Feliks Koneczny - "Święci w dziejach Narodu Polskiego"

Po Bolesławie Śmiałym, który tak często bywał zbyt śmiałym, nastąpił nieśmiały i ostrożny jego brat, Władysław Herman. Zaniechał nawet koronacji, żeby nie mieć zatargu z Niemcami.

Ciężkim kłopotem obarczał go błąd, popełniony za młodu: miał nieślubnego syna, Zbigniewa. Z tego nastąpiły skutki opłakane i to na dwa pokolenia: nieprawy potomek zatruł życie nie tylko ojcu, ale jeszcze bratu. Strapienie było tym większe, że Władysław Herman, ożeniony z królewną czeską, Judytą, długo nie posiadał z nią potomka. Byli wprawdzie tacy, którzy uznawali Zbigniewa za dziedzica tronu, ale czyż mógł pozwolić na to Kościół? Kiedy zaś mijało pięć lat małżeństwa z Judytą, wtedy biskup poznański zwrócił się do książęcej pary z radą wielce ciekawą:

Nazywał się ten biskup Franko. Nie było jeszcze św. Franciszka! Nazwa oznaczała coś innego: pochodzenie z Frankonii francuskiej. Jeszcze nam bowiem nie starczyło wówczas rodaków na stolice biskupie, należycie uczonych. Kraków wyprzedził pod tym względem inne diecezje, bo w Krakowie zasiadł w katedrze pierwszy Polak imieniem Suła i zaraz po nim biskup Szczepanowski. Ale następcą św. Stanisława był znów cudzoziemiec, mianowicie Francuz Lambert. Mieliśmy w ogóle dużo duchowieństwa z Włoch i z Francji (do niemieckich biskupów nie byłoby zaufania). Oto na początku panowania Władysława Hermana Francuzi byli biskupami w Krakowie i Poznaniu.

Biskup Franko zwrócił monarszej parze uwagę na św. Idziego, do którego zwykły zanosić modły we Francji małżeństwa bezdzietne. Nie był ten święty rodowitym Francuzem. Pochodził z Aten, miasta wielkiego i słynnego z nauk w starożytnej Grecji, które bardzo podupadło pod panowaniem bizantyńskim. Św. Idzi był nie tylko przeciwnikiem bizantyńskich poglądów, lecz przeciwnie - wielbił papiestwo. Wyjechał do Włoch, a następnie do południowej Francji. W kilku miejscach prowadził życie pustelnicze, wreszcie wstąpił do Benedyktynów. Założył własny klasztor nad ujściem rzeki Rodanu, w bogatej i wielce jeszcze od starożytnych rzymskich czasów ucywilizowanej krainie, zwanej Prowansją. Był tam przez długie lata opatem, a gdy następnie koło jego klasztoru powstało osiedle zamieniające się z czasem na miasto, zwano je po prostu "miastem św. Idziego" (po francusku Saint-Gilles).

Zalecał tedy biskup Franko modły do tego patrona. Władysław Herman i Judyta nie poprzestali na modłach najgorętszych, lecz wyprawili aż na południowe kresy Francji, kapelana Judyty, księdza Piotra. Nie sam oczywiście jechał, lecz z orszakiem odpowiednim, w poselstwie do grobu św. Idziego, wioząc królewskie dary dla klasztoru. Odprawiano tam przez kilka tygodni uroczyste nabożeństwa, ściągające wiernych nawet z dalszych okolic, bo rozchodziła się wieść, że oto z dalekiego północnego kraju przyjechało poselstwo, z wiarą w cudotwórcze moce patrona tej krainy. Tak daleko doszła już sława "miasta św. Idziego"! Ludność francuska, dumna ze swego patrona, radowała się oczywiście z tego, że cześć św. Idziego szerzy się na dalekie obce kraje i dołączała swe modły do modlitw księdza Piotra, jego orszaku i Ojców Benedyktynów.

Było to w pierwszej połowie roku 1085. Łatwo sobie wyobrazić, jak opactwo i ludność okoliczna ciekawi byli dalszego ciągu sprawy i że nie zaniedbano żadnych starań, żeby otrzymać wiadomości z Polski tak bardzo odległej, ale gdzie także byli Benedyktyni. Oczywiście utrzymywane były stosunki pomiędzy klasztorami tej samej reguły w całej Europie.

W sierpniu 1086 r. powiła Judyta chłopca, którego nazwano starym imieniem Piastów i Przemyślidów: Bolesław. Miał nieco skrzywione usta i dlatego dodano mu przydomek Krzywoustego. A Władysław Herman wystawił na znak wdzięczności u stóp Wawelu piękny kościółek św. Idziego, który choć mały, stanowił jednak kolegiatę (to znaczy, że uposażony był w fundacje na całe grono kapłanów).

Ocalona więc była dynastia piastowska, a Zbigniew schodził na drugi plan. Lecz gdy trochę dorósł, posłużył jako narzędzie wysłannikom postronnych wrogów, a potem sam już upominał się, żeby go uznać równym w prawach bratu, i żądał dla siebie dzielnicy. Raz po raz następowały napady ościennych pod pozorem obrany rzekomych praw Zbigniewa i bunty butnych wielmożów.

Niestety, wśród zamieszek dynastycznych nie zdołano dopilnować wschodnich granic państwa. Pewna gałąź Rurykowiczów, Rościsławicze, najechała w r. 1083 ziemię Lachów. Kraj ten stał się nader intratny, gdyż odkryto tam źródła solne, z których mogli książęta mieć zysków więcej, niż z wszystkich ośmiu rynków bogatego Kijowa. Tym razem powstały na polskiej ziemi stałe księstwa Rościsławiczów. Tym się tłumaczy, że kraj ten poczęto uważać za nową dzielnicę Rusi - bo przez "Ruś" rozumiano nie co innego, jak tylko obszar panowania Rurykowiczów. Tym razem pozostała ziemia Lachów długo przy Rusi, bo aż do r. 1324. Dostawała się na 240 lat pod wpływ kultury ruskiej, zgoła odmiennej.

Władysławowi Hermanowi przyznać trzeba tę zasługę, że pamiętał o Pomorzu. Za jego rządów dotarli Polacy na nowo do morza w r. 1091; w następnym roku odzyskano nawet daleki Szczecin. Było wypraw pomorskich kilka. W jednej z nich, w r. 1095, przy zdobyciu grodu Międzyrzecza, uczestniczył młody następca tronu, Bolesław Krzywousty, liczący naówczas lat dziewięć. Umyślnie przyzwyczajano go do zgiełku i trudów wojny; jakoż miał z niego wyrosnąć wojownik niepospolity.

Dalej ku południowi, wśród połabskich pobratymców, kilkakrotnie już świtało chrześcijaństwo. Około roku 1000 władca obotrycki Mściwoj przyjął chrzest i syn jego Mieszko także był chrześcijaninem, ale wnukowie powrócili do pogaństwa. Żeby skuteczniej przeciwdziałać propagandzie chrześcijańskiej, sprowadził sobie aż z Arkony na wyspie Rujanie (Rugii), gdzie była główna świątynia pogańska, księcia Kruka.

Te wyprawy przeciw pogańskim Prusakom, Pomorzanom i Połabianom są dla historii polskiej bardzo ważne, są to bowiem polskie krucjaty, czyli wyprawy krzyżowe. Uznała je, jako takie, sama Stolica Apostolska. Ażeby zrozumieć, co to znaczyło, trzeba tu dorzucić coś z historii powszechnej.

Palestyna była już od dawna w ręku wyznawców islamu, co nie wstrzymywało jednak pobożnych pielgrzymek chrześcijańskich do grobu Chrystusa Pana w Jerozolimie, aż dopiero pod koniec wieku XI zaczęły się trudności, a nawet prześladowania pielgrzymek.

Naówczas mnich francuski, Piotr z Amiens, rzucił hasło, żeby państwa katolickie urządziły wspólną wyprawę zbrojną do Azji, aby uwolnić miejsca święte w Palestynie z rąk niewiernych. Poparł sprawę papież Urban II i po kilku latach przygotowań wyruszyła w r. 1096 pierwsza krucjata. Przewodzili jej rozmaici książęta francuscy, a przyłączyło się trochę rycerstwa z Anglii i z Włoch.

Szła w r. 1096 olbrzymia, jak na owe czasy, rzesza wojenna, złożona z przeszło 200 000 zbrojnych, do Konstantynopola, stamtąd do Azji kilkoma szlakami, zdobywając po drodze stolice różnych sułtanów. Największe tamtych stron miasto, Antiochię, zdobyto po dziewięciomiesięcznym oblężeniu, co wypadło już na rok 1098. Dopiero w następnym roku można było dokonać dalszego pochodu wzdłuż wybrzeża morskiego ku Jerozolimie.

Doszło pod Jerozolimę ledwie 21 500 zbrojnych zdatnych do walki. Dnia 6 czerwca 1099 r. ujrzeli krzyżowcy po raz pierwszy święte miasto, które to zdobyli po pięciotygodniowym tylko oblężeniu, dnia 15 lipca 1099 r. Urządzono wielką uroczystą procesję do kościoła Zmartwychwstania Pańskiego. Procesja ta stanowiła chwilę naprawdę historyczną i opisywana jest przez całe wieki aż do naszych czasów we wszystkich językach świata. Ziemia święta stała się chrześcijańskim, katolickim królestwem, podzielonym na kilka księstw i hrabstw pod zwierzchnictwem króla jerozolimskiego. Tytułu tego nie chciał przyjąć przez skromność główny wódz pierwszej krucjaty i zdobywca Jerozolimy, sławny Gotfryd z Buillonu, w Europie książę Dolnej Lotaryngii; tytułował się tylko "Obrońcą Grobu Świętego". Dopiero brat jego i następca, Baldwin I, przyjął tytuł królewski.

Cała pierwsza krucjata (1096-1099) odbyła się za panowania Władysława Hermana. Nie wzięło zaś państwo polskie udziału w krucjacie, mając dyspensę od papieża, ponieważ przodkowie nasi wojowali z poganami w Europie - co było poczytywane za równą zasługę. Tak orzekła Stolica Piotrowa. Oto, co znaczyło uznanie tych wypraw za wyprawy krzyżowe, czyli krucjaty.

Syn i następca Władysława Hermana, Bolesław Krzywousty (1102-1138) wracał do polityki Bolesława Wielkiego. Postanowił wyrwać Polskę spod niemieckiej zwierzchności, zmusić sąsiadów do sojuszów przeciw Niemcom i prowadzić dalej energicznie zabiegi o ziemie połabskie. Przez 36 lat toczył zwycięskie wojny na wszystkich frontach. Wygrał 47 bitew. Ze zdumiewającym pośpiechem umiał przerzucać wojnę z Pomorza do Czech lub Węgier, błyskawicznie uprzedzając plany nieprzyjaciół, i zadając ,im ciosy raz po raz. Doprowadził do tego, że u sąsiadów przyjęto polski kierunek polityczny i Polska stała na czele wielkiej koalicji przeciw cesarzowi Henrykowi V. Żądał on hołdu i daniny na znak podległości, a gdy mu odmówiono, wybrał się na Polskę w r. 1109. Nie przedostał się poza Wrocław, na próżno oblegając Głogów.

Oblężenie to słynie w historii z następującego powodu: Cesarz kazał wystawić kilkanaście machin oblężniczych, tj. różnych wież ruchomych, pomostów, taranów do rozbijania murów miejskich; była to artyleria owych czasów. Po niedługim czasie zaczęło być źle. Chcieliby oblężeni posłać do Bolesława wieść, że musi się spieszyć z odsieczą, ale miasto tak ściśle było otoczone, że nie sposób było przedostać się poza Głogów i potem poza obozy niemieckie. Udało się uzyskać pięć dni rozejmu. Cesarz zażądał zakładników, na dowód, że przez te pięć dni nie będzie żadnej zdrady i wziął od Głogowian w taki zakład ich młodszych synów, chłopców poniżej 14 lat życia. Pozwolił nawet wyprawić poselstwo do Bolesława, wiedząc, że pięć dni nie starczy na porozumienie się i przybycie odsieczy; nadto zaś był dla innej przyczyny pewny, że szóstego dnia oblężeni poddadzą się. Wieczorem piątego dnia oświadczyli Głogowianie, że będą się na nowo bronić, a skoro przez tych pięć dni zachowywali się uczciwie, więc należy odesłać im zakładników, o co uprzejmie proszą. Ale Niemcy nie odesłali im synów, a o świcie szóstego dnia machiny oblężnicze ruszyły ponownie pod mury miejskie. A wtedy ujrzeli Głogowianie, że do szczytów machin były poprzywiązywane ich własne dzieci! To zrobił Henryk V, król niemiecki, cesarz rzymski. Znaczyło to: jeżeli chcecie się bronić, strzelajcie do własnych synów! Doprawdy, nie ma drugiego takiego przykładu w historii!

Głogowianie odbyli naradę, na której stanęło na tym, że ojczyzna milsza od własnych dzieci. Celowali tylko uważnie, żeby strzały nie szły wysoko. Czuwała Opatrzność nad sprawą sprawiedliwą, bo nie minęły dwie godziny a przybiegła konnica Krzywoustego. Wzięto Niemców w dwa ognie, zdobyto ich obóz i wszystkie machiny, przepędzając wroga daleko. I tak Bóg błogosławił dobrym obywatelom Głogowa, iż wszystkie dzieci wróciły szczęśliwie do rodziców. Co ci chłopcy potem, dorósłszy, opowiadali swoim dzieciom i wnukom o Niemcach i o cnotach niemieckich, tego się łatwo domyślić.

Ale nie wszyscy Niemcy byli tacy. Świadek tych czasów zapisał, jak to w obozie niemieckim zaczęto śpiewać pieśni na cześć Krzywoustego, przedrzeźniając własnych dowódców, jak niegdyś za Bolesława Wielkiego. Henryk V zaś wracał do Niemiec ze wstydem.

Miał on wielkie spory z papiestwem, w których doprowadził do tego, iż papież zmuszony był rzucić na niego klątwę. Był więc syn podobny moralnie do ojca. Po długich walkach zawarto kompromis, tj. układ, w którym każda ze stron coś odstępuje i pozostaje tylko przy części swych żądań. Jest to tak zwany konkordat wormacki z r. 1122. Władzy świeckiej przyznano wpływ na wybór biskupów i opatów. Najpierw król lub jego zastępca wręczał nowemu biskupowi berło, jako symbol władania nad dobrami biskupstwa, nadawanymi przez króla w lenno, a potem władza duchowna obdarzała go berłem i pastorałem.

Z konieczności musiał Krzywousty prowadzić dużo wojen, bo Zbigniew naprowadzał nieprzyjaciół na własny kraj, ale celem rządów było zawsze Pomorze i Połabie, bo zdawano sobie sprawę, że opanowanie tamtych krajów stałoby się stanowczym ciosem dla potęgi niemieckiej. Oddziaływało wówczas na Pomorzan panowanie Kruka w sąsiedztwie. Trzeba było przystąpić do stanowczego działania, wyrwać te kraje pogaństwu i odzyskać je dla Piastów. Inaczej groziła tym ludom niechybna zagłada, a Polsce osłabienie.

W takich okolicznościach zaczął swe pochody na Pomorze i Połabie Bolesław Krzywousty zaraz po śmierci ojca, i przez długie lata pilnował niezmordowanie tych spraw. Wznowił zwierzchnictwo polityczne Piastów aż po Zgorzelec (Brandenburg), a na północy odzyskał Kołobrzeg i słynny z zamożności Wolin (na wyspie tegoż imienia), a w r. 1121 zdobył nawet Rugię, świętą wyspę pogaństwa. Jak dziwnie słucha się tego, że Brandenburgia i Meklemburgia należały do państwa polskiego!

Po zwycięstwach nastąpiły prace misyjne. Bolesław udał się z prośbą o to do przewodnika duchownego swej młodości, kapelana swoich rodziców, z późniejszych lat Władysława Hermana. Był nim świątobliwy Otton, zwany bamberskim, bo od r. 1002 był biskupem w niemieckim Bambergu. Należy on do rzędu niemieckich świętych, przyjaciół Polski. Kolejny to przykład, że Niemcy mogli się doskonale godzić z Polakami, o ile sami bywali prawymi chrześcijanami; gdyby w Niemczech nie było bizantynizmu, nie byłoby też nieprzyjaźni z nami.

Tym razem miała się wyprawa misyjna odbywać sposobem całkiem innym. Spostrzeżono, jak bogaci Pomorzanie lekceważą ubóstwo; z lekceważeniem też i niemal z pogardą patrzyli na rozmaitych misjonarzy, którzy przybywali do nich cisi i skromni, ubogo wyposażeni i poprzestający na byle czym. Wyprawa św. Ottona miała przekonać Pomorzan, że chrześcijaństwu może również towarzyszyć bogactwo i wielki polor światowy, zasoby nie tylko duchowe, lecz także materialne, i że misjonarz może być wielkim panem, że ma liczny orszak pomocników, kapłanów i świeckich, dworzan i sług. Lecz nie koniec na tym. Biskupowi bamberskiemu towarzyszył nadto znaczniejszy orszak zbrojny. Przybywał więc św. Otton na misję po wielkopańsku, a zarazem orężnie. Ale przybywał na Pomorze nie z Bambergu, lecz z Gniezna. Wpierw bowiem stawił się na dworze polskim, pomodlił się u grobu św. Wojciecha i porozumiał się z prymasem polskim. Przyłączył się do wyprawy kapelan Bolesława Krzywoustego, Wojciech. Wyjechali razem w czerwcu 1124 r. Na granicy pomorskiej spotkał ich z honorami książę Warcisław i zaraz grono Pomorzan przyjęło chrzest. Idąc dalej, przybył św. Otton do osady Pirzycy, właśnie kiedy obchodzono tam jakąś uroczystość pogańską. Dzięki dobrej widocznie znajomości języka, zbierał Otton wspaniałe żniwo w winnicy Pańskiej, a chrzty odbywały się już tłumnie. Podążając dalej do Kamienia, udzielił chrztu świętego całemu orszakowi księcia Warcisława. Urządził tam na prędce drewniany kościółek i pozostawił jednego z towarzyszących sobie kapłanów, a sam zdążał na sławną wyspę Wolin przy ujściu Odry.

Od tego czasu orszak zbrojny bywał już przydatny. Zaczepili go poganie na Wolinie, a w potyczce sam biskup był ranny. Na razie nikt tu nie zgłaszał się do chrztu. Przeniesiono misję na ląd, pod miasto Szczecin. Dowódca straży biskupiej wszczął rokowania z tym znacznym miastem, lecz nadaremnie. W końcu próbowali tamtejsi poganie targów, oświadczając, że przyjmą chrzest, jeżeli Bolesław Krzywousty pomniejszy im daninę, płaconą corocznie. Z tym wybrali się na dwór polski posłowie i z miasta, i od biskupa. Tymczasem próbował św. Otton rozmaitych sposobów nawracania, lecz niemal bezskutecznie. Dopiero gdy wróciło poselstwo od Krzywoustego, przywożąc odpowiedź przychylną, ustał ich opór. Pozwolono nawet zbudować dwa kościoły: jeden pod wezwaniem św. Wojciecha, a drugi - za miastem, pod wezwaniem św. apostołów Piotra i Pawła. Niebawem poszła cała wyspa Wolińska za tym przykładem.

Niecałe jeszcze Pomorze było nawrócone, gdy św. Otton musiał w r. 1125 wracać do Bambergu dla pilnych spraw swej diecezji.

W trzy lata potem jest znów na Pomorzu. W kwietniu 1128 r. skierował się pomiędzy Lutyków. Tam przyjęto go tak wrogo, iż książę Warcisław spieszył szybko z pomocą zbrojną na wszelki wypadek. Na drugą wielką wyspę przy ujściu Odry, zwaną Usedom, Warcisław nie puścił biskupa samego, lecz towarzyszył misjonarskiemu orszakowi. Tam lud szemrał i dopiero książę musiał im wyjaśnić, że na przyjęciu chrześcijaństwa nic nie tracą, a mogą zyskać, bo lepiej przyjmować je z poręki Polski, niż Niemiec. Znaczyło to po prostu: wiem, że wam chrześcijaństwo nie przypada do przekonania, lecz przyjmijcie je ze względów politycznych! I tak się też stało. Były to nawrócenia połowiczne, ale należało się pocieszać tym, że na początek dobre i takie! Chrzcił więc św. Otton ludność Usedomu cały tydzień, po czym poświęcił jeszcze trzy tygodnie mieszkańcom lądu.

Wtedy właśnie w lipcu 1128 stanął Bolesław Krzywousty z wojskiem na granicy pomorskiej, bo zalegały daniny. Świętemu misjonarzowi udało się odwieść Bolesława od zamiarów wojennych, byle tylko Warcisław złożył pewną kwotę na rzecz kościoła św. Wojciecha w Gnieźnie. Teraz zabrał się św. Otton do spokojnej wizytacji, tj. do objazdu kontrolnego całego nawróconego kraju. Wracał zaś z Pomorza nie wprost do Niemiec, lecz wpierw do Polski zajechał. Nawiedził jeszcze raz Gniezno, chociaż to wcale nie było po drodze i stąd dopiero wybrał się do swego Bambergu. W dwa lata potem założył Krzywousty biskupstwo na Wolinie (przeniesione następnie do przybrzeżnego miasta pomorskiego, Kamienia). Pierwszym biskupem był Polak, ksiądz Wojciech, ów współpracownik misji św. Ottona.

Z ramienia Polski, jej staraniem i pod jej przewodem dokonało się nawrócenie Pomorza i znacznej części Połabian. Gdy święty Otton tam się wyprawiał, należały te kraje do państwa polskiego, książęta ich podlegali polskiemu monarsze. O tym niemiecki święty wiedział; nawiedzał też za każdym razem Gniezno. Uznawał też polskie zwierzchnictwo nie tylko ku zachodowi nad Bałtykiem aż po ujście Odry, lecz także nad krajami połabskimi, z obu stron Łaby, nad późniejszą Brandenburgią i sąsiednimi jej ziemiami.

Czym byłaby Polska, gdyby się utrzymały te związki polityczne? Jakżeż inaczej wyglądałaby mapa Europy! Jakim mocarstwem byłaby Polska, i to w samej środkowej Europie, nie tylko we wschodniej! A złączone z Polską rozległe nad Bałtykiem Pomorze wiodłoby Polskę do próbowania sił na morzu; handel i żegluga stałyby się nowymi dźwigniami państwa i społeczeństwa.

Ale jeszcze bardziej chodzi o moralną stronę tej wielkiej sprawy! Później, gdy nieopatrzna polityka następnych pokoleń ograniczyła pojęcie Pomorza do samej ziemi gdańskiej i gdy nawet w samym Gdańsku ledwie wolno było przyznawać się do polskości, powinno się doprawdy pamiętać o św. Ottonie bamberskim.

Dzieło Bolesława Krzywoustego narażone było przecież ciągle na wielkie trudności. Zawiedli Lutycy. Niebawem wzięły u nich górę wpływy niemieckie, a w r. 1134 poddał się królowi niemieckiemu książę zgorzelski (brandenburski) Przybysław, główny dynasta Połabian. Utrzymał się Krzywousty mimo wszystko przy Zaodrzu i nawet przy wyspie Rugii.

Skończył się żywot Bolesława Krzywoustego w r. 1138, a zaraz w roku następnym pospieszył za nim św. Otton bamberski (kanonizowany w r. 1189).

Kiedy śmierć zabrała św. Ottona, wielkiego naszego przyjaciela, dorosłym już był młodzieńcem inny święty, którego użyczyła Polsce łaska Boża. W r. 1116 przyszedł na świat błogosławiony Bogumił, późniejszy arcybiskup gnieźnieński. Był to stryjeczny prawnuk św. Wojciecha; brat bowiem rodzony tego świętego, Poraj, osiadł w Polsce, a jego prawnukiem był Bogumił.

Urodził się w Koźminie pod Brudzewem w parafii Dobrowskiej (w późniejszym powiecie kolskim województwa łódzkiego). Uczył się w szkole katedralnej gnieźnieńskiej, po czym wyjechał na wyższe studia teologiczne i filozoficzne na kilka lat do Paryża. Przyjąwszy święcenia kapłańskie zapragnął osiąść w stronach rodzinnych i własnym kosztem wystawił kościół w Dobrowie i tam został pierwszym proboszczem. Następnie arcybiskup gnieźnieński Jarosław powierzył mu urząd kanclerza archidiecezji, a po dalszych kilku latach został dziekanem kapituły gnieźnieńskiej.

W tych właśnie latach kończyła się w Polsce ciężka walka, trwająca już od Mieszka II, walka pomiędzy jedynowładztwem, a systemem dzielnic książęcych. Kończyła się klęską zwolenników jedynowładztwa. Bolesław Krzywousty (któremu zatruł życie ów Zbigniew) pod koniec życia dał już za wygraną i nie myślał o utrzymaniu jedynowładztwa na przyszłość. Pragnął tylko zapobiec wojnom domowym między swymi synami i zachować jedność polityczną państwa, tj. żeby wszystkie dzielnice prowadziły tę samą politykę zagraniczną. Sporządził więc testament, wyznaczając dzielnice dziedziczne, każdą na stałe dla któregoś z synów i jego potomstwa.

Najstarszemu synowi, Władysławowi, który w chwili śmierci ojca liczył lat 33, zapisał Śląsk i ziemie: sieradzką i łęczycką. Następni z kolei synowie Krzywoustego umierali młodo i stąd różnica aż 20 lat pomiędzy Władysławem a drugim żyjącym bratem. Był nim Bolesław, zwany Kędzierzawym, zaledwie trzynastoletni, ten dostał Mazowsze i Kujawy. Trzeci z rzędu Mieszko (zwany potem Starym), który został władcą ziemi Polan, liczył wtedy lat około dziesięciu. Jeszcze młodszy był Henryk, którego dzielnica obejmowała wschodnią część kraju Wiślan, a którą od głównego grodu nazwano ziemią sandomierską.

Poprzestał Krzywousty na wyznaczeniu czterech dzielnic. Nie włączył do podziału najmłodszego syna, Kazimierza, kilkumiesięczne zaledwie niemowlę. Pozostawiał braciom decyzję jak mają zapewnić jego losy w przyszłości, a może też przypuszczał, że przeznaczeniem Kazimierza będzie stan duchowny.

Pozostawały jeszcze ziemia krakowska oraz Pomorze, tj. zwierzchnictwo nad pomorskimi książętami. Te dwa kraje polskie miały się dostać księciu zwierzchniemu, który by rezydował w Krakowie na Wawelu, dzierżąc naczelną zwierzchnią władzę nad całym państwem, z tytułu wielkiego księcia. Rzecz prosta, że ustanawiał Krzywousty tym wielkim księciem syna najstarszego. Potomstwo Władysława miało tedy tworzyć wielkoksiążęcą gałąź Piastów. Z powodu zaś różnicy wieku uważano za rzecz również oczywistą, że przez długi czas sam tylko Władysław będzie prowadzić politykę państwową, że będzie musiał być opiekunem braci młodszych i rządzić za nich, aż dorosną.

Wydzielenie i rozgraniczenie dzielnic nie było więc sprawą pilną, ale sam arcybiskup gnieźnieński (Jakub ze Żnina) zażądał tego od razu bez zwłoki. Wielki książę nie opierał się. Całe duchowieństwo było przeciwne jedynowładztwu, a Władysław nie życzył sobie walki z Kościołem.

Jął się natomiast polityki zewnętrznej. Mając szczęśliwie pozawierane przymierza na wszystkie strony, z Rusią Kijowską, z Czechami i nawet z Niemcami, mógł zabrać się do spraw Pomorza i Połabia, żeby dokończyć wielkiego dzieła swego ojca i utrwalić je. Miał obmyślone jakieś większe przedsięwzięcie, bo w r. 1145 nałożył podatki na całe państwo polskie. Ale gdy zaczął zbierać daninę w dzielnicach braci, spotkał się z oporem - a jakże bez pełnego skarbu prowadzić jakąkolwiek politykę na szerszą skalę?

I oto niespodzianie wybuchła wojna domowa, nie z braćmi, którzy byli dziećmi, lecz z całym niemal możnowładztwem Polski, które na hasło dane przez biskupów zwróciło się orężnie przeciw Władysławowi - niby w obronie młodszych książąt przeciwko najstarszemu bratu, o to, że chce na ich księstwa nakładać ciężary. Chciano gruntownie poderwać władzę wielkiego księcia, a z książąt dzielnicowych zrobić samoistnych monarchów. Ilu książąt, tyle państw!

Zwieziono braci do Poznania, a kiedy Władysław przystąpił do oblegania miasta, arcybiskup rzucił na niego klątwę. Popełnił Władysław bowiem ciężki błąd. Otóż mając nieliczne wojsko z własnej dzielnicy, wezwał posiłki nie tylko z Rusi, ale najął sobie także zbrojne oddziały od pogańskich Prusaków. Ponieważ zaś prawo kanoniczne orzekało wyraźnie, że pod klątwą nie wolno sprowadzać pogan na chrześcijan, naraził się Władysław na klątwę. Arcybiskup skorzystał ze swojego prawa.

Jak niegdyś Bolesław Śmiały, musiał też Władysław II uciekać z Polski. Szukał schronienia u króla niemieckiego, Konrada III, bo był z nim spowinowacony. Ale Ojciec święty, papież Eugeniusz III innego był zdania i nie tylko zniósł klątwę arcybiskupią, lecz obłożył nią wszystkich opornych władzy wielkoksiążęcej, a w r. 1150 rzucił na całą Polskę interdykt, póki Władysławowi nie będzie przywrócone panowanie. Był to środek srogi. Po interdykcie nie wolno w całym takim kraju odprawiać nabożeństw! Ale o interdykcie nikt w Polsce nie wiedział, bo biskupi zarządzeń papieskich nie ogłosili.

Niestety, związek hierarchii polskiej ze Stolicą Apostolską był jeszcze dość luźny. Wybrane tylko jednostki pojmowały dobrze zasadę, że posłuszeństwo papieżowi stanowi fundament Kościoła. Do takich wybrańców należał Bogumił. Jakże więc ubolewał nad opacznym obrotem rzeczy!

Osłabiła się oczywiście Polska, gdy z wielkiego księstwa zrobiono samą tylko godność, pozbawioną praktycznej władzy. Osłabiała się zaś właśnie wtedy, kiedy Niemcy dochodziły do szczytu potęgi. Zwiększała się również sama powaga królów niemieckich, jako cesarzy rzymskich, bo gdy zaszła potrzeba drugiej krucjaty, na czele jej, obok króla francuskiego Ludwika VII, stanął także cesarz Konrad III i młody jego bratanek, Fryderyk Rudobrody.

Gdy Ziemia święta była ponownie zagrożona, wystąpił z inicjatywą nowej wyprawy krzyżowej opat francuski, św. Bernard z Clairvaux, z zakonu Cystersów. Powstał ten nowy zakon w r. 1098 w okolicy miasta francuskiego Dijon, w miejscu zwanym po łacinie Cistersium. A zajaśniał takim blaskiem dzięki św. Bernardowi, iż w krótkim czasie zaczęto chętnie widzieć Cystersów w całej Europie. Pisał też do św. Bernarda biskup krakowski Mateusz, żeby mu przysłał misjonarzy na schizmatycką Ruś. Nie był to wszakże zakon misjonarski. Obok surowego życia zakonnego specjalnym ich zajęciem było postępowe rolnictwo. Do Polski przybyli w r. 1143, a pierwszy klasztor mieli w Wągrowcu. Rozwój rolnictwa w Polsce zawdzięcza im niezmiernie wiele.

Cystersi zatem przygotowali drugą krucjatę, która odbyła się w latach 1147-1149. Niestety był to szereg klęsk, a Jerozolimę zajmowali na nowo muzułmanie.

W trzy lata po krucjacie zmarł Konrad III. Nastąpił po nim towarzysz z wyprawy krzyżowej, Fryderyk Rudobrody, największy z królów niemieckich, który panował w latach 1152-1190.

Tak rozwijały się sprawy na szerokim świecie, gdy Polska przypłaciła nieposłuszeństwo wobec Ojca Świętego utratą wpływów na Pomorzu i Połabiu. Niemcy zajmowali państwo Przybysława i powstało z niego margrabstwo brandenburskie. W trzy lata potem osadzano niemieckie załogi w kraju Obotrytów. Książęta ich zniemczyli się po pewnym czasie i sami przystali do Rzeszy niemieckiej. Nazywali się potem książętami meklemburskimi. Jest to najstarsza w Europie dynastia. Potomkowie Kruka panowali w Meklemburgu do r. 1919.

Jako Wielkopolanin, odczuwał bł. Bogumił podwójnie utratę Połabia i zachodniego rozległego Pomorza. Przyszło mu patrzeć jeszcze na coraz gorszy ciąg dalszy! Coraz przykrzejsze bowiem stawały się skutki ciężkiego błędu politycznego popełnionego wówczas, gdy się Władysławowi II odmówiło podatków na wyprawę pomorską. Pokolenie ówczesne nie umiało przewidzieć, co z tego będzie. Zmarnowaliśmy, co nam przyznawał św. Otton bamberski.

Trzem synom Władysława II przyznano sam tylko Śląsk; zaraz się nim we trójkę podzielili. Rychło się rozpoczęło dzielenie dzielnic na drobniejsze dzielniczki. Rozdzielona i osłabiona niesłychanie Polska przestała patrzeć w strony połabskie.

Przez jakiś czas mocowała się Polska dzielnicowa z Prusakami. Bolesław Kędzierzawy, któremu nadano godność wielkoksiążęcą, pamiętał, dlaczego Polska ma dyspensę od krucjat palestyńskich i pod jakim warunkiem. Ale wyprawa jego z roku 1161 skończyła się niefortunnie. A gdy potem, w r. 1166 udzielili mu posiłków bracia i synowcy z innych dzielnic, i to nie zdało się na nic. Wszyscy książęta ponieśli znów klęskę. a jeden z nich stracił życie. Poległ Henryk sandomierski, bezdzietny, bezżenny nawet, więc dzielnicę jego przyznano najmłodszemu z braci, Kazimierzowi, który liczył wówczas już 29 lat. Zyskał on sobie potem zaszczytny przydomek Sprawiedliwego.

Gdy Polska się tak osłabiła, iż nawet Prusakom rady dać nie mogła, cesarz Rudobrody podnosił Niemcy do szczytu potęgi. W r. 1157 ruszył na Polskę, a wielki książę Bolesław Kędzierzawy musiał się uznać jego lennikiem. Gdy jednak pięć lat potem cesarz zażądał polskiego hufca posiłkowego na wyprawę włoską, spotkał się z odmową. Nie pomagali Polacy barbarzyństwu Rudobrodego, gdy ten w roku 1162 burzył największe miasto północnych Włoch, Mediolan (a brał w tym udział król czeski). Główną bowiem treść panowania najpotężniejszego władcy niemieckiego stanowiło gnębienie Włoch (wyprawiał się tam sześć razy), ucisk Rzymu i papiestwa. Tak potęga Niemiec służyła wcale niełacińskiej cywilizacji!

Po śmierci Bolesława Kędzierzawego w r. 1173 objął wielkie księstwo krakowskie Mieczysław Stary, książę wielkopolski, władca Gniezna i Poznania. Znał go więc dobrze bł. Bogumił, już wówczas dziekan kapituły gnieźnieńskiej, a niebawem arcybiskup. Ale nie był wcale zwolennikiem Mieszka i być nim nie mógł.

Na Mieszku Starym kończył się ten kierunek polityczny, który rozpoczął Bolesław Śmiały. Ostateczna rozgrywka dwóch obozów była gwałtowna i nadzwyczaj uparta. Cztery razy wyrzucano Mieczysława z Wawelu, cztery razy organizował na nowo swój obóz. Nie tylko Kościołowi nie chciał przyznać praw, ale nikomu w ogóle, nikogo nie dopuszczając do udziału w sprawach państwowych. Był to wstecznik, żądny władzy nieograniczonej, absolutnej. Ażeby zniszczyć zamożniejszą warstwę, fałszował pieniądze, wypuszczał monetę coraz podlejszą, czym zubożył wszystkich, a co właśnie uboższym dawało się najgorzej we znaki. Administrację dochodów książęcych powierzał takim urzędnikom, iż biskup krakowski Gedko (Gedeon) nazwał ich publicznie "wściekłymi psami".

Ale za to przygarnął Żydów. Zdarzali się wprawdzie już przedtem zagraniczni wędrowni kupcy żydowscy, ale nikt się o nich nie troszczył, oni zaś żadnej nie mieli organizacji. Przybywali jednak, a gdy państwo się osłabiło, poczęli badać, czy nie dałoby się robić interesów przy księciu, przy sprawach publicznych. Mieszko Stary zrobił z nich swoich doradców. Powierzył im mennicę, toteż bili na jego cześć monety z napisami hebrajskimi, w których sławili go jako księcia błogosławionego!

Kierunek Mieszka Starego był tego rodzaju, iż losami państwa kierowałaby nieznana dotychczas warstwa urzędnicza, żyjąca z uciskania ludności, a ranga duchowieństwa byłaby również sprowadzona do stanowiska urzędniczego. Kościół stałby się narzędziem w ręku władzy świeckiej. Ta władza troszczyłaby się tylko o dwie rzeczy: żeby skarb był pełny i żeby było ślepe posłuszeństwo. To za mało, żeby ze społeczeństwa zrobić naród cywilizowany! Przy pełnym skarbie państwowym może być w kraju biedy co niemiara, a przy ślepym posłuszeństwie nie przestaje się rodzić głupota. Groziło powstanie polskiego bizantynizmu.

Wybuchały bunty przeciw Mieszkowi Staremu i w Krakowie, i w Poznaniu. Wypędzano go zewsząd, a godnością wielkoksiążęcą obdarzono w końcu Kazimierza Sprawiedliwego.

Tyle spraw przykrych przesuwało się przed oczyma bł. Bogumiła! Żeby się nie zdawało, jakoby powagą swej godności kościelnej aprobował rządy Mieszka III, zaczął robić w Rzymie zabiegi, by mu papież pozwolił ustąpić z arcybiskupstwa. Otrzymawszy zezwolenie, wstąpił do Benedyktynów w Mogilnie, a następnie do Cystersów w Koronowie, gdzie sam założył i uposażył ich klasztor. Potem usunął się jeszcze bardziej, urządzając się całkiem po pustelniczemu na małej wyspie, utworzonej przez rzeki Wartę i Ner. Nie doczekał lepszych czasów. Kiedy na Wawelu zaczął rządzić Kazimierz Sprawiedliwy, kiedy stosunki zaczęły się wreszcie poprawiać, bł. Bogumił już nie żył. Zmarł właśnie wtedy, w r. 1182.

Kult Bogumiła ograniczony był do archidiecezji gnieźnieńsko-poznańskiej. Dopiero po odzyskaniu niepodległości episkopat polski stwierdził ze zdziwieniem, że uznaje Bogumiła błogosławionym (a nawet świętym) tylko opinia powszechna w Wielkopolsce, ale zaniedbano zupełnie, żeby to przez Rzym było uznane i polecone. Dopiero w r. 1926 udzieliła Stolica Apostolska urzędowo potwierdzenia, że arcybiskupa tego należy uznawać i czcić jako błogosławionego w całym Kościele. Odbyły się wkrótce wielkie uroczystości w Uniejowie (w diecezji włocławskiej), gdzie spoczęło ciało świętego wyznawcy w dawnej kolegiacie, w pięknym grobowcu wśród kościoła. Przeniesiono wówczas połowę relikwii do Dobrowa, rodzinnej parafii błogosławionego Bogumiła, a kość z ręki podarowano nadto do Gniezna. To częściowe przeniesienie odbyło się również wielce uroczyście dnia 26 kwietnia 1936 r.

Kiedy święty prymas umierał, już cała Polska zajęta była przygotowaniami do wielkiego synodu, od którego miały się zacząć lepsze czasy w Kościele i w państwie. Synod ten będzie przedmiotem następnego rozdziału.

Koniec tomu pierwszego