Feliks Koneczny - "Święci w dziejach Narodu Polskiego"

Treść niniejszej książki jest za poważna, aby ją oblekać w szatę fantastyczną i silić się na sensację. Ale często rzeczywistość bywa właśnie najbardziej fantastyczna. Mimo woli, chcąc nie chcąc, ten czwarty rozdział będzie sensacyjny. Oto zrobi się z mnicha król, oto cesarz będzie odprawiać publiczną pokutę za zuchwałość wobec Stolicy Apostolskiej, drugiego króla klątwa pozbawi królestwa, a święty biskup zabity będzie przy ołtarzu, odprawiając mszę świętą. Gdyby kto z fantazji chciał wymyślać sensacje, nie wymyśliłby chyba więcej!

Korona polska przypadła synowi Bolesława Wielkiego, Mieszkowi II, który też zaraz się koronował. On też dokończył dzieło zjednoczenia ludów polskich. Przyłączył Mazowsze i zaraz tam założył osobne biskupstwo w Płocku. Był to dzielny wojownik, ale za wielu miał wrogów naraz, a nie powiodło mu się ich rozdzielić. Krewniacy, bracia i rodzeni, i stryjeczni żądali, dla siebie dzielnic, żeby państwo między nich podzielić, a gdy król odmawiał, przyzwali na pomoc zewnętrznych nieprzyjaciół. Osiągnęli, co chcieli, król ledwie część państwa mógł zachować bezpośrednio dla siebie. Ale też Madziarzy zabrali wtedy Słowacczyznę, Niemcy kraje połabskie, czescy Przemyślidzi Morawy, Duńczycy Pomorze, a książę kijowski zagarnął na nowo Grody Czerwieńskie i ziemię Lachów. Król sam zginął nieszczęśliwie wśród ciągłych walk w r. 1034.

Dla nas to dzisiaj takie proste, że w jednym państwie ma być tylko jeden monarcha, i że całe państwo winno należeć do niego. Ale w owych czasach w całej Europie nigdzie nie było jedynowładztwa. Tak np. królestwo niemieckie dzieliło się na sześć księstw i podobnie było w innych krajach. Dzielnicowi książęta byli lennikami1 i hołdownikami króla, ale czy mu bywali posłuszni, czy szanowali jego władze zwierzchnią? Zazwyczaj dążyli do tego, żeby król nie był nikim więcej, jak tylko pierwszym między nimi.

U nas już Bolesław Wielki miał z braćmi te kłopoty, ale dał sobie z nimi radę; Mieszko II im uległ. Zmagały się tedy w Polsce niemal od samego początku dwa prądy polityczne: jedynowładztwo i dzielnicowość, i trwało to aż do roku 1146, kiedy zwyciężyć miała niestety dzielnicowość. Ażeby na przyszłość uniknąć wojen domowych o dzielnice, przeznaczył Mieszko swego młodszego syna do stanu duchownego i oddał go do Benedyktynów. Ale już w dwa lata po śmierci królewskiej tak się okoliczności sprzysięgły przeciw dynastii piastowskiej, że nie tylko starszy królewicz już nie żył, ale wymarli wszyscy co do jednego członkowie dynastii. Jedynym żyjącym Piastem był młodszy królewicz Kazimierz, a ten był mnichem!

A skoro zabrakło dynastii, runęło państwo. Tak to wówczas bywało. Czym to wytłumaczyć?

Urządzenia państwowe ówczesnej Polski polegały na ustroju grodowym. Każda okolica posiadała swój gród obronny, a przy większych grodach żyły gromadnie zbrojne królewskie drużyny, utrzymywane z daniny powszechnej, zwanej grodową. Dziś powiedzielibyśmy krótko: żołnierze utrzymywani z podatków. Nadto osadzało się wokół grodów jeńców wojennych, którzy stawali się niewolnikami państwa (jeszcze się wówczas nigdzie jeńców nie wymieniało) i musieli dla grodów pracować. Mówiąc dzisiejszym językiem, byli to przymusowi dostawcy armii, którzy dostawali za to trochę ziemi na swe utrzymanie. Wielkie wojny pomnażały ilość jeńców. Śladami ich pochodzenia są nazwy osad, takie jak np. Prusy, Pomorzany, Niemcze, Czechy itp., a o zajęciach tej ludności świadczą zachowane dotychczas nazwy wsi, np. Rybaki, Skotniki, Koniuchy, Piekary, Korabniki (wyrabiający łodzie), Grotniki (groty do włóczni), Łagiewniki itp.

Kiedy w r. 1037 zabrakło króla, ustała danina grodowa, drużynnicy porozchodzili się do swych rodów, a jeńcy oraz ich potomkowie przestali pracować w przymusowych swych zajęciach. I tak cały ustrój grodowy musiał się rozprząc.

Podobnie znalazł się bez środków ustrój kościelny. Król wyznaczał Kościołowi dziesięcinę z daniny grodowej, a teraz nagle danina ta ustała. Na dobitkę rzucili się w Wielkopolsce na Kościół tamtejsi jeńcy pogańscy, Połabianie, zaciekli jeszcze ciągle poganie, nienawidzący chrześcijan. Osadzono ich w Wielkopolsce, jako bliższej; ani na Śląsku ani koło Krakowa nie słychać nic o żadnym pogaństwie, bo tam Połabian nie osadzano.

Jeszcze jeden cios! Na bezbronną Polskę wyprawił się książę czeski, Brzetysław I i złupił Wielkopolskę tak dalece, iż wywiózł sto wozów bogatych łupów. Gdybyż Przemyślidzi chcieli po upadku Piastów wejść na ich miejsce, gdybyż wyprawa miała na celu złączenie Czech z Polską! Ale on wyprawiał się tylko po łupy i o nic innego mu nie chodziło. Jest to ciężki grzech historii czeskiej. Zamiast z Polską łączyć się, woleli z Niemcami. Przemyślidzi poczęli się coraz bardziej wysługiwać cesarzom niemieckim.

Byliby się Polacy pogrążyli chyba z powrotem w ustrój plemienny, gdyby nie życzliwość Stolicy Apostolskiej. Nagle rozeszła się wieść, że Ojciec św. papież Benedykt IX wskrzesza Polskę! Wdowa po Mieszku II, Ryksa (księżniczka niemiecka), schroniwszy się za granicą, wyprosiła w Rzymie dyspensę dla syna i mnich Kazimierz mógł zająć tron. Witano go okrzykami: A witajże witaj, miły hospodynie!

Zubożałe, zrujnowane, pozbawione organizacji i siły zbrojnej państwo odnawiał Kazimierz, jak tylko się dało. Toteż wdzięczna Polska uczciła go przydomkiem Odnowiciela. Trzeba było wprawdzie na razie przycichnąć i nie przywdział korony, lecz usiłowania jego nie poszły na marne. Bo kiedy dokonał pracowitego życia w r. 1058, pozostawił synowi swemu Bolesławowi państwowość na nowo urządzoną, armię dobrą i skarb pełny. Toteż ten Bolesław mógł zrobić się śmiałym wobec Niemców i państw ościennych, i rzeczywiście otrzymał przydomek Śmiałego. Koronował się, co było znakiem, że uważa się za równego królowi niemieckiemu.

Bolesław Śmiały (1058-1079) dał dobrowolnie dzielnicę na Mazowszu młodszemu bratu Władysławowi. Hermanowi, sam zaś zyskał przez to spokojną rękę i głowę do swoich wielkich zamysłów na zewnątrz. Był wielkim wojownikiem. Odzyskał ziemię Lachów i Grody Czerwieńskie, tudzież Słowacczyznę, a w końcu koronował się z wielką uroczystością w sam dzień Bożego Narodzenia w r. 1076. Przywrócił tedy blask polskiego państwa, ale niestety - sam go też miał zatracić.

U sąsiadów takie miał wpływy i znaczenie, że rozporządzał tronami na Węgrzech, w Czechach i na Rusi. I miał tam takich książąt, którzy jemu zawdzięczali swe panowanie, a jednak żaden z nich mu nie dopomógł, gdy sam potrzebował pomocy, i nie poczuwał się do wdzięczności. Bo król ten był przez swoją gwałtowność i krewkość niemiły nawet tym, którym świadczył dobrodziejstwa. Tak na przykład, kiedy wprowadzał na tron kijowski księcia Izasława, okazywał mu rozmyślnie lekceważenie i publicznie go zawstydził, pociągając go przed całym ludem kijowskim za brodę, żeby tylko w swej pysze okazać, iż Izasław panuje tam z jego niejako łaski. Nie umiał sam nad sobą zapanować i był nadzwyczaj krewki, i tymi wadami narobił wielkiej biedy, sobie i wszystkim, i całemu państwu polskiemu.

Najbardziej podobało mu się w Kijowie, bo tam mógł sobie na wszystko pozwolić. A był już Kijów wówczas sporym miastem, a bardzo bogatym, bez porównania bogatszym od wszystkich miast polskich; był bowiem położony na wielkim szlaku handlowym między Carogrodem a północnymi krajami, jako pierwsze miasto za stepami czarnomorskimi.

Zniknęli Pieczyngowie, ale przybyli na te stepy gorsi od tamtych Połowcy. I tę dzicz Rurykowicze przyzywali wzajemnie przeciw sobie, dawali im rozstrzygać swe spory, aż doszło do tego, że Połowcy stali się zwierzchnikami Rurykowiczów z Rusi południowej. Nie byłoby do tego doszło, gdyby się utrzymało polskie zwierzchnictwo nad Kijowem, gdyby Bolesław Śmiały sam nie zepsuł własnego dzieła.

Niebezpieczne usposobienie tego króla popsuło się jeszcze bardziej w Kijowie (gdzie bawił dwa razy). Tam nie potrzebował się niczym krępować, zaspokajał każdą zachciankę, a za jego przykładem i jego drużynnicy polscy prowadzili życie hulaszcze. Tam nikt nie wystąpił z naganą. Cerkiew przywykła ulegać bezwzględnie każdej władzy świeckiej, a właśnie na te czasy, od r. 1054 przypada stała już schizma bizantyńska. Pobyt w Kijowie zachęcał króla i jego żołnierzy do pewnego lekceważenia duchowieństwa, uległego po bizantyńsku. Król skłonny do samowładztwa próbował potem i w Polsce postępować z Kościołem po bizantyńsku.

A równocześnie od zachodu, z Niemiec, szły na Europę prądy coraz gorsze. Królowie niemieccy na swych włoskich wyprawach mianowali i strącali papieży, a w Niemczech porobili z biskupów swych lenników. Opozycja zaś w Niemczech malała w tym czasie tak dalece, iż trudno nawet przypuścić, żeby społeczeństwo niemieckie samo zdołało ocalić u siebie cywilizację łacińską. A przy tym i sam Kościół w Niemczech demoralizował się i szerzył zło dalej na zachód. Grasowała już symonia (kupno godności kościelnych), a duchowieństwo świeckie usuwało się nawet od celibatu. Coraz częściej zdarzało się, że kapłan, mnich, opat, biskup nawet nie chciał słuchać kanonów kościelnych, pewny swego, gdy miał poparcie władzy świeckiej, uznając się lennikiem królewskim. Gdyby się takie stosunki rozszerzyły i utrwaliły, groziłby całej Europie zanik siły duchownej. Cała Europa zbizantynizowałaby się.

Ocalenie przyszło z Francji. Wielki program reform obmyślili Benedyktyni sławnego opactwa w Cluny. Nie tylko chodziło o zduszenie symonii, o bezwzględne przeprowadzenie celibatu. Sięgano głębiej: żeby żaden monarcha nie mieszał się do wyboru papieża, żeby to pozostawione było samym kardynałom. To osiągnięto w r. l059, ale reformatorzy z Cluny sięgali jeszcze dalej. Widząc, że zasada dwoistości najwyższej władzy, cesarskiej i papieskiej, nie zdała się na nic, a cesarze gnębią Kościół i demoralizują go, żądali, żeby duchowna władza była uznana za wyższą, bo musi sprawować dozór, czy świecka działa zgodnie z moralnością publiczną. Wynikała z tego zasada, że papież jest zwierzchnikiem wszystkich królów i ma prawo strącać z tronu, gdy kto nie rządzi się po chrześcijańsku.

Ten program przyjął i zabrał się do wykonania go papież Grzegorz VII (chłopski syn z Toskanii). Zwrócił się przeciw Henrykowi IV z ciężkimi zarzutami i żądał usunięcia zła. Niemcy, rozdwojone cywilizacyjnie, podzieliły się na dwa obozy, wybuchła nawet sroga wojna domowa. Postępując coraz bardziej po bizantyńsku, zwołał Henryk synod, a znalazł biskupów, którzy stawili się na jego rozkaz i uchwalili, że Grzegorza VII pozbawia się godności papieskiej!

Ojciec św. rzucił na króla niemieckiego klątwę. Jak już wiemy, obarczonemu klątwą nic się nie dzieje, nikt mu nic złego nie robi, niczego mu się nie zabrania, tylko nie wolno utrzymywać z nim żadnych, a żadnych stosunków. Nie wolno mu nic dać, ani od niego niczego brać, nie wolno razem z nim przebywać pod jednym dachem, ani mu towarzyszyć, a zatem nie wolno mu usługiwać, ani od niego odbierać rozkazów, ani też jemu wydawać poleceń. Wyklęty znajdował się poza społeczeństwem, wszyscy od niego stronili, uciekali od niego, gdziekolwiek się pokazał, tym bardziej, że nie wolno było w jego obecności odprawiać nabożeństwa, ni udzielać sakramentów św.

Jakżeż głowa państwa może wykonywać rządy w takim opuszczeniu i osamotnieniu, gdy nikt od niego nie przyjmie rozkazu, gdy go opuszczą dworzanie i cywilni, i wojskowi? Przy tym co za hańba dla państwa mieć króla wyrzuconego ze społeczeństwa! Toteż książęta niemieccy usunęli Henryka od wykonywania władzy, póki się nie uwolni od klątwy papieskiej.

I musiał ten cesarz udać się pokornie w pokutniczej szacie do papieża, bawiącego wówczas na zamku Kanossa w Toskanii. Tam musiał odbyć publicznie pokutę kościelną, papieża przeprosić i zobowiązać się, że będzie przestrzegać prawa kościelnego. Od tego wydarzenia powstało przysłowie: "pójść do Kanossy", to znaczy przegrać sprawę z Kościołem i upokorzyć się.

Lecz Henryk IV zobowiązań nie dotrzymał, a potem zebrawszy znaczne wojsko wyprawił się do Włoch, zdobył Rzym, ogłosił, że zrzuca z tronu papieskiego Grzegorza VII, a wyniósłszy nań antypapieża kazał mu, żeby go ukoronował na cesarza rzymskiego. Prawowity papież musiał uchodzić z Rzymu i wnet umarł w r. 1085 (w mieście Salerno).

Ale Henrykowi IV odtąd źle się wiodło, aż w końcu musiał uciekać przed własnymi synami.

Podczas wszystkich tych zamieszek w Niemczech stał Bolesław Śmiały przeciw Henrykowi - podczas gdy Wratysław czeski Henryka właśnie popierał. Kiedy Sasi urządzali powstanie przeciw królowi niemieckiemu, otrzymali posiłki z Polski. Należał więc Bolesław Śmiały do obozu papieskiego w polityce europejskiej.

A jednak ten sam król miał wywołać zatarg z Kościołem! Nie o reformy kluniackie poszło, bo tym się król nie sprzeciwiał, a zresztą w Polsce rzadko kiedy zdarzyło się jakieś nadużycie w Kościele. Szło o przesilenie w polskim ustroju społecznym, o sprawy czysto polskie.

Kościół utrzymywał się z przywróconej dziesięciny grodowej. Pamiętano, jak ten system doprowadził do katastrofy po śmierci Mieszka II i Kościół musiał wreszcie dążyć do niezawisłości materialnej, żeby nie był zależny od monarszej łaski. Trzeba było posiadać własny majątek kościelny, bo niezawisłość materialna jest podstawą wszelkiej niezawisłości. Skądże zaś mógł Kościół otrzymać własność ziemską, jeżeli nie z darów, z zapisów? To zaś było niemożliwe wobec polskiego prawa rodowego.

Prawo rodowe obowiązywało z początku wszędzie, ale w zachodniej Europie zdążono już zmienić je odpowiednio, a Kościół polski popierał te postępowe prądy europejskie.

Ustrój rodowy powstawał z tego, iż niezmierne trudności pierwotnej walki o byt wymagały, żeby dzieci i wnuki nie rozchodziły się, lecz żeby zostawały na gromadnym gospodarstwie rodowym. Takie rodziny, którym nie poszczęściło się rozrodzić w liczny ród wyginęły w nędzy i głodzie. Dorobek kilku pokoleń musiał gromadzić się w jednym miejscu. I w ten sposób wytwarzały się zrzeszenia rodzin, wywodzących się od wspólnego przodka i pozostających pod jego władzą. Po śmierci założyciela rodu przechodziła własność na jego synów, którzy pozostawali dalej na miejscu wraz z całym swym potomstwem. Oni tylko byli właścicielami i tworzyli spółkę. Nie można było posiadać własności inaczej, jak tylko odziedziczoną po ojcu, a zatem za życia ojca nie miało się niczego na własność. Ale w miarę, jak wymierali synowie założyciela rodu, przychodzili na ich miejsce wnukowie, stający się właścicielami, bo na nich przyszła kolej. Toteż na spółkę rodową mogło się składać nawet kilkanaście działów. Dla porządku uznawano władzę najstarszego z najstarszej gałęzi rodu, ten był starostą rodowym. Zdarzało się, że wspólnicy rodowi, tj. głowy zrzeszonych rodzin, przyznawali sobie wzajemnie prawo używalności swego mienia, a czasem przyznawano używalność pewnej części jednemu tylko członkowi rodu. Rozmaicie się urządzali, jak chcieli, jak uważali, że dogodniej. Żadna władza państwowa nie mieszała się do ustroju rodowego.

Wszystkie sposoby urządzeń rodowych miały wszakże tyle wspólnego, że gruntów nie można było sprzedawać, ni kupować, ani też podarować komuś. Nie znano też wcale testamentu; Kościół zaś wprowadzał go wszędzie.

Ustrój rodowy może być dobry, nawet bardzo dobry, tylko do pewnego czasu; potem jednak dalszy rozwój wymaga, żeby każda rodzina zwolniona była od więzów rodowych. Nazywa się to "emancypacją rodziny". Gdzie do tego dojdzie, tam musi się też uznać pełnoletność syna z pewnym wiekiem i takiemu synowi wolno dysponować własnością, choćby żyli jeszcze ojciec i dziadek. Oczywiście przejść do takich nowych praw można było dopiero wówczas, gdy walka o byt była już łatwiejsza i gdy można się było już ruszać po kraju z większym bezpieczeństwem. A skoro ktoś nie gospodarował już w rodzie i rodu do niczego nie potrzebował mógł własność swą sprzedać lub podarować, mógł zrobić z niej zapis testamentowy.

Stanowi to przewrót w prawie majątkowym i w ogóle taką zmianę stosunków, iż powstaje przesilenie społeczne. W takich czasach społeczeństwa dzielą się na dwa obozy, według tego, czy ktoś jest zwolennikiem tych nowości, czy też ich przeciwnikiem.

Walka o emancypację rodziny łączyła się z zabiegami Kościoła o uznanie prawa kanonicznego. Chodziło o to, żeby król przyznał Kościołowi prawo do posiadania własności ziemskiej, która by nie mogła być oczywiście zależna od niczyjego prawa rodowego. Popierał więc Kościół emancypację rodziny.

Ale król Bolesław Śmiały był przeciwnikiem nowych prądów. Nie chciał ani prawa kanonicznego, ani emancypacji rodziny. Wymagał, żeby utrzymać w całej mocy stare prawo rodowe i nie wprowadzać żadnych nowości. Królowi chodziło też o to, żeby nie dopuścić Kościoła do samodzielności, żeby pozostał zależny od jego łaski i niełaski, zawisłym będąc od udzielania dziesięciny, którą król mógł dać lub nie dać. Z całą swą krewkością zabrał się król do tępienia zwolenników nowego rozwoju społecznego, a w opozycji upatrywał zdradę popełnioną wobec siebie.

Tak stały sprawy, gdy w diecezji krakowskiej, a więc tuż pod bokiem króla, zaszedł wypadek zapisu testamentowego i kupna dóbr ziemskich na rzecz Kościoła. Biskupem był Stanisław, syn Wielisława i Bogny ze Szczepanowa (obecnie diecezji tarnowskiej), stąd nazwisko Szczepanowskich. Zapewne protoplasta rodu, który tam osiadł i ród założył, nazywał się Szczepan. Ten Stanisław właśnie oddany na nauki do szkoły katedralnej w Krakowie, zwrócił na siebie uwagę ówczesnego biskupa (Suły), który po wyświęceniu zatrzymał go przy sobie i na swego następcę kierował.

Nowy biskup nabył dla diecezji posiadłość Piotrowin (w powiecie puławskim, nieco na południe od Solca, lecz na przeciwnym brzegu Wisły), zapłacił za nią, a nabytek kazał sobie potwierdzić nadto testamentem, sporządzonym zawczasu przez bezdzietnego właściciela. Piotrowin należał wyłącznie do samego Piotra (od jego imienia pochodziła nazwa osiedla), bo on dopiero go założył.

Po śmierci Piotra nastąpiło starcie starego i nowego porządku. Biskup stanął twardo przy swoim prawie, ale również bezwzględnie przeciwstawił się temu król. Nietrudno zresztą było namówić stryjów rodowych, żeby zażądali przyłączenia Piotrowina do ich majątku rodowego. Jeżeli się biskup temu podda, ustanowiony będzie przykład na wszystkie inne wypadki tego rodzaju i nabywanie majątku przez Kościół stanie się niemożliwością.

Stosunki pomiędzy Wawelem, siedzibą królewską w Krakowie, a pobliską drugą górką nad Wisłą, zwaną Skałką, siedzibą biskupią, były od początku stale naprężone. Bolesław bowiem, chociaż niejedną posiadał zaletę, miał tę wadę, że był zaciętym nieprzyjacielem szóstego przykazania. Narobił wiele zgorszenia publicznego, a wreszcie kazał zbirom swoim porwać jawnie zamężną niewiastę, która niczym pozyskać się nie dała i trzymał ją przy sobie. Biskup upominał króla wielokrotnie, lecz na próżno. Gniew królewski wzbierał od dawna, a sprawa o Piotrowin była kroplą, przelewającą dzban.

Król kazał zwrócić Piotrowin stryjom Piotra, chociaż nieboszczyk nie miał już z nimi nic wspólnego. Biskup upominał króla kilka razy bezskutecznie; co gorsza, pomawiano biskupa o bunt. Aż wreszcie biskup użył argumentu ostatecznego. Według prawa kanonicznego za publiczne dawanie zgorszenia i grabież dobra kościelnego można rzucić klątwę. Klątwą więc obarczył biskup króla.

Działo się to dokładnie dwa lata po "Kanossie"! Bolesław Śmiały pozwał wtedy biskupa przed swój sąd, a gdy się biskup nie stawił, bo mu tego zabraniało prawo kanoniczne, król tym bardziej podniecony, skazał biskupa na śmierć przez rozsiekanie i ćwiartowanie (co pochodziło z prawa bizantyńskiego)! Gdy nikt nie chciał wykonać tego rozkazu, król wpadł do kościoła biskupiego Na Skałce w Krakowie, w towarzystwie trzech dworzan ryzykujących klątwę i kazał biskupa wywlec od ołtarza i ręką własną mieczem go przebił; po czym wywleczone na dziedziniec ciało kazał ćwiartować. Stało się to dnia 11 kwietnia 1079 roku.

Legenda dodaje, że biskup wskrzesił Piotrowina, żeby świadczył przed królem i że posiekanego ciała strzegły orły. To były widoczne cudy.

Mylił się Bolesław mniemając, że zakończył sprawę. Teraz klątwa poczęła działać tym mocniej. Unikano go coraz bardziej, aż po dwóch latach widział się zupełnie przez wszystkich opuszczany. Sądził, że na Węgrzech znajdzie pomoc i tam udał się, lecz doznał zawodu. Zniknął zupełnie z widowni dziejowej. Bardzo jest prawdopodobne podanie, jakoby ruszył w samotną pokutną pielgrzymkę, aż zatrzymał się w benedyktyńskim klasztorze w Ossiaku u Słoweńców w Karyntii, gdzie nie poznany służył aż do śmierci za braciszka - i tam jest pochowany.

Tymczasem zaś w Polsce budziła się już cześć dla św. Stanisława. W dziesięć lat po jego męczeńskiej śmierci zarządził biskup Lambert (Francuz), żeby ciało świętego przeniesione zostało do nowego kościoła katedralnego na Wawelu (pod wezwaniem świętego Wacława).

Obydwaj więc, i zabity i zabójca, i król i biskup, padli ofiarą przesilenia społecznego, jakie w Polsce nastąpiło. Każdy, z nich dwóch stał na czele innego kierunku społecznego. Ale zachodziło jeszcze coś więcej. Na tle tego samego przesilenia król padł ofiarą własnego zaślepienia i swoich ciężkich błędów w prowadzeniu życia; a biskup padł ofiarą obowiązku, bo karcił niemoralność i zgorszenie, a bronił prawa kościelnego; broniąc zaś emancypacji rodziny, pracował nad rozwojem społeczeństwa, torował drogę lepszej przyszłości. Gdyby następnie zwyciężyły poglądy Bolesława Śmiałego, byliby przodkowie nasi popadli w zastój, niezdatni do postępu.

Walka dwóch poglądów na stosunki społeczne miała jeszcze potrwać długo, lecz w końcu wziął górę kierunek wskazany przez świętego biskupa krakowskiego. Dziedzictwem po świętym Stanisławie stał się cały dalszy rozwój społeczny w Polsce. Obeszło się bez gwałtownego przewrotu. Żaden z następców Bolesława Śmiałego ani nie nakazywał, ani nie zakazywał emancypacji rodziny. Pozostawiono to własnej woli i dobrowolnym umowom stron zainteresowanych. Ale prawo testamentowe zwyciężyło.

O czym ma nas pouczać żywot i męczeństwo św. Stanisława biskupa?

Czytelnik spostrzegł już, jak rozmaitych świętych wysuwa historia polska. Wspólne są wszystkim cnoty i praktyki religijne; to się rozumie samo przez się, bo nie może być świętości bez świątobliwości. Poza tym dzielą się święci na takich, którzy zdecydowali się wieść życie w oddaleniu od świata i na takich, którzy właśnie w wirze światowym dawali przykład świątobliwości, a oprócz tego brali udział czynny w życiu publicznym. Jednako świętymi są ci i tamci. Lecz miejmy na uwadze, że im bliżej naszych czasów, tym trudniej być pustelnikiem. A dziś, gdy osady ludzkie łączą się pasmem nieprzerwanym, gdy resztki lasów poprzerzynane są kolejami żelaznymi, gdy w górach wiją się autostrady i stoją hotele, gdzie dziś miejsce na św. Jędrzeja Żurawka? Ale zawsze miejsca dosyć na takich świętych, jak św. Wojciech, lub św. Stanisław biskup! Im zaś bardziej psują się stosunki ludzkie, im cięższe czekają nas przesilenia, tym gorętsze zanośmy modły do tych wielkich patronów naszej Ojczyzny, którzy umieli chadzać w wirach życia publicznego i nie tylko nie ponosili żadnej szkody na duszy, ale robili dużo dobrego, tyle dobrego, że i nam jeszcze coś w spadku się dostanie, jeżeli będziemy, tego spadku godni. A wołają tacy święci do nas: Idź w życie publiczne, bierz w nim śmiało udział, byle po katolicku!

PRZYPISY:

  1. [«]  Znaczyło to, że księstwo uznają za własność królewską, że posiadają je tylko z królewskiego nadania, jako lenno, tj. pod pewnymi warunkami; gdyby ich nie spełniali, król może lenno odebrać (jeżeli jest dość silny). Książęta mieli pod sobą lenników mniejszych, ci jeszcze drobniejszych itd. Społeczeństwa Europy zachodniej urządzone były według ustroju lenniczego.