i znika. Będę wstępował do Świątyni rano, a potem – opuszczał miasto. Poza tym pobytem w Świątyni, każdego ranka, nie będziecie mogły Mnie spotkać.»

«Ubiegłego roku byłeś u mnie...» [– mówi Joanna.]

«Tego roku nie będę w żadnym domu. Będę błyskawicą, która przebiega szybko...»

«Ale Pascha...»

«Pragnę ją spożyć z Moimi apostołami, Joanno. Skoro tego chce twój Nauczyciel, to zapewne skłania Go do tego słuszny powód.»

«To prawda... Będę więc sama... bo moi bracia powiedzieli mi, że chcą być wolni w tych dniach, a Chuza...»

«Nauczycielu, wychodzę. Pada mocno. Muszę odnaleźć dzieci, które zgromadziły się pod portykiem» – mówi Waleria, która roztropnie się wycofuje.

«W twoim sercu też bardzo mocno pada, Joanno.»

«To prawda, Nauczycielu. Chuza jest taki... dziwny. Nie rozumiem go już. To ustawiczna sprzeczność. Może ma przyjaciół, którzy wpływają na jego myśl... lub może mu ktoś groził... albo obawia się o swą przyszłość.»

«Nie jest sam. Mogę nawet powiedzieć, że są nieliczni i samotni – rozproszeni tu i tam – ci, którzy jak Ja nie boją się jutra i będzie ich coraz mniej. Bądź bardzo łagodna i cierpliwa wobec niego. Jest tylko człowiekiem...»

«Ale tyle otrzymał do Boga, od Ciebie, że powinien...»

«Powinien! Tak. A kto w Izraelu nic nie otrzymał ode Mnie? Czyniłem dobro przyjaciołom i nieprzyjaciołom, przebaczałem, uzdrawiałem, pocieszałem, pouczałem... Dostrzegasz już i będziesz to widzieć coraz bardziej, że tylko Bóg jest niezmienny, że różne są reakcje ludzi i że często ten, który najwięcej otrzymał, jest bardziej od innych gotowy uderzyć swego dobroczyńcę. Naprawdę będzie można powiedzieć, że ten, kto jadł ze Mną Mój chleb, podniósł na Mnie swą piętę.»

«Ja tego nie zrobię, Nauczycielu.»

«Ty nie. Ale wielu – tak.»

«Mój małżonek jest może między nimi? Gdyby był, nie wrócę do domu dziś wieczorem.»

«Nie, nie ma go pośród nich, dziś wieczorem. Ale nawet gdyby był, twoje miejsce jest tam. Bo nawet gdyby on grzeszył, ty nie możesz grzeszyć. Gdyby on się wahał, ty musisz go podtrzymać. Gdyby cię deptał, musisz przebaczyć.»

«O! Deptać, nie! On mnie kocha. Chciałabym tylko, żeby był bardziej pewny siebie. Ma tak wielki wpływ na Heroda. Chciałabym, żeby wydarł Tetrarsze obietnicę co do Ciebie, jak Klaudia próbuje ją wydrzeć Piłatowi. Ale Chuza potrafił tylko mi przynieść mgliste słowa Heroda... i zapewnienia, że Herod pragnie jedynie ujrzeć, jak spełniasz jakiś cud i że nie będzie Cię prześladował... On spodziewa się, że w ten sposób uspokoi wyrzuty sumienia z powodu Jana. Chuza mówi: „Mój król stale mówi: ‘Nawet gdyby Niebo to nakazało, nie podniósłbym ręki na Niego. Zbytnio się boję!’”

«Mówi prawdę. Nie podniesie na Mnie ręki. Wielu w Izraelu nie uczyni tego, gdyż wielu boi się skazać bezpośrednio, ale będą się domagać, aby inni to uczynili. Jakby istniała różnica w oczach Boga między tym, który uderza, przynaglony przez wolę ludu, a tym, który nakazuje uderzyć.»

«O! Przecież lud Cię kocha! Przygotowują dla Ciebie wielką uroczystość. Piłat nie chce zamieszek. Wzmocnił oddziały w tych dniach. Mam wielką nadzieję, że... nie wiem już na co mieć nadzieję, Panie. Ufam i wpadam w rozpacz. Moja myśl jest zmienna jak pogoda w tych dniach, kiedy na przemian świeci słońce i pada deszcz...»

«Módl się, Joanno, i trwaj w pokoju. Nie przestawaj myśleć, że nigdy nie zadałaś cierpienia Nauczycielowi i że On o tym pamięta. Idź.»

Joanna, która w ciągu tych kilku dni pobladła i schudła, wychodzi zamyślona.

Ukazuje się łagodna twarz Annalii.

«Podejdź. Gdzie twoja towarzyszka?» [– pyta Jezus.]

«Obok, Panie. Chce odejść, już wychodzi. Marta zrozumiała moje pragnienie i zatrzymuje mnie tu do jutra, do zachodu słońca. Sara wraca do domu, aby powiedzieć, że ja zostaję. Pragnie Twego błogosławieństwa, gdyż... Ale powiem Ci o tym później.»

«Niech przyjdzie, pobłogosławię ją.»

Młoda dziewczyna wychodzi i powraca ze swą towarzyszką, która upada na twarz przed Panem.

«Pokój niech będzie z tobą i niech łaska Pana prowadzi cię po drogach, na które wprowadziła cię ta, która cię poprzedziła. Bądź miła dla twojej matki i błogosław Niebo, które ci oszczędziło więzów i cierpień, aby cię mieć całą dla Siebie. Któregoś dnia, bardziej niż teraz, będziesz je błogosławić za to, że pozostałaś bezpłodną z własnej woli. Idź!»

Dziewczyna odchodzi wzruszona.

«Powiedziałeś jej wszystko, co pragnęła usłyszeć. Te słowa były jej marzeniem. Sara zawsze mówiła: „Twój los mi się podoba, chociaż jest czymś tak nowym w Izraelu. Ja również tego pragnę. Ponieważ nie mam już ojca, a matka jest łagodna jak gołębica, nie obawiam się wyboru tego losu. Ale aby być pewną tego, że mogę go wypełnić i że on jest dla mnie uświęceniem, tak jak dla ciebie, chciałabym to usłyszeć z Jego ust”. Teraz jej to powiedziałeś, a ja także odczuwam pokój, bo obawiałam się czasami, że rozpaliłam zbytnio jej serce...»

«Od jak dawna jest z tobą?» [– pyta Jezus.]

«Od... kiedy nadszedł nakaz Sanhedrynu. Powiedziałam sobie: „Godzina Pana nadeszła i muszę się przygotować na śmierć”. Bo poprosiłam Cię o to, Panie... I teraz Ci to przypominam... Jeśli idziesz złożyć ofiarę, to ja idę z Tobą jako dar ofiarny.»

«Czy nadal zdecydowanie pragniesz tego samego?»

«Tak, Nauczycielu. Nie mogłabym żyć na świecie, gdzie Ciebie nie będzie... nie mogłabym przeżyć Twojej męki. Tak bardzo boję się o Ciebie! Wielu z nas łudzi się... Ja – nie! Czuję, że godzina nadeszła. Jest zbyt wiele nienawiści... I mam nadzieję, że przyjmiesz moją ofiarę. Mogę Ci dać tylko moje życie, gdyż jestem uboga, wiesz o tym. Moje życie i moją czystość. Dlatego przekonałam mamę, żeby zaprosiła do siebie swoją siostrę, aby nie została sama... Sara będzie dla niej córką zamiast mnie, a matka Sary będzie dla niej umocnieniem.

Nie spraw zawodu memu sercu, Panie! Świat wcale mnie nie pociąga. To dla mnie więzienie. Wiele rzeczy budzi tu we mnie wielkie obrzydzenie. To może dlatego, że byłam na progu śmierci, zrozumiałam, że to, co dla wielu stanowi radość, jest tylko pustką, która nie syci. Pewne jest to, że pragnę tylko ofiary... i poprzedzenia Ciebie... aby nie widzieć nienawiści świata, zamieniającej się w narzędzie tortur dla mojego Pana. I pragnę upodobnić się do Ciebie w cierpieniu...»

«Złożymy zatem lilię ściętą na Ołtarzu, na którym składa siebie w ofierze Baranek. I stanie się ona czerwona od odkupieńczej Krwi. I tylko aniołowie będą wiedzieć, że Miłość była ofiarnikiem śnieżnobiałej owieczki i zapiszą imię pierwszej ofiary Miłości, pierwszej naśladowczyni Chrystusa.»

«Kiedy, Panie?»

«Trzymaj twoją lampę gotową i pozostań w ślubnej szacie. Małżonek jest u drzwi. Zobaczysz Jego tryumf, a nie – śmierć, i zatryumfujesz z Nim, wchodząc do Jego Królestwa.»

«Ach, jestem najbardziej szczęśliwą niewiastą Izraela! Jestem królową ukoronowaną Twoim diademem! Czy mogłabym Cię więc prosić o łaskę?»

«O jaką?»

«Kochałam mężczyznę, wiesz o tym. Nie kochałam go już jako małżonka, gdyż ogarnęła mnie większa miłość i dlatego on już mnie nie kochał... Ale nie chcę przypominać jego przeszłości. Proszę Cię o wybawienie tego serca. Mogę? To nie jest grzechem chcieć sobie przypomnieć, kiedy jestem na progu Życia wiecznego, o tym, którego kochałam, aby mu dać to Życie, prawda?»

«To nie grzech. To wzniesienie miłości aż do świętego kresu ofiary dla dobra umiłowanego.»

«Pobłogosław mnie więc, Nauczycielu. Przebacz mi każdy grzech. Przygotuj mnie na zaślubiny i na Twoje przyjście. Gdyż to Ty przychodzisz, mój Boże, zabrać Swoją biedną służebnicę i uczynić ją Swoją oblubienicą.»

Dziewczyna, promieniejąca radością i zdrowiem, pochyla się i całuje stopy Nauczyciela. On ją błogosławi, modląc się nad nią. I zaprawdę biała sala, jakby cała była lilią, jest godnym otoczeniem dla tego obrzędu i harmonizuje dobrze z dwojgiem bohaterów: młodych, pięknych, odzianych w biel, promieniejących miłością anielską i boską.

Jezus zostawia dziewczynę pochłoniętą radością i cicho wychodzi. Idzie pobłogosławić dzieci, które z okrzykami radości śpieszą w stronę wozu. Wsiadają wesołe z odjeżdżającymi niewiastami. Pozostaje Eliza i Nike, aby odprowadzić następnego dnia Annalię do miasta. Przestało padać i gdy chmury się rozpraszają, niebo ukazuje swój lazur, a słońce zsyła promienie, rozpalając światłem krople deszczu. Wspaniała tęcza łączy łukiem Betanię z Jerozolimą. Wóz oddala się skrzypiąc i wyjeżdża przez bramę. Znika.

Łazarz, który jest blisko Jezusa, na skraju portyku, pyta:

«Czy uczennice przyniosły Ci radość?»

I obserwuje Nauczyciela.

«Nie, Łazarzu. Z wyjątkiem jednej wszystkie dały Mi swe cierpienia i także rozczarowania, o ile mogłem się łudzić.»

«Chcesz powiedzieć, że Rzymianki Cię zawiodły? Mówiły Ci o Piłacie?»

«Nie» [– odpowiada Jezus.]

«Zatem ja muszę to zrobić, Miałem nadzieję, że one Ci o tym powiedzą. Dlatego poczekałem. Wejdźmy do tej opuszczonej izby. Niewiasty poszły do swoich prac z Martą. Maria natomiast jest z Twoją Matką w drugim domu. Twoja Matka była długo z Judaszem i teraz zabrała go ze Sobą... Usiądź, Nauczycielu...

Byłem u Prokonsula... Przyrzekłem to i uczyniłem. Ale Szymon, syn Jony, nie byłby bardzo zadowolony z mojej misji!... Na szczęście Szymon już o tym nie myśli. Prokonsul wysłuchał mnie i odpowiedział mi tymi słowami: „Ja? Ja miałbym się tym zajmować? Ależ nawet przez myśl mi nie przechodzi, aby to robić! Mówię jedynie, że nie z powodu Człowieka – czyli Ciebie, Nauczycielu – ale z powodu wszystkich kłopotów, które On wywołuje, podjąłem mocną decyzję niezajmowania się tym już ani dobrze, ani źle. Umywam od tego ręce. Wzmocnię straż, bo nie chcę rozruchów. Przez to zadowolę Cezara, moją małżonkę i siebie samego, czyli jedynych, o których mam święte staranie. A dla reszty nie poruszę palcem. Spory tych wiecznie niezadowolonych! Oni je wywołują, im sprawiają one przyjemność. Ja nie znam tego Człowieka jako złoczyńcy, nie znam Go jako cnotliwego, nie znam Go jako mędrca. I chcę Go nie znać. Nadal Go nie znać. Jednak, mimo, że tego pragnę, udaje mi się to z trudem, bo przywódcy Izraela mówią mi o Nim uskarżając się, Klaudia – wychwalając Go, a zwolennicy Galilejczyka – oskarżając Sanhedryn. Gdyby nie Klaudia, kazałbym Go ująć i wydałbym im Go, aby skończyli z tą sprawą i żebym o niej więcej nie słyszał. Ten Człowiek jest najspokojniejszym poddanym w całym Cesarstwie, a mimo to przyniósł mi tyle kłopotów, że chciałbym to rozwiązać...” Oto jego nastawienie, Nauczycielu...»

«Chcesz powiedzieć, że nie można się przy nim czuć bezpiecznie. Z ludźmi nigdy nie jest się bezpiecznym...»

«A jednak wydaje mi się, że Sanhedryn jest bardziej spokojny. Nie przypominano obwieszczenia o zatrzymaniu Cię, nie naprzykrzano się uczniom. Wkrótce powrócą ci, który poszli do miasta i powiedzą nam... Sprzeciwiać się Tobie [będą] zawsze. Ale posunąć się dalej?... Tłumy kochają Cię zbytnio, aby ośmielili się nieroztropnie je prowokować.»

«Może pójdziemy na drogę, na spotkanie z powracającymi?» – proponuje Jezus.

«Chodźmy.»

Wychodzą do ogrodu i są w połowie drogi, kiedy Łazarz pyta:

«Ale kiedy Ty jadłeś? I gdzie?»

«W godzinie prymy.»

«Przecież zaraz zajdzie słońce. Wracajmy.»

«Nie, nie odczuwam głodu. Wolę iść. Widzę tam, uczepione kraty, biedne dziecko. Być może ono jest głodne. Ma podartą szatę, jest blade. Obserwuję je od jakiegoś czasu. Było już tam, kiedy wyjechał wóz i uciekło, aby go nie widziano i może nie wypędzono. Potem powróciło i patrzy natarczywie w stronę domu i na nas.»

«Jeśli jest głodne, dobrze zrobię przynosząc jedzenie. Idź dalej, Nauczycielu. Zaraz do Ciebie dołączę.»

I Łazarz wraca szybko do domu, podczas gdy Jezus idzie pośpiesznie w stronę kraty.

Dziecko o twarzy chorowitej i zdeformowanej, na której jaśnieje tylko dwoje pięknych i żywych oczu, patrzy na Jezusa, który uśmiecha się do niego łagodnie i mówi mu, odsuwając rygiel:

«Kogo szukasz, chłopcze?»

«Czy Ty jesteś Panem Jezusem?»

«Tak.»

«Szukam Ciebie.»

«Kto cię posyła?»

«Nikt. Ale chcę z Tobą porozmawiać. Tylu przychodzi, żeby z Tobą rozmawiać. Ja też... Ty ich tak wielu wysłuchujesz. Mnie też...»

Jezus zwolnił mechanizm zamka i prosi dziecko, żeby puściło sztabę, którą trzyma wychudzonymi rękami, żeby można było otworzyć. Dziecko odsuwa się, a kiedy to czyni, rozchyla się jego wypłowiała szatka, ukazując wykrzywione ciało. Widać, że jest to biedne dziecko, dotknięte krzywicą, z głową wsuniętą między ramiona z powodu początku rozwoju garbu, o nogach rozkraczonych i niepewnym chodzie. Naprawdę mały nieszczęśliwy. Być może jest starszy, niż na to wskazuje jego wzrost. Ma wzrost dziecka około sześcioletniego, podczas gdy jego mała twarz jest już twarzą mężczyzny, nieco zwiędłą, z wystającym podbródkiem. To niemal twarz staruszka.

Jezus pochyla się, aby pogłaskać chłopca i mówi mu:

«Powiedz więc, czego chcesz. Jestem twoim przyjacielem. Jestem przyjacielem wszystkich dzieci.»

Z jaką pełną czułości słodyczą Jezus ujmuje w dłonie tę małą twarzyczkę i całuje w czoło!

«Wiem o tym i dlatego przyszedłem. Widzisz, jaki jestem? Chciałbym umrzeć, aby więcej nie cierpieć i aby już więcej nie być niczyim... Ty, który tylu uzdrowiłeś i wskrzesiłeś z martwych, spraw, abym umarł, ja, bo nikt mnie nie kocha i nie będę mógł nigdy pracować.»

«Nie masz rodziców? Jesteś sierotą?» [– pyta Jezus.]

«Mam ojca. Ale mnie nie kocha, bo jestem taki. Wypędził moją mamę i dał jej list rozwodowy. Mnie wypędził razem z nią i mama umarła. To z powodu mnie, bo jestem taki kaleki.»

«A z kim żyjesz?»

«Kiedy moja matka umarła, słudzy zaprowadzili mnie do ojca, ale on się ożenił na nowo i ma piękne dzieci, więc mnie wypędził. Dał mnie swoim wieśniakom, którzy postępują jak ich pan, aby mu się podobać, i zadają mi cierpienie.»

«Biją cię?» [– pyta Jezus.]

«Nie. Ale bardziej się troszczą o zwierzęta niż o mnie i szydzą ze mnie. A ponieważ jestem często chory, sprawiam im kłopoty. Staję się coraz bardziej wykrzywiony i ich dzieci wyśmiewają się ze mnie i przewracają mnie. Nikt mnie nie kocha. Tej zimy, kiedy tak kaszlałem i potrzebne mi były lekarstwa, mój ojciec nie chciał nic wydać i powiedział, że mógłbym zrobić jedną dobrą rzecz: umrzeć. Czekałem więc na Ciebie, aby Ci powiedzieć: „Spraw, żebym umarł”.»

Jezus bierze chłopca na ręce, głuchy na słowa dziecka, które mówi:

«Mam zabłocone nogi i ubranie też, bo siedziałem na drodze. Zabrudzę Ci szatę.»

«Przychodzisz z daleka?»

«Z okolic miasta, bo to tam mieszka ten, który się mną zajmuje. Widziałem, jak przechodzili Twoi apostołowie. Wiedziałem, że to oni, bo wieśniacy powiedzieli: „Oto uczniowie Rabbiego Galilejczyka, ale Jego nie ma”. I przyszedłem.»

«Jesteś przemoczony, chłopcze. Biedne dziecko! Znowu zachorujesz.»

«Jeśli mnie nie wysłuchasz, to przynajmniej umrę dzięki chorobie. Dokąd mnie niesiesz?»

«Do domu. Nie mogę cię tak zostawić.»

Jezus wraca do ogrodu z kalekim dzieckiem w ramionach. Woła do nadchodzącego Łazarza:

«Zamknij bramę. Niosę to dziecko. Jest całe przemoczone.»

«Ale kto to jest, Nauczycielu?»

«Nie wiem. Nie znam nawet jego imienia.»

«A ja go nie powiem. Nie chcę być znany. Chcę tego, o czym Ci powiedziałem. Mama mówiła mi: „Mój synu, mój biedny synu, ja umieram, ale chciałabym, żebyś i ty umarł ze mną, bo tam nie będziesz już zdeformowany i cierpiący w ciele i w sercu. Tam nie wyśmiewa się tych, którzy się rodzą nieszczęśliwi, gdyż Bóg jest dobry dla niewinnych i nieszczęśliwych”. Poślesz mnie do Boga?»

«Chłopiec chce umrzeć. To smutna historia...»

Łazarz, który patrzy uważnie na małego chłopca, mówi nagle:

«Czy ty nie jesteś synem syna Nahuma? Czy to nie ty ciągle siedzisz w słońcu blisko sykomory, która znajduje się na skraju gaju oliwnego Nahuma, a ojciec powierzył cię Jozjaszowi, swemu wieśniakowi?»

«To ja. Ale dlaczego to powiedziałeś?»

«Biedne dziecko! Nie po to, żeby się z ciebie wyśmiewać. Wierz, Nauczycielu, że mniej smutny jest los psa w Izraelu niż los tego dziecka. Gdyby nie wróciło już do domu, z którego wyszło, nikt by go nie szukał. Słudzy są jak panowie: hieny o sercach okrutnych. Józef zna dobrze tę historię... Narobiła wiele rozgłosu, ale ja, wtedy byłem tak przygnębiony z powodu Marii... Potem, po śmierci tej nieszczęśliwej małżonki, chłopiec poszedł do Jozjasza. Widywałem go, kiedy przechodziłem... Zapomniany na słońcu, na wietrze, na powietrzu, bo zaczął chodzić bardzo późno... i zawsze niewiele. Nie wiem, jak dzisiaj mógł przyjść aż tutaj. Kto wie, od jak dawna jest w drodze!»

«Od czasu, kiedy Piotr przechodził tamtędy.»

«A teraz? Co z nim zrobimy?» [– pyta Jezus.]

«Nie wrócę do domu. Chcę umrzeć, odejść stąd. Łaski i litości dla mnie, Panie!»

Weszli do domu i Łazarz woła sługę, aby przyniósł okrycie i przysłał Noemi, aby zatroszczyła się o dziecko, które jest sine z zimna w przemoczonym ubraniu.

«Syn jednego z Twoich najbardziej zawziętych nieprzyjaciół! Jednego z najgorszych w Izraelu. Ile masz lat, chłopcze?»

«Dziesięć.»

«Dziesięć lat! Dziesięć lat cierpienia!»

«I to już wystarczy!» – mówi Jezus głośno, stawiając chłopca na ziemi.

Chłopak jest bardzo zdeformowany. Prawe ramię ma wyższe niż lewe, pierś wystaje nadmiernie, delikatna szyja zagłębia się między obojczykami, nogi – wykrzywione...

Jezus patrzy na niego z litością, Noemi w tym czasie przebiera go i suszy, przed zawinięciem w ciepłe okrycie. Łazarz także patrzy z litością.

«Położę go w moim łóżku, Panie. Najpierw dam mu ciepłego mleka» – mówi Noemi.

«Nie sprawisz, że umrę? Miej litość! Dlaczego każesz mi żyć, abym był taki i tyle cierpiał? – i kończy: – Ufałem Ci, Panie.»

W jego głosie brzmi wymówka i zawód.

«Bądź dobry, posłuszny, a Niebo pocieszy cię» – mówi Jezus i pochyla się, aby pogłaskać dziecko, przesuwając dłonią także po zdeformowanych członkach.

«Zanieś go do łóżka i czuwaj nad nim. Potem... potem zatroszczymy się o niego.»

Prowadzą dziecko całe we łzach.

«I to ci ludzie uważają się za świętych!» – wykrzykuje Łazarz, myśląc o Nahumie...

Słychać Piotra, który woła swego Nauczyciela...

«O, Nauczycielu! Jesteś tutaj? Wszystko w porządku. Żadnych kłopotów. O, jest nawet bardzo spokojnie. W Świątyni nikt nam nie przeszkadzał. Jan otrzymał dobre wiadomości. Nikt się nie naprzykrza uczniom. Ludzie czekają na Ciebie w uroczystym nastroju. Jestem zadowolony. A co Ty, Nauczycielu, robiłeś?»

Oddalają się, rozmawiając. W tym czasie Łazarz idzie tam, dokąd wzywa go Maksymin.


   

Przekład: "Vox Domini"