Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga V - Przygotowanie do Męki

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA   –

45. SZABAT PRZED WEJŚCIEM DO JEROZOLIMY.

«JUDASZU, NIE CZYNIĘ CUDÓW DLA POZYSKANIA PRZYJACIÓŁ»

Napisane 26 marca 1947. A, 1116-11141

Pogoda się unormowała po deszczach poprzednich dni: niebo jest czyste i jaśnieje słońce. Ziemia, oczyszczona przez deszcze jest czysta jak powietrze. Wygląda jakby ją stworzono przed kilkoma godzinami, tak jest świeża i czysta. Wszystko jaśnieje i wszystko śpiewa w pogodny poranek.

Jezus przechadza się powoli po ścieżkach najbardziej oddalonych od ogrodu. Jedynie jakiś ogrodnik obserwuje tę samotną przechadzkę w pierwszych godzinach poranka. Nikt jednak nie przeszkadza Nauczycielowi. Przeciwnie, wszyscy wycofują się po cichu, aby Go pozostawić w spokoju.

Zresztą to szabat, dzień wypoczynku i ogrodnicy nie pracują. Ale wskutek przyzwyczajenia długiego jak ich życie, wychodzą na dwór, aby popatrzeć na rośliny, ule, kwiaty. Dla nich nie ma szabatu. Nadal napełniają zapachem powietrze poruszane słabym kwietniowym wiatrem, szemrzą i brzęczą w słońcu. Po jakimś czasie ogród ożywia się powoli: najpierw nadchodzą słudzy z domu i służące, potem apostołowie i uczennice, a na końcu Łazarz. Jezus przyłącza się do nich, przekazując im Swe powitanie.

«Od kiedy tu jesteś, Nauczycielu?» – pyta Łazarz strząsając krople rosy z włosów Jezusa.

«Od brzasku. Twoje ptaki wezwały Mnie, aby uwielbiać Boga i wyszedłem tu. Kontemplować Boga w pięknie Stworzenia to oddawać Mu cześć i modlić się poruszeniem ducha. Ziemia jest piękna. A w tych pierwszych godzinach dnia, dnia jak ten, wydaje się nam świeża, jakby to były pierwsze godziny jej życia.»

«To naprawdę pogoda Paschy. Poprawiło się. Piękna pogoda będzie trwać, ponieważ się ustabilizowała na początku miesiąca, wiatr sprzyja» – stwierdza Piotr.

«To mnie cieszy. Deszczowa Pascha jest smutna.»

«Więcej jeszcze, jest szkodliwa dla zbiorów. Ziarno wymaga teraz słońca, kiedy nadchodzi pora zbiorów» – mówi Bartłomiej.

«Jestem szczęśliwy, że jestem tu, w spokoju. Dzisiaj jest szabat i nikt nie przyjdzie, nie będzie obcych pośród nas» – mówi Andrzej.

«Mylisz się, jest gość, mały gość. Jeszcze śpi, Nauczycielu. Miękkie łóżko i syty żołądek zapewniły mu długi sen. Poszedłem zobaczyć. Noemi czuwa nad nim» – mówi Łazarz.

«Ale kto to jest? Kiedy przyszedł? Kto go przyprowadził? Dlaczego mówisz tak, jakby to było dziecko?» – pytają mężczyźni i kobiety.

«To chłopiec, biedny chłopiec. Cierpienie go tu przyprowadziło. Był tam, przy bramie, patrzył w stronę domu. I Nauczyciel go przyjął.»

«Nic nie wiedzieliśmy... Dlaczego?»

«Bo dziecko potrzebowało spokoju – odpowiada Jezus, a Jego oblicze pogrąża się w głębokiej zadumie, potem kończy: – I w domu Łazarza umie się milczeć.»

Jakiś sługa przychodzi powiedzieć coś Marcie, a potem wycofuje się, aby powrócić z innymi, którzy niosą tace z amforami z mlekiem oraz kubki, i inne tace z chlebem z masłem i miodem. Wszyscy się częstują, siadając tu i tam, na rozstawionych taboretach. Ale później postanawiają znowu zebrać się wokół Nauczyciela i proszą Go o przypowieść, o „piękną przypowieść” – jak mówią – „pogodną jak ten dzień miesiąca Nisan”.

«Nie dam wam jednej, lecz dwie. Posłuchajcie.

Pewien człowiek chciał któregoś dnia zapalić dwie lampy, aby uczcić Pana w Jego święto. Poprosił więc o dwa naczynia o tej samej wielkości, wlał w nie tę samą ilość oliwy tej samej jakości, [włożył] taki sam knot. Zapalił je o tej samej godzinie, aby modliły się zamiast niego, podczas gdy on pracował, jak było mu wolno. Powrócił po jakimś czasie i zobaczył, że płomień jednej lampy był żywy, druga zaś miała płomień mały, całkiem spokojny: rzucała tylko jasny punkt w kącie, gdzie płonęły obie lampy. Człowiek pomyślał, że knot był źle zrobiony. Przypatrywał mu się. Nie. Był dobry. Ale nie chciał się palić tak radośnie, jak w drugiej lampie, w której płomień drżał jak język ognisty i wydawał się naprawdę wyszeptywać słowa, bo tak był radosny, że – poruszając się, aby oświetlać – niemal lekko szeptał.

„Ta lampa naprawdę wyśpiewuje pochwały Panu Najwyższemu! – powiedział do siebie. – Tymczasem ta druga! Popatrz na nią, przyjacielu! Wydaje się, że ciąży jej wychwalanie Pana, z tak małą gorliwością to czyni!”

Ponownie zabrał się do pracy. Po chwili wrócił znowu. Jeden płomień jeszcze bardziej wystrzelił w górę, a drugi jeszcze bardziej się zmniejszył. Płonął coraz bardziej nieruchomo i spokojnie, drugi zaś płonął potężnie jaśniejąc.

Powrócił po raz drugi – było tak samo. Po raz trzeci – tak samo. Ale powracając po raz czwarty zastał pokój pełen ciemnego, cuchnącego dymu. Przez jego gęstą zasłonę jaśniał tylko jeden mały płomień. Podszedł do półki, na której znajdowały się lampy, i zobaczył, że ta, która płonęła najpierw z tak wielkim żarem, całkowicie się wypaliła i sczerniała, brudząc swoim płomieniem nawet biel muru. Druga natomiast płonęła nadal wciąż takim samym światłem, aby czcić Pana.

Już miał porządkować to, co się stało, kiedy usłyszał głos:

„Nie zmieniaj stanu rzeczy, lecz rozważaj to, co jest symbolem. Ja jestem Panem”.

Człowiek ten upadł z twarzą do ziemi, oddając cześć i z wielką bojaźnią ośmielił się powiedzieć:

„Jestem głupi. Wyjaśnij mi, o Mądrości, symbol lamp, z których ta, która wydawała się czcić Cię bardziej aktywnie, wyrządziła szkody, podczas gdy druga nadal daje światło.”

„Tak. Zrobię to. Z sercami ludzi jest tak, jak z tymi dwoma lampami. Są tacy, którzy na początku płoną i jaśnieją i są podziwiani przez ludzi, tak ich płomień wydaje się doskonały i stały. I są tacy, których blask jest łagodny, nie przyciąga uwagi i może wydawać się, że w sposób letni oddają cześć Panu. Kiedy jednak minie pierwszy wybuch płomienia, drugi lub trzeci, pomiędzy trzecim a czwartym wyrządzają szkody i gasną niszcząc, gdyż nie płonęli światłem pewnym. Chcieli świecić raczej dla ludzi niż dla Pana. W krótkim czasie pycha ich wyczerpała, [wytwarzając] dym czarny i ciężki, który nawet zaciemnił powietrze. Inni mieli wolę jedną i stałą: czcić jedynie Boga i, nie troszcząc się o pochwały ludzkie, [jak lampy] spalali samych siebie płomieniem długotrwałym i czystym, bez dymu i nieprzyjemnego zapachu. Umiej naśladować światło stałe, bo jedynie ono jest miłe Panu”.

Człowiek uniósł głowę... Powietrze oczyściło się z dymu i gwiazda wiernej lampy jaśniała teraz sama, czysta, mocna, na chwałę Bożą, powodując błyszczenie metalu lampy, jakby był czystym złotem. I patrzył na nią, jak świeci, ciągle taka sama, godzina za godziną, aż do chwili, kiedy łagodnie, bez dymu i niemiłego zapachu, nie brudząc jego szaty, płomień zgasł w ostatnim rozbłysku, jakby się uniósł do nieba, aby pozostać już między gwiazdami, po godnym oddaniu czci Panu, aż do ostatniej kropli i ostatniego włókna swego życia.

Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam, że wielu jest takich, którzy na początku płoną wielkim płomieniem i wywołują podziw świata, który widzi tylko to, co zewnętrzne w czynach ludzkich, ale giną następnie zwęglając się i wydzielając przykry dym. I zaprawdę, powiadam wam, że Bóg nie zwraca uwagi na ich płomień, On bowiem widzi, że płonie z pychy, dla ludzkiego celu.

Błogosławieni ci, którzy potrafią naśladować drugą lampę i nie zwęglają się, lecz wznoszą się ku Niebu w ostatnim drżeniu swej stałej miłości.»

«Jaka dziwna przypowieść! Ale prawdziwa! Piękna! Podoba mi się! Chciałbym wiedzieć, czy my jesteśmy światłami, które się wznoszą do Nieba.»

Apostołowie wymieniają wrażenia. Judasz znajduje sposób, aby dokuczyć. Atakuje Marię z Magdali i Jana, syna Zebedeusza:

«Uważaj, Mario, i ty, Janie. Jesteście między nami jaśniejącymi światłami... Oby się wam nie przydarzyło coś złego!»

Maria z Magdali już ma odpowiedzieć, ale zagryza wargi, aby nie wypowiedzieć słów, które napłynęły jej do serca. Patrzy na Judasza. Ogranicza się do patrzenia na niego. To spojrzenie jest jednak tak palące, że Judasz przestaje się śmiać i nie patrzy już na nią. Jan zaś, mając serce łagodne, chociaż płonące miłością, odpowiada mu łagodnie:

«Z powodu mojego braku zdolności to mogłoby się zdarzyć. Ale pokładam ufność w pomocy Pana i mam nadzieję, że będę mógł się wypalić aż do ostatniej kropli i do ostatniego włókna, aby oddać cześć Panu, naszemu Bogu.»

«A druga przypowieść? Przyrzekłeś nam dwie» – przypomina Jakub, syn Alfeusza.

«Oto Moja druga przypowieść. Już nadchodzi...»

I pokazuje drzwi domu zakryte zasłoną. Wiatr porusza nią powoli. Następnie rozchyla ją ręką sługa, robiąc przejście dla starej Noemi, która podchodzi pośpiesznie do stóp Jezusa, mówiąc:

«Chłopiec jest zdrowy! Nie jest już zdeformowany! Uzdrowiłeś go w nocy. Chłopiec się obudził i przygotowywałam kąpiel, aby go umyć przed nałożeniem tuniki i szaty, które uszyłam w nocy z ubrania, jakie dał mi Łazarz. Ale kiedy powiedziałam: „Chodź, chłopcze” i kiedy zdjęłam przykrycia, zobaczyłam, że jego małe ciało, tak wykrzywione wczoraj, już takie nie było. Krzyknęłam. Przybiegła Sara i Marcela. Nie wiedziały nawet, że dziecko spało w moim łóżku. Zostawiłam je przy nim, aby przybiec Ci to powiedzieć...»

Zaciekawienie ogarnia wszystkich. Pytania, chęć ujrzenia. Jezus ucisza hałas gestem. Nakazuje Noemi:

«Wróć do dziecka. Umyj je, daj mu szatę i przyprowadź je tu do Mnie.»

Potem Jezus odwraca się w stronę Swoich uczniów:

«Oto druga przypowieść, która może zostać nazwana: „Prawdziwa sprawiedliwość nie mści się ani nie czyni różnic”.

Pewien człowiek, lub raczej Człowiek, Syn Człowieczy, ma nieprzyjaciół i przyjaciół. Niewielu przyjaciół, wielu nieprzyjaciół. Zna nienawiść i myśli nieprzyjaciół i zna ich wolę, która się nie ugnie przed żadnym działaniem, choćby nie wiadomo jak było straszne. W tym są mocniejsi od Jego przyjaciół, których przestrach lub zawód, lub nadmierna ufność, czynią baranami, bezużytecznie trwoniącymi siły.

Ten Syn Człowieczy – mający licznych nieprzyjaciół, którzy Mu zarzucają wiele nieprawdziwych rzeczy – spotkał wczoraj biednego chłopca, najsmutniejszego pośród dzieci, syna jednego ze Swych nieprzyjaciół. Dziecko było zdeformowane i kalekie. Prosiło o dziwną łaskę: o łaskę śmierci. Wszyscy proszą Syna Człowieczego o zaszczyty i radości, proszą o zdrowie, proszą o życie. To biedne dziecko prosiło o śmierć, aby już nie cierpieć. Doznało już bowiem wszystkich udręk ciała i serca, gdyż ten, który go zrodził i nienawidzi Mnie bez powodu, nienawidzi też niewinnego nieszczęśliwego, któremu dał życie.

Ja je uzdrowiłem, aby już nie cierpiało, aby poza zdrowiem ciała, mogło osiągnąć zdrowie ducha. Jego mała dusza również jest chora. Nienawiść ze strony ojca i szyderstwo ludzi zraniły ją i pozbawiły miłości. Pozostała mu tylko wiara w Niebo i w Syna Człowieczego, którego – lub raczej które – prosi o śmierć. Oto chłopiec, posłuchacie go zaraz.»

Dziecko, uczesane i umyte, w małym ubranku z białego lnu, które Noemi uszyła mu szybko w nocy, podchodzi, trzymane za rękę przez starą piastunkę. Chłopiec jest mały, chociaż wydaje się wyższy niż wczoraj, bo nie jest już pochylony ani nie kuleje. Ma twarzyczkę o nieregularnych rysach i trochę zwiędłą, twarz dziecka, które z powodu bólu przedwcześnie dojrzało. Nie jest już jednak zdeformowany. Stawia stopy na podłodze pewnym krokiem, nie utyka już jak chromy. Wychudłe ramiona, choć szczupłe, są całkiem proste. Delikatna szyja wydaje się smuklejsza i – w porównaniu z jej wczorajszym wyglądem – teraz góruje nad obojczykami. Wczoraj zaś szyja zagłębiała się między niesymetrycznymi ramionami.

«Ależ.. to syn Anny, żony Nahuma! Co za daremny cud! Czy uważasz, że dzięki niemu zaskarbisz Sobie przyjaźń jego ojca i Nahuma? Będą jeszcze bardziej zawzięci! Oni życzyli sobie jedynie śmierci tego dziecka, owocu nieszczęśliwego małżeństwa» – wykrzykuje Judasz z Kariotu.

«Nie czynię cudów, aby pozyskiwać przyjaciół, lecz z litości dla stworzeń i po to, aby oddać cześć Mojemu Ojcu. Nie czynię różnic ani nie dokonuję obliczeń, nigdy, kiedy pochylam się z litością nad nędzą ludzką. Nie mszczę się na tym, który Mnie prześladuje...»

«Nahum uzna Twój czyn za zemstę» [– stwierdza Judasz.]

«Nie wiedziałem nic o tym dziecku. Nie znam jeszcze jego imienia» [– mówi Judaszowi Jezus.]

«Nazywa się je pogardliwie Matusalasz lub Matusalem.»

«Mama nazywała mnie Szjalem. Mama mnie kochała. Ona nie była zła jak ty i jak ci, który mnie nienawidzą» – mówi dziecko z błyskiem w oczach: z błyskiem bezsilnego gniewu, charakterystycznym dla ludzi lub zwierząt zbyt długo dręczonych.

«Podejdź tu, Szjalemie, tu do Mnie. Jesteś zadowolony z tego, że jesteś zdrowy?» [– pyta Jezus.]

«Tak... ale wolałbym umrzeć. I tak nie będę kochany. Gdyby żyła jeszcze mama, to byłoby piękne. Ale tak!... Zawsze będę nieszczęśliwy.»

«Ma rację. Wczoraj spotkaliśmy tego chłopca. Zapytał nas, czy Ty jesteś w Betanii u Łazarza. Chcieliśmy mu dać jałmużnę, bo sądziliśmy, że jest żebrakiem, ale nie chciał jej wziąć. Był na skraju pola» – mówi Zelota.

«Ty również go nie znałeś? To dziwne» – stwierdza Judasz z Kariotu. [Zelota mówi:]

«Dziwniejsze jest to, że ty znasz tak dobrze takie rzeczy. Czy zapomniałeś, że byłem pomiędzy prześladowanymi, a potem pomiędzy trędowatymi do chwili, kiedy poszedłem z Nauczycielem?»

[Judasz mu odpowiada:]

«A ty zapomniałeś, że ja jestem przyjacielem Nahuma, powiernika Annasza? Nigdy tego przed wami nie kryłem.»

«Dobrze! Dobrze! To nie ma znaczenia. Ważne jest to, co my teraz zrobimy z tym chłopcem. Ojciec nie kocha go, to prawda. Ma jednak nadal prawo do niego. Nie możemy mu odebrać syna, nie mówiąc mu o tym. Trzeba postępować przezornie i nie drażnić ich, bo wydają się lepiej nastawieni wobec nas» – mówi Natanael.

Judasz śmieje się głośno, sarkastycznie, ale nie wyjaśnia powodu tego śmiechu. Jezus, który postawił dziecko między Swymi kolanami, mówi powoli:

«Stawię czoła Nahumowi... Nie znienawidzi Mnie z tego powodu bardziej. Jego nienawiść nie może wzrastać. Nie może. Jest całkowita.»

Annalia, która ani razu się nie odezwała, całkowicie pochłonięta jakąś uszczęśliwiającą ją myślą, mówi:

«Gdybym pozostała, wzięłabym go ze sobą. Jestem młoda, ale mam serce matki...»

«Odchodzisz? Kiedy?» – dopytują się niewiasty.

«Wkrótce.»

«Na zawsze? A dokąd się udajesz? Poza Judeę?»

«Tak, daleko, bardzo daleko, na zawsze. I jestem z tego powodu bardzo szczęśliwa» [– mówi Annalia.]

«To, czego ty nie możesz zrobić, inne mogą, jeśli ojciec na to zezwoli.»

«Porozmawiam o tym z Nahumem, jeśli wam zależy. On się liczy. Bardziej niż prawdziwy ojciec. Jutro mu o tym powiem» – obiecuje Judasz z Kariotu.

«Gdyby to nie był szabat... poszedłbym do tego Jozjasza, który się nim opiekuje» – mówi Andrzej.

«Zobaczyć, czy się martwią, że go nie ma?» – pyta Mateusz.

«Sądzę, że gdyby jedna z ich pszczół się zgubiła, byliby bardziej przygnębieni» – szepcze Maksymin, który przed chwilą przyszedł.

Chłopiec nic nie mówi. Stoi przytulony do Jezusa. Bada otaczające twarze z przenikliwością spojrzenia, którą posiadają często dzieci chorowite lub cierpiące. Wydaje się przenikać dusze bardziej niż spojrzenia.

Piotr pyta go: «Co myślisz o nas?»

Chłopiec odpowiada podając mu rękę: «Ty jesteś dobry.»

Potem poprawia się: «Wszyscy są dobrzy. Ale... ale wolałbym, żeby mnie nie rozpoznano. Boję się...» – spogląda na Judasza z Kariotu.

«Mnie, prawda? Że porozmawiam z twoim ojcem? Oczywiście będę musiał to zrobić i zapytać, czy cię z nami zostawi. Ale nie zabierze cię!»

«Wiem o tym. Ale jest jeszcze coś... Chciałbym być daleko, daleko, tam, dokąd odchodzi ta niewiasta... w kraju mojej matki. Tam jest niebieskie morze otoczone zielonymi górami. Widać je w dole, z wieloma białymi żaglami, które pływają po nim i piękne miasta są wokół niego. W górach jest wiele grot, gdzie dzikie pszczoły robią miód, słodki, bardzo słodki. Nie jadłem miodu, odkąd mama umarła i dano mnie Jozjaszowi. Filip, Józef, Eliza i inne dzieci, one go jedzą, ale ja – nie. Gdyby trzymali naczynie z miodem na dole, wziąłbym je, tak go pragnąłem. Ale oni stawiali je na wysokich półkach, a ja nie potrafiłem wchodzić na stoły, jak to czynił Filip. Tak pragnę miodu!»

«O, biedny synu! Przyniosę ci go tyle, ile chcesz!» – mówi wzruszona Marta i odchodzi bardzo szybko.

«A skąd była jego matka?» – pyta Piotr.

«Miała domy i posiadłości blisko Sefet [– wyjaśnia Iskariota]. Jedyna córka, sierota i dziedziczka, już stara, brzydka i lekko kulawa. Ale bardzo bogata. Stary Sadok był drużbą i syn powiernika Annasza otrzymał ją za małżonkę... Kontrakt, który był prawdziwym niegodnym targiem, jednym obrachunkiem, bez miłości. Sprzedał posiadłość żony, bo uważał, że jest zbyt oddalona, z wyjątkiem małego domku, który należał najpierw do zarządcy i który otrzymał on w darze od dawnego pana na zawsze dla siebie i swoich spadkobierców aż do czwartego pokolenia. Stracił wszystko na nieszczęśliwych spekulacjach. Jednak... nie wierzę w to. Wiem bowiem, że posiada od strony wybrzeża piękne ziemie... których nie miał przedtem... Potem, po kilku latach małżeństwa, kiedy żona była już u schyłku, urodził się ten syn... To stało się pretekstem do odesłania żony i wzięcia sobie innej z równiny Szaron, młodej, pięknej i bogatej... Rozwiedziona schroniła się u starego zarządcy i tam umarła. Nie wiem, dlaczego nie zatrzymali tego chłopca. Ojciec sądził, że umarł...»

«Ponieważ Jan umarł i także Maria, a dzieci odeszły gdzie indziej jako słudzy. Kto miał się mną opiekować, skoro nie byłem synem i nie byłem zdatny do pracy? Michał i Izaak, a także Estera i Judyta byli dobrzy. I są dobrzy. Kiedy przychodzą na święta, przynoszą mi różne rzeczy, ale Jozjasz mi je odbiera i daje swoim dzieciom.»

«Jednak cię nie chcą [zatrzymać]» – odcina się Judasz.

«Teraz, kiedy jestem wyprostowany i mocny, będą mnie chcieli. Oni to słudzy! Nie mogli, mówiłem to, powiedzieć swemu panu: „Weź tego chorego kalekę.” Teraz jednak mogą.»

«Skoro jednak uciekłeś od Jozjasza, jak mogą cię odnaleźć?» – pyta Bartłomiej, skłaniając go do zastanowienia się.

Chłopiec jest zaskoczony słusznością spostrzeżenia i zastanawia się – gdyż choroba uczyniła go przedwcześnie refleksyjnym, jak sprawiła, że przedwcześnie dojrzała jego twarz – i mówi zrozpaczony:

«To prawda! Nie pomyślałem o tym.»

«Wróć tam. Przyjdą w tych dniach...» [– mówi Bartłomiej.]

«Tam? Nie. Nie wrócę tam. Nie chcę tam wrócić. Raczej niech mnie zabiją!»

I chłopiec wpada we wściekłość wykrzywiającą mu twarz, a potem upada we łzach na kolana Jezusa, mówiąc:

«Dlaczego nie sprawiłeś, żebym umarł?»

Marta wraca z naczyniem miodu. Jest zdumiona tym przygnębieniem, a Bartłomiej smuci się, że je wywołał i tłumaczy:

«Myślałem, że daję dobrą radę. Dobrą dla wszystkich: dla dziecka, dla Ciebie, Nauczycielu, dla Łazarza... Nikt z was ani z nas nie potrzebuje nowej nienawiści...»

«To prawda! Prawdziwy kłopot!» – wykrzykuje Piotr i, zastanawiając się nad sytuacją, wyciąga z niej wewnętrzne wnioski, które kończy typowe dla niego gwizdnięcie, wyrażające stan jego duszy w obliczu problemów uciążliwych, trudnych do rozwiązania.

Jeden proponuje to, inny – tamto. Iść do Nahuma. Iść do Jozjasza i powiedzieć mu, żeby przysłał Michała i Izaaka do Łazarza lub w inne miejsce, gdzie będzie dziecko, bo będzie roztropnie nie doprowadzić do znienawidzenia Łazarza bardziej niż już jest nienawidzony z powodu przyjaźni z Jezusem. Nie powiedzieć nic nikomu i spowodować zniknięcie dziecka, dając je któremuś z pewnych uczniów.

Judasz z Kariotu nie odzywa się. Na początku wygląda nawet tak, jakby trzymał się z dala od tej dyskusji. Bawi się frędzlami swej szaty, które zaplata i rozczesuje palcami.

Jezus również się nie odzywa. Głaszcze i uspokaja dziecko. Unosi jego twarz, dając mu do rąk małe naczynie z miodem.

Szjalem to dziecko, biedne dziesięcioletnie dziecko, które zawsze cierpiało, ale to ciągle dziecko, chociaż cierpienie przyśpieszyło jego dojrzewanie. Przed podobnym miodowym skarbem ostatnie łzy ustępują miejsca ekstatycznemu zaskoczeniu. Pyta, patrząc wielkimi, kasztanowymi, inteligentnymi oczyma – to jedyne piękno, które posiada – wpatrując się na przemian w Jezusa i Martę:

«Ile mogę wziąć? Jedną łyżkę? Dwie?»

I pokazuje zaokrągloną srebrną łyżkę, która zagłębia się powoli w jasnym miodzie.

«Ile chcesz, dziecko. Ile ci się podoba. Resztę zjesz jutro lub później. Jest cały dla ciebie!» – mówi Marta głaszcząc chłopca.

«Cały dla mnie!!! O! Nigdy nie miałem tyle miodu! Cały dla mnie! Och!»

Tuli z szacunkiem naczynie do piersi, jakby to był skarb. Ale potem czuje, że bardziej od naczynia cenna jest miłość, która mu je daje. Kładzie małe naczynie na kolanach Jezusa i podnosi ramiona, chcąc objąć szyję pochylonej nad nim Marty i pocałować ją. Jedynie tak potrafi okazać wdzięczność. To wszystko, co może dać porzucone dziecko, które nic nie posiada.

Pozostali przestają czynić plany, przypatrując się tej scenie, a Piotr mówi:

«On jest jeszcze bardziej nieszczęśliwy niż Margcjam, który miał przynajmniej miłość dziadka i innych wieśniaków! To prawda, że zawsze są jeszcze większe cierpienia od tych, które uznaliśmy za ogromne!»

«Tak, przepaść ludzkiego bólu nie odkryła jeszcze swego dna. Kto wie, jakie jeszcze kryje tajemnice... i co kryją przyszłe wieki?» – mówi zamyślony Bartłomiej.

«Nie wierzysz więc w Dobrą Nowinę? Nie wierzysz, że zmieni świat? To powiedzieli prorocy, a Nauczyciel to powtarza. Jesteś niedowiarkiem, Bartłomieju» – mówi Iskariota z lekką ironią.

Zelota mu odpowiada:

«Nie wiem, w czym dostrzegasz niedowiarstwo Bartłomieja. Nauka Nauczyciela przyniesie pociechę we wszystkich nieszczęściach, przemieni także okrucieństwo zwyczajów i postępowania, ale nie usunie cierpienia. Uczyni je znośnym przez boskie obietnice przyszłych radości. Aby boleść została usunięta – lub przynajmniej duża część cierpienia, bo pozostaną zawsze choroby i śmierć, i kataklizmy naturalne – wszyscy musieliby mieć serce, które posiada Chrystus, ale...»

Judasz przerywa mu:

«Istotnie tak musi się stać. W przeciwnym razie na co by się zdało przyjście Mesjasza na ziemię?»

«To się powinno stać, tak mówimy [– odpowiada mu Zelota.] Powiedz mi jednak, Judaszu: czy tak może stało się z nami? Jest nas dwunastu i od trzech lat żyjemy z Nim, chłoniemy Jego naukę jak powietrze, którym oddychamy. I cóż? Czy wszyscy jesteśmy święci – my, apostołowie? Cóż czynimy odmiennego od tego, co czyni Łazarz, co robi Szczepan, Mikołaj, Izaak, Manaen i Józef, i Nikodem, i niewiasty, i dzieci? Mówię o sprawiedliwych z naszej Ojczyzny. Wszyscy ci ludzie, czy mądrzy i bogaci, czy ubodzy i nieuczeni, czynią to, co my robimy: nieco lepiej, nieco gorzej, ale nie odnawiają całkowicie siebie. Mówię ci nawet, że wielu nas przewyższa. Tak, wielu z idących za Nim przewyższa nas, apostołów... A ty chciałbyś, żeby cały świat miał serce, jakie ma Chrystus, gdy tymczasem my, apostołowie, nie posiadamy go? Staliśmy się w większym lub w mniejszym stopniu lepsi... przynajmniej mamy nadzieję, że tak jest, bo człowiekowi trudno poznać siebie i poznać brata, który żyje u jego boku. Zbyt nieprzejrzysta i gęsta jest zasłona ciała, a myśl człowieka jest zbyt ostrożna, i nie pozwala się przeniknąć, aby człowiek zrozumiał człowieka. Kiedy obserwujemy siebie lub też obserwujemy innych, zawsze pozostajemy na powierzchni. Kiedy chodzi o przebadanie samych siebie: nie chcemy się poznać, aby nie cierpieć z powodu naszej pychy lub konieczności zmienienia się. Kiedy chodzi o drugiego: nasza pycha z badaczy czyni nas niesprawiedliwymi sędziami, a pycha badanego sprawia, że zamyka, jak ostryga w swej skorupie, to, co ma w swoim wnętrzu» – mówi Zelota.

«Dobrze powiedziałeś! Szymonie, naprawdę wypowiedziałeś słowa mądrości!» – pochwala go Juda Tadeusz, a inni mu wtórują.

«A zatem po co On przyszedł, skoro nic nie ma się zmienić?» – odpowiada Iskariota.

Jezus zabiera głos:

«Wiele się zmieni. Nie wszystko. Gdyż przeciwko Mojej nauce będzie w przyszłości to, co już działa: nienawiść tych, którzy nie miłują Światła, bo przeciwko mocy idących za Mną będzie moc tych, którzy idą za szatanem. Pod iloma, pod iloma postaciami! Ileż przeciwstawi się heretyckich nauk, ciągle nowych, Mojej nauce niezmiennej, gdyż doskonałej! Ileż boleści wzbudzą! Wy nie znacie przyszłości. Wam się wydaje wielkim to cierpienie, które teraz jest na świecie... Ale Ten, który wie, widzi okropności, których nie pojęlibyście nawet wtedy, gdybym wam je przedstawił... Biada, gdybym nie przyszedł! Gdybym nie przyszedł dać przyszłym ludziom kodeksu, który hamuje instynkty u najlepszych i obiecuje przyszły pokój! Biada, gdyby człowiek nie miał, dzięki Mojemu przyjściu, elementów duchowych, zdolnych utrzymać życie jego ducha i dać mu pewność zapłaty!... Gdybym nie przyszedł, ziemia stałaby się, z biegiem wieków, rozległym piekłem ziemskim, a ludzie rozszarpaliby się wzajemnie i zginęliby przeklinając Stwórcę...»

«Najwyższy obiecał nie posyłać więcej takich powszechnych kar jak Potop. W obietnicy Bożej nie ma pomyłek» – mówi Judasz.

«Tak, Judaszu synu Szymona, to prawda. I Najwyższy nie pośle już plag powszechnych takich jak Potop, ale ludzie sami będą sobie tworzyć bicze coraz straszniejsze. W porównaniu z nimi potop i deszcz ognia, który zniszczył Sodomę i Gomorę, wydadzą się jeszcze litościwymi formami kary. Och!...»

Jezus wstaje z gestem litości pełnej udręki wobec ludzi przyszłości.

«No dobrze! Ty to wiesz... ale teraz co zrobimy dla niego?» – pyta Iskariota pokazując chłopca, który rozkoszuje się swoim miodem, jedząc go małymi porcjami. Jest szczęśliwy.

[Por. Mt 6,34; Łk 12,22] «Każdy dzień ma swoją troskę. Jutro to powie. Daremne jest staranie się o jutro, bo nie wiemy nawet, kto będzie jeszcze jutro żył» [– mówi Jezus.]

«Ja nie myślę jak Ty. Mówię, że trzeba wiedzieć, gdzie zamieszkamy, gdzie spożyjemy Wieczerzę. Tyle spraw. Jeśli będziemy czekać i czekać, miasto się zapełni. I dokąd pójdziemy? Do Getsemani – nie. Do Józefa z Seforii – nie. Do Joanny – nie. Do Nike – nie. Do Łazarza – nie. Dokąd więc?» [– pyta Judasz.]

«Tam gdzie Ojciec przygotuje schronienie dla Swego Słowa.»

«Sądzisz, że chcę to wiedzieć, aby o tym donieść?»

«Ty to mówisz. Ja nic nie powiedziałem. Chodź, Szjalemie. Moja Matka wie, że tu jesteś, ale jeszcze cię nie widziała. Chodź, zaprowadzę cię do Niej.»

«Czy Twoja Matka jest chora?» – pyta Tomasz.

«Nie. Modli się. Bardzo potrzebuje modlitwy» [– mówi Jezus.]

«Tak. Bardzo cierpi. Wiele płacze. I Maryję pociesza jedynie modlitwa. Zawsze widziałam, że wiele się modliła. W chwilach największej boleści żyła modlitwą, tak mogłabym powiedzieć...» – wyjaśnia Maria Alfeuszowa.

Jezus w tym czasie oddala się, trzymając dziecko za rękę. Z drugiej strony idzie Annalia, którą zaprosił do pójścia z Nim do Maryi.


   

Przekład: "Vox Domini"