Feliks Koneczny - "Święci w dziejach Narodu Polskiego"

Radosny tytuł rozdziału, chociaż wypadnie opowiadać w nim o ciężkich nieszczęściach. Klęski były straszne, bo nastąpił drugi i trzeci najazd mongolski, ale były to klęski z zewnątrz, nie z naszej winy; odrodzenie zaś zaczęło się z wewnątrz, wyniknęło z nas samych. Wszelka poprawa wówczas tylko bywa stała i obfituje w pomyślne następstwa, jeżeli korzenie jej tkwią w duszy. Charaktery muszą się poprawić, jeżeli życie publiczne ma wejść na lepsze tory. Jeżeli w jakimś społeczeństwie nie brak tęgich charakterów, obstających przy moralności, a brzydzących się niemoralnością, jeżeli naród posiada dostateczną ilość obywateli zacnych, obowiązkowych, ofiarnych, przenoszących dobro publiczne nad prywatne, wtedy przetrzymuje zwycięsko nawet najcięższe klęski i nie przestaje dążyć do wzniosłych celów, choć nie można kroczyć szybko wśród nieszczęść. Stąpa się, jak po grudzie, ale się idzie i nie ustaje w drodze! Oto prawdziwe odrodzenie i takie odrodzenie spłynęło na przodków naszych drugiej połowy XIII w., jakby wymodlone za przyczyną tych świętych patronów, jakich wydawały z siebie owe pokolenia.

Zawiązki odrodzenia znać zaraz po kanonizacji św. Stanisława. Pierwszy brzask zaświtał pomiędzy Poznaniem a Kaliszem. Łączyła ścisła przyjaźń te dwa księstwa, bo władali tam dwaj rodzeni bracia, obaj uczciwi: w Kaliszu Bolesław Pobożny, a w Poznaniu Przemysław I, ten sam, o którego nadzwyczajnej nabożności już wiemy. Ten miał trzy córki, które wszystkie zostały zakonnicami w późniejszych latach. Dziećmi jeszcze były, kiedy umarł im ojciec w r. 1257. Za życia ojca brata nie miały. Długo oczekiwany potomek męski miał przyjść na świat dopiero po śmierci ojcowskiej, jako pogrobowiec. Przemysław I Poznański zmarł dnia 4 czerwca 1257 r., a dnia 14 października urodził się syn, którego nazwano także Przemysławem. Opieka przypadła stryjowi Bolesławowi Kaliskiemu. Niejeden książę byłby skorzystał z praw opiekuna, żeby nie tylko sprawować zastępczo rządy Wielkopolski, ale żeby ją zagarnąć dla siebie! Ale ten Bolesław był naprawdę mężem pobożnym, bogobojnym, i sprawował opiekę w sposób prawdziwie wzorowy.

Wychowywały pogrobowca dwie świątobliwe niewiasty, matka i stryjna. Matka, wdowa po Przemysławie I, to Elżbieta, córka poległego pad Legnicą Henryka Pobożnego, a wnuczka św. Jadwigi z Trzebnicy. Od lat już trzynastu strzegła bogobojności na poznańskim dworze. Stryjna po roku dopiero przybyła do Kalisza (zatrzymana po ślubie przez bł. Kingę całe dwa lata w Krakowie), ale zaraz zajęła się gorliwie małym książątkiem; wszakże była to bł. Jolanta! I stryj poświęcał też coraz więcej czasu synowcowi, w miarę jak podrastał. Słowem: trudno sobie wyobrazić szlachetniejsze otoczenie i lepsze wychowanie od tego, jakie dostawało się w udziale młodemu Przemysławowi. A książątko to miało stać się gwiazdą wschodzącego odrodzenia Polski.

Lecz przedtem trzeba było dużo przecierpieć i przetrzymać. Tyczyło się to tylko starszych. Przemysław liczył zaledwie dwa lata, kiedy spadł na Polskę drugi najazd mongolski. Nie dotarli wprawdzie najeźdźcy do Kujaw; najazd ograniczył się do Małopolski, ale jej zniszczenie osłabiło cały kraj.

Każdy najazd mongolski, czy tatarski z Kipczaku, musiał się zacząć od Rusi, jako położonej bardziej na wschód.

Nowy król halicki Daniel nie był nawrócony szczerze ze schizmy, lecz przyjmował unię kościelną tylko ze względów politycznych, spodziewając się za to pomocy przeciw chanowi Kipczaku. Sam rozpoczął walkę z Tatarami, zmówiwszy się z Mendogiem, ale przeliczył się. Mongołowie urządzali właśnie drugą wyprawę celem zdobycia Węgier. Część armii wkroczyła od razu aż na Litwę, ażeby Mendog nie mógł połączyć się z Danielem; druga część znaczniejsza zalała Małopolskę. Król ruski nie mogąc znikąd otrzymać pomocy, musiał posłusznie oddać swe hufce pod rozkazy chana. Użyto ich na straże przednie i dlatego zarzucano potem Danielowi, że był "przewodnikiem" najazdu na Polskę. Unię kościelną porzucił.

Zbliżali się pohańcy do Sandomierza. Bł. Salomeę z zakonnicami wyprawiono z Zawichostu w Pieniny, skaliste góry na granicy polsko-węgierskiej. Ale Dominikanie sandomierscy pod swym przeorem, św. Sadokiem, zostali. Postąpili podobnie jak ich wrocławscy współbracia w r. 1242 pod bł. Czesławem; zostali, żeby dzielić dolę z załogą broniącą grodu i tam też się przenieśli.

Co dalej się stało, wiąże się w jedną z najpiękniejszych legend. Jest zwyczaj po klasztorach, że podczas posiłku codziennie jeden z braci czyta ustęp z dziejów męczenników świętych. Dnia 2 czerwca 1259 roku zakonnik czytający wyczytuje w głos te słowa: "W Sandomierzu męczeństwo 49 zakonników". A w sam raz było ich w klasztorze 49, kapłanów i braci. Wszyscy zdziwieni, a lektor (czytający) zaręcza, że tak wypisane ma w księdze, z której czyta, a wypisane jaśniejącymi literami. Przeor każe sobie podać księgę i sam widzi, że to prawda. Księga idzie z rąk do rąk, a wszyscy stwierdzają to samo. Wówczas św. Sadok kazał wszystkim gotować się na śmierć. Przystąpiwszy do Sakramentów świętych spędzili noc na modlitwach i nabożnych śpiewach, nie ruszając się z kościoła. Doczekali się nazajutrz rzeczywiście śmierci.

Wszystkie domy, kościoły, "a były wielkie i cudne, połyskujące krasotą, z białego ciosu stawiane", mówi według podania naocznych świadków kronika ruska - spłonęły. Z ludności, to co nie zginęło przy wzięciu miasta, padło potem ryczałtem pod ciosami Mongołów. Przed wymordowaniem (opowiada także kronika) - "mnisi z księżmi i diakonami odprawiali nabożeństwo, odśpiewali mszę świętą i jęli brać komunię, naprzód sami, potem szlachta z żonami i dziećmi, i wszyscy od małego do największego wyspowiadali się, ci przed mnichami, inni przed księżmi i diakonami, gdyż było mnogo narodu w grodzie. Potem zaś wyszli z krzyżami z grodu, ze świecami i kadzidłami, szlachta i szlachcianki, ubrawszy się w szaty weselne, a sługi szlacheckie niosły dziatki przed nimi, a był płacz wielki i szlochanie; mężowie płakali żon swoich, matki dziatek, brat brata, a nie było nikogo, kto by się zmiłował. A ustępujących tak z miasta zagnali Tatarzy na błonie wzdłuż brzegów Wisły. I siedzieli tam dwa dni na błoniu. Potem jęli Tatarowie wszystkich mordować, mężów wespół z niewiasty, i nie pozostała z nich żywa dusza".

Ruszyli Tatarzy dalej i zniszczyli na nowo Kraków, ledwie odbudowany po pierwszym najeździe. Padli tym razem ofiarą nowi zakonnicy, Bracia Pokutni, sprowadzeni przez Bolesława Wstydliwego zaledwie przed dwoma laty do Krakowa. Należał do nich kościół św. Marka (przy ul. Sławkowskiej) i tam w kaplicy św. Zofii leżą ciała trzech pomordowanych zakonników. Czczono ich jako błogosławionych męczenników przez niemal 500 lat; mamy na to świadectwo jeszcze z roku 1737. Potem jednak zatarła się ta tradycja.

Tatarzy uprowadzali wszędzie ludność do niewoli w "jasyr". Małopolska zaledwie po 17 latach ponownie wyludniona stawała się naprawdę pustką. Na zgliszczach wszędzie trupy ludzkie, całe osady spalone i zrównane z ziemią.

Gdy o tym wszystkim wieść doszła do Rzymu, powiedział Ojciec św., że Polacy posiadają święte miejsca męczeństw, do których należy pielgrzymować, jakoby "na góry kalwaryjskie". Jest też podanie, że przywieziono do Rzymu trochę ziemi spod Sandomierza, a gdy Papież ścisnął w ręku garść tej ziemi, pociekła krwią męczeńską.

Takie wielkie znaczenie moralne ma męczeństwo św. Sadoka, męża wielkiego doświadczenia i jeszcze większej Wiary. Ze stron rodzinnych znad Wisły przeniesiony do Bolonii i do Rzymu, misjonarz Kumanów, pierwszy świadek przewrotności Krzyżaków, powrócił do swojej Małopolski, żeby powiększyć liczbę naszych świętych patronów nie tylko własną osobą; słusznie mówi się: św. Sadok i 49 towarzyszy.

Podobnie, jak w r. 1242, okrążali Mongołowie także w roku 1259 Węgry od północy, przez Małopolskę, i szczególnym zbiegiem okoliczności znowu tak samo olbrzymia ich armia miała być nagle odwołana do Azji, potrzebna tam na wojnę domową o następstwo po Dżyngis-chanie.

Gdy minęła mongolska nawała, pokazało się, że bł. Salomea i jej towarzyszki nie mają co porabiać w Zawichoście, bo tam nie został kamień na kamieniu. Pragnąc okolicy bezpieczniejszej i żeby być bliżej Krakowa, przeniosła swój klasztor do Skały, nieco na północ od stołecznego miasta.

Brat jej, wielki książę Bolesław Wstydliwy, schronił się wraz ze swą małżonką bł. Kingą także w góry karpackie, lecz dalej na wschód, tam, gdzie w Karpatach księstwo halickie przytyka do Węgier. Z dawien dawna słynęły obydwa stoki tamtej części Karpat ze źródeł solnych. Stanowiły one największe bogactwo podgórza halickiego, a nie brakło ich również po stronie węgierskiej. I tu i tam stanowiły własność panującego, bo już w owych odległych czasach sól stanowiła monopol państwowy. Stamtąd przywiozła bł. Kinga, wracając potem do Polski, biegłych warzelników, tj. umiejących źródła solne wynaleźć i sól z nich wytworzyć czystą, tak zwaną warzonkę. Ci wykryli istotnie takie źródła w dwóch miejscach, w Wieliczce i w Bochni. Szukając coraz nowych źródeł solnych, ukrytych pod ziemią, kopiąc, natrafili na sól kamienną. Taki jest początek wielkich salin polskich, największych na całym świecie. Był to prawdziwy dar bł. Kingi dla Polski i słusznie czczona jest przez naszych górników solnych, jako ich patronka. W głębokich podziemiach Wieliczki znajduje się kaplica bł. Kingi, wyrąbana przez górników w zwałach soli.

Nie wiemy, gdzie przebył najazd tatarski bł. Prandota. Może w Jędrzejowie, przy grobie bł. Kadłubka? Wracał do Krakowa schorzały i w r. 1262 dakończył świątobliwego żywota. Pochowany jest w katedrze na Wawelu. Szczątki jego dwukrotnie podnoszono ze czcią największą, w r. 1444 i 1639.

Tegoż roku 1262 był Kraków świadkiem dziwnego wydarzenia u Dominikanów. Było tam trzech braci rodzonych; najstarszy Wacław otrzymał już święcenia kapłańskie, średni Władysław był po wyższym święceniu diakonem, najmłodszy Wisław dopiero subdiakonem po święceniach niższych. Wszystkich trzech przyjęto jednego dnia do zakonu i wszyscy trzej zmarli po komunii św. równocześnie, podczas zwykłej medytacji. Starszych zdjęła obawa, czy to nie kara Boża, za niegodne przyjęcie Sakramentu; kazali więc te trzy ciała pogrzebać w sadzie, na uboczu. Lecz bracia owi zjawili się przeorowi kilka razy we śnie, upominając, żeby ich ciała kazał przenieść na miejsce poświęcone, pomiędzy grobowce dominikańskie w podziemiach kościoła. I dodawali zmarli przeorowi taką uwagę. "Nas Pan Bóg wtenczas do siebie wziąć raczył i niebem obdarował, gdy nas sposobnych widział". Przeor uznał te sny za wskazówkę dla siebie, kazał ciała trzech braci wykopać i pogrzebać na nowo, z całym ceremoniałem dominikańskim, w miejscu, gdzie potem stanęła i stoi dotychczas kaplica Trzech Królów.

Straszliwa tatarska nawała wstrząsnęła do głębi całym społeczeństwem. Ludzie złamani nieszczęściem, pozbawieni rodzin i dorobku pracy wielu lat, niepewni, czy najazd się nie powtórzy, w trwodze o ziemskie powodzenie poczuli, jak zwykle bywa, równocześnie trwogę sumienia. Najazd przedstawiał im się, jako ciężka kara za grzechy. Po najeździe pod wpływem strasznego ciosu, tysiące zwróciły się do Boga, bo - trwoga! A każdy z nich chciał dać swej pobożności jakiś znak widomy; ubogi wrzucał do skarbony grosz, bogacz fundował klasztory. Pod wpływem trwogi spełniali uczynki prawdziwie bogobojne, ludzie wcale niebogobojnie usposobieni. Cóż dopiero tacy, którzy naprawdę mieli Boga w sercu! Przez ogólny pobożny nastrój powiększał się wpływ osób zapatrujących się na życie głębiej, ściśle według chrześcijańskiej moralności, bo podniósł się ogólny stan moralności w społeczeństwie.

Wzmógł się też prąd ascetyczny, tj. skłonność do umartwień, i sięgnął nawet o wiele dalej, niż wymagał św. Franciszek od osób świeckich. Nawet między Piastami nie brakło książąt, współzawodniczących z mnichami czy pustelnikami. Wtedy to odznaczał się wielkopolski Przemysław I, mąż Elżbiety, córki Bolesława Pobożnego ze Śląska. Żona jego wychowana była w Trzebnicy przez matkę św. Jadwigę, której rodzaj świątobliwości poznaliśmy. Zapanowała więc na dworze poznańskim przesadna nabożność. Na przykład książę wstawał o północy do psałterza. Trzeba sobie wyobrazić, jak to się odbywało: o północy wchodził do sypialni książęcej zakonnik kapelan, budził Przemysława, rozpalał szczapę zatkniętą w żelazne dwie szczypce, wbite w mur w kącie pokoju i przy tym świetle tłumaczył na polski ustęp z łacińskiego psałterza; rozmawiali następnie o tym, co przeczytano, i nabożnie wysłuchano, i wśród pobożnej rozmowy książę usypiał na nowo. Ten Przemysław ślubował też powstrzymanie się od miodu, a podczas wielkiego postu nosił na gołym ciele włosiennicę. Inni ślubowali jeszcze więcej, bo i wstrzemięźliwość od miodu, i od pożycia małżeńskiego, chociaż żonaci! Wiele osób zamożnych, mężczyzn i niewiast, wstępowało do klasztorów. W ciągu 18 lat, pomiędzy pierwszym a drugim najazdem tatarskim powstało nowych klasztorów 27, w czym 8 cysterskich, 7 dominikańskich, 6 franciszkańskich i 6 rozmaitych innych.

A cóż Zakon? Krzyżacy mieli znów sposobność, żeby bronić chrześcijaństwa przed poganami, a obowiązek ten przypominał im papież; lecz na próżno! Tylko Prusaków niby nawracali, tj. urządzali wśród nich straszne rzezie.

Nie dogadzał im też chrzest Mendoga, a tym bardziej jego koronacja. Podbiwszy już bowiem całe Prusy, zwrócili swą zachłanność przeciw Żmudzi i Litwie. Byle tylko kraje te pozostawały w pogaństwie, żeby oni mogli je zdobywać, ujarzmiać, pod pozorem nawracania! Nikt im teraz nie przeszkadzał. Bł. Wit śledził z daleka ich sprawki, lecz niedługo, gdyż zabrała go śmierć w r. 1260. Nikt się ani nie domyślał, jaką na Litwie prowadzili politykę. Popierali tajnymi spiskami stronnictwo pogańskie przeciw Mendogowi, aż wreszcie został zamordowany w r. 1263 wraz z dwoma synami. Sam Mendog wytrwał do końca w chrześcijaństwie, na co są zaświadczenia dwóch papieży, Aleksandra IV i Klemensa IV. Ale Krzyżacy zmyślili bajkę, jakoby Mendog porzucił chrześcijaństwo i został apostatą. Zmyślili jeszcze drugą bajkę, jakoby Mendog podarował im całą Żmudź, a państwo litewskie uznał lennem Zakonu.

Upadły dwie sąsiednie potęgi, ruska i litewska, lecz od strony zachodniej kwitły ciągle Czechy. Król Otokar II pozostawał w przyjaznych stosunkach z dworem krakowskim, jak to już widzieliśmy podczas uroczystości kanonizacyjnych w Krakowie. Niedługo potem w r. 1261 spowinowacił się z bł. Kingą, bo pojął za żonę wnuczkę Beli IV, imieniem również Kunegunda, a zatem siostrzenicę bł. Kingi krakowskiej. Nasz Bolesław Wstydliwy stawał mu się wujem. Ta czeska królowa różniła się od swego małżonka tym, że była niechętna Niemcom, gdy tymczasem Otokar i Krzyżakom pomagał, i dużo osadników niemieckich sprowadził do Czech.

Otokar był panem nabożnym. Nie biczował się, nie śpiewał psalmów o północy, ale bardzo żarliwy był w modlitwie, a najbardziej ujmowała jego myśl i wyobraźnię cześć św. Pańskich. Kanonizacją św. Stanisława głęboko przejęty, marzył o tym, żeby swojemu państwu zjednać podobny zaszczyt. W samych Czechach nie było do tego sposobności od czasu św. Wacława, ale pocieszał się, że może Wrocław uważać za swój, a w takim razie spada na jego państwo chwała ze świątobliwości księżnej wrocławskiej Jadwigi z Trzebnicy. Albowiem książęta śląscy (z wyjątkiem opolskiego) sprzyjali bardzo Otokarowi w jego wojnach i chętnie dostarczali mu posiłków; wrocławscy zaś książęta, Henryk III i Henryk Probus przylgnęli do Otokara jeszcze mocniej. Nie chciano w Krakowie niemczącej się gałęzi śląskiej, a gdy bł. Prandota usunął raz na zawsze książąt wrocławskich od wielkiego księstwa, nie należeli już do przyjaciół Bolesława Wstydliwego, nie uznawali jego wielkoksiążęcego zwierzchnictwa nad sobą i skłaniali się coraz bardziej na stronę czeską. Tym się tłumaczy, że Otokar uważał księstwo wrocławskie za przynależne do swego państwa, chociaż nie nastąpiło jeszcze formalne uznanie czeskiego zwierzchnictwa.

W tym splocie okoliczności tkwi przyczyna, że Otokar II sam zajął się przeprowadzeniem procesu kanonizacji św. Jadwigi Śląskiej, a robił to tak energicznie, iż kanonizacja nastąpiła zaraz w 25 lat po jej śmierci, dnia 8 grudnia 1266 r. Na uroczystościach w Trzebnicy i na pierwszej mszy św. odprawionej na grobie nowej świętej był obecny król czeski.

Św. Jadwiga bliższa była dynastii piastowskiej niż św. Stanisław, boć sama do tej dynastii należała, jako księżna piastowska. A jednak ani wielkopolscy, ani małopolscy Piastowie nigdy ją za swoją patronkę nie uważali; lud zaś polski poza Śląskiem nie wie niemal nic o tej świętej. Do wyjątków należy taka Jadwiga w Polsce, która by wiedziała, że imię nosi po księżnej wrocławskiej! Wszystkie niemal nasze Jadwigi są przekonane, że nadano im na chrzcie to imię na cześć całkiem innej Jadwigi, której będzie poświęcony rozdział 13.

Obojętność Piastów pozaśląskich wobec kanonizowanej ich własnej powinowatej wyjaśnia się stosunkami, jakie zapanowały w Trzebnicy. A były one ogromnie przykre! Klasztor stał się ogniskiem germanizacji. Dochowały się ciekawe dwa listy czeskiej królowej Kunegundy z wyrzutami do Agnieszki (córki Henryka Pobożnego) ksieni w Trzebnicy (gdzie umarła w r. 1272). Zarzuca jej królowa, że księżniczka i ksieni otacza swą opieką Franciszkanów niemieckich, a nie pamięta o polskich lub czeskich, chociaż sama powinna się uważać za Polkę. W drugim liście, pisanym do jednego z kardynałów. oskarża wprost Franciszkanów niemieckich, że polskich chcą wytępić! Jakoż istotnie tak było na Śląsku; nie przyjmowali nawet całkiem polskiej młodzieży do nowicjatu! Dziwna rzecz, że Niemiec, chociaż zakonnik, tracił ducha św. Franciszka w sobie, gdy słyszał mowę polską! Prawdą jest, że Franciszkanie śląscy przyczyniali się z całych sił do zniemczenia Śląska.

W rok przed kanonizacją św. Jadwigi zmarła matka poznańskiego pogrobowca, Elbieta. W owym roku 1265 liczył Przemysław 8 lat życia. Stawał się zupełnym sierotą, ale sieroctwo nie dawało mu się we znaki u zacnego stryja i u takiej stryjenki, jak bł. Jolanta. Już poczynał przechodzić pod rękę stryja na męskie wychowanie. Bolesław Pobożny, dbały o wykształcenie synowca, chciał, żeby historia polska nie była mu obca, żeby książę rósł w znajomości spraw polskich. Kazał go uczyć na kronice Kadłubka, a potem uzupełniano dzieje czasów nowszych własną tradycją domową. Ta jedna wiadomość świadczy już, jak poważnie zapatrywał się Bolesław Pobożny na wychowanie książąt i na obowiązki księcia polskiego.

Bolesław Pobożny syna nie miał, tylko trzy córki. Wzrastał tedy Przemysław pośród sióstr rodzonych i stryjecznych. Wychowanie księżniczek spoczywało wyłącznie w ręku bł. Jolanty. Trzy rodzone siostry Przemysława, znacznie od niego starsze, złożyły później śluby zakonne. Stryjeczne zaś siostry były od niego młodsze, a między nimi występowała znaczna różnica wieku, bo całych dziesięciu lat. Starsza, Jadwiga, przyszła na świat, kiedy Przemysław liczył lat dziewięć, od młodszej zaś Anny był starszy o lat 19. Najpierw więc wychowali księstwo kaliscy dzieci przybrane, a potem dopiero wypadło im chować własne. Z siostrzenic młodsza też poszła za powołaniem zakonnym, idąc śladem starszych o wiele sióstr stryjecznych.

Z całego grona pięciu księżniczek pozostała w świecie, wychodząc za mąż, jedna tylko - Jadwiga, własna córka Bolesława Pobożnego, i bł. Jolanty i ta należy do historii, jako ważna osoba, biorąca następnie czynny udział w wydarzeniach historycznych. Jak całe grono i podobnie jak Przemysław, odebrała księżniczka kaliska Jadwiga wychowanie patriotyczne, oparte na gorącej miłości Ojczyzny i na głębszej moralności, żeby przenosić zawsze dobro publiczne nad własną korzyść prywatną. Córka bł. Jolanty jaśnieje w historii polskiej. Odziedziczyła najcenniejsze przymioty po obojgu rodzicach: świątobliwość, obowiązkowość, ofiarność i hart nadzwyczajny, a przy tym inteligencję wyższą, dzięki czemu posiadła jasne pojęcie Ojczyzny. Ażeby to pojęcie stawało się jasne i zrozumiałe, na to trzeba dłuższego rozwoju cywilizacji, i to cywilizacji łacińskiej. Dwór Bolesława Pobożnego i bł. Jolanty przewyższał w tym kierunku wszystkie inne współczesne dwory piastowskie. Gdy następnie księżniczka Jadwiga okazała swój umysł i charakter całej Polsce, wystąpiła jako pierwsza z niewiast polskich, oddająca swe życie na usługi Ojczyzny, chociażby to miało ściągać na nią przykrości, a nawet niebezpieczeństwo. Krótko mówiąc, można o niej wyrazić się, że była... pierwszą Polką.

Zatrzymujemy się dłużej przy wychowaniu tej kaliskiej młodzieży piastowskiej, bo w tym tkwił zaczyn prądu odrodzeniowego, który miał niebawem ujawnić się, skoro tylko ta młodzież dorosła. Teraz zaś poznajmy wydarzenia najbliższych lat.

W dwa lata po kanonizacji św. Jadwigi z Trzebnicy przeniosła się na tamten świat po koronę niebieską bł. Salomea Leszkówna, wdowa od 26 lat po Kolomanie. Dokończyła życia w Skale, gdzie gromadziła koło siebie coraz liczniejszy zastęp Klarysek. Naśladowano jej przykład. Wstępowały do Skały córki zamożniejszych rodów i druga jeszcze Piastówna, córka Konrada Mazowieckiego, imieniem również Salomea. Z tą imienniczką swą najbardziej się przyjaźniła i za powiernicę ją miała w ostatnich latach życia. Sporządziła testament, w którym zapisała klasztorowi wszystkie swoje kosztowności, a kazała je oddać pod straż i zarząd tejże mazowieckiej Salomei. Szczególnym zrządzeniem Bożym umarły jednak obie w tym samym roku 1268. Wcześniej pożegnała ten świat Leszkówna. Ciało jej odwieziono do kościoła Franciszkanów w Krakowie, gdzie spoczywa w osobnej kaplicy. Pogrzebem, a następnie wystawieniem odpowiedniego grobowca zajmowała się dawna jej wychowanka, w. księżna Kinga. Do grobu tego pielgrzymowano, a cześć św. Salomei rozszerzyła się w krótkim czasie na całą Polskę. Uważano ją za świętą i modlono się do niej, a jednak dopiero w r. 1673 wydał papież Klemens XI "breve" dozwalając obchodzić jej pamięć dnia 17 listopada, lecz z ograniczeniem jeszcze do samej tylko Polski; poza Polską zaś tylko jako klasztorne święto w zakonach Franciszkanów i Klarysek. Było to tylko "breve", tj. mały krótki dokument z osobistej kancelarii papieskiej. Dokumentu większego, bulli beatyfikacyjnej, która by wprowadzała cześć bł. Salomei na cały świat katolicki, na wszystkich wiernych... dotychczas nie ma. Tak się w Polsce zaniedbuje własnych świętych!

Nieprawda, że to bardzo ciekawe zestawienie z tamtą pospieszną kanonizacją, którą zajmował się król czeski? Mamy zaś jeszcze dokończyć dzieje Otokara II.

Wzrastająca potęga państwa słowiańskiego obudziła czujność książąt niemieckich i postanowiono wreszcie skończyć z długim niemieckim bezkrólewiem. Gdy w r. 1272 wybrano nowego króla w osobie Rudolfa Habsburga, postawiono mu warunek, żeby odebrał Otokarowi ziemie przez niego nabyte i z Czechami złączone, a przez to oderwane od związku politycznego z Niemcami. Wszczęła się wielka wojna, w której na pomoc Czechom pospieszyło rycerstwo krakowskie. Nagle od jednego zamachu runął gmach wzniesiony przez Otokara. W walnej bitwie pod Dürnkrut na Morawskich błoniach w r. 1278 stracił życie, a nowa dynastia niemiecka, Habsburgowie, założyli własną potęgę na odebranych Przemyślidom krajach, zwanych potem austriackimi. Następcom Otokara pozostały tylko Czechy właściwe i Morawy.

W tym właśnie czasie wychodziła za mąż księżniczka kaliska Jadwiga. Jakiego męża wyszukali "pierwszej Polce" jej rodzice? Wybór Bolesława Pobożnego i bł. Jolanty padł na ubogie książątko na Brześciu Kujawskim, na Władysława, młodszego wnuka Konrada Mazowieckiego, tak niepozornego, iż dla małego wzrostu nazywano go żartobliwie Łokietkiem. Pan młody liczył lat 19, panna młoda 14. O tej parze książęcej będziemy mieli niemało do powiedzenia w następnym rozdziale. Wypadki późniejsze wskazują, że wybór padł na Łokietka dlatego, że podzielał zapatrywania panny młodej, że upatrywano w nim księcia rozumiejącego miłość Ojczyzny. Nie zawiedziono się.

Ledwie wydawszy córkę za mąż, rozchorował się Bolesław Pobożny i zakończył życie tak pełne zasług; dnia 13 kwietnia 1279 zgasł książę kaliski. Wychowanek jego, Przemysław, liczył już lat 22; był więc "orężnym" od lat ośmiu, a od pięciu lat zupełnie pełnoletnim według ówczesnych pojęć. Sprawował też już osobiście rządy Wielkopolski właściwej tj. księstw poznańskiego i gnieźnieńskiego. Ale Bolesław Pobożny nie miał syna, a synowiec był jego najbliższym krewnym i dziedzicem. Objął więc także księstwo kaliskie po stryju.

Wdowa, bł. Jolanta, wyjechała po zgonie męża do Krakowa, ażeby, porozumieć się za swą niegdyś wychowawczynią, u której spędziła dwa lata, z bł. Kingą. Nietrudno się domyśleć, w czym szukała rady. Skoro własną córkę i trzy siostrzenice poświęciła życiu klasztornemu, sama także, owdowiawszy, chciała osiąść w jakimś klasztorze i zasięgnąć rady starszej powinowatej. Smutek własny wioząc z sobą, nie przeczuwała, że jedzie na nową żałobę. Co dopiero przybyła do Krakowa, gdy dnia 7 grudnia 1279 roku zakończyły się ziemskie dni Bolesława Wstydliwego. Pogrzebany jest obok siostry bł. Salomei w tym samym franciszkańskim kościele w Krakowie, po lewej stronie ołtarza.

Zaraz po zgonie wielkiego księcia przywdziała owdowiała Kinga habit Klarysek, a Jolanta poszła za jej przykładem. Na pogrzebie kroczyły obie za trumną już w habitach, a zaraz po pogrzebie składały w tym samym kościele ślubowanie zakonne. Wnet wyjechały do Starego Sącza, który był głównym ośrodkiem posiadłości bł. Kingi, tam więc postanowiła ufundować klasztor Klarysek. Niedługo jednak bawiła tam bł. Jolanta. Wdzięczny wychowanek, Przemysław, ufundował dla niej umyślnie nowy klasztor Klarysek w Gnieźnie; tam więc przeniosła się. Stanowiła zaś bł. Jolanta całkowite przeciwieństwo św. Jadwigi śląskiej. Tamta zamknięta w Trzebnicy, głucha była na wszystkie odgłosy ze świata, gdy tymczasem ta w gnieźnieńskim swym klasztorze nie zapomniała ani o Polsce, swej przybranej ojczyźnie, ani o przybranym synu Przemysławie i zajęła się sprawami publicznymi, ilekroć widziała, że wpływ jej jest potrzebny, żeby dopilnować moralności w polityce, a sprawie ogólnopolskiej dopomóc.

Tron krakowski obejmował tymczasem starszy wnuk Konrada Mazowieckiego, przyrodni brat Władysława Łokietka, starszy od niego o całych dwadzieścia lat - Leszek Czarny, książę sieradzki. Ogólnopolskimi sprawami nie zajmował się ten wielki książę. O tym pamiętał Kościół. Dużo było księstw, ale cała Polska stanowiła jedną tylko prowincję Kościoła. Wielki książę nie znaczył dla książąt nic, ale prymas kierował biskupami. Przy niejednym z książąt rozwijała się niemczyzna, a polszczyzna kurczyła się, i sam Leszek Czarny był już dosyć zniemczony, ale stawił czoło germanizacji synod polski z r. 1285 (znów w Łęczycy), uchwalając, że kierownikami szkół (katedralnych, zakonnych i nielicznych jeszcze parafialnych), a zatem kierownikami młodzieży mającej wstępować następnie do stanu duchownego, mają być tylko osoby obeznane dobrze z językiem polskim; po prostu: tylko Polacy. Nakazano też, żeby katechizmu nauczać koniecznie w języku polskim. Nie wolno więc odtąd czekać, aż chłopiec nauczy się po łacinie, i wtedy dopiero wykładać mu prawdy wiary w łacińskim języku, lecz nauka będzie się zaczynać od katechizmu. Skoro zaś ta nauka będzie odbywać się po polsku, mogą więc z niej korzystać i tacy, którzy nie zamierzają dalej uczęszczać do szkół i uczyć się łaciny. W praktyce wychodziło na to, że z nauki katechizmu mogą korzystać wszyscy. Zaczęła się więc w Polsce oświata religijna. Ale to dopiero jedna strona przedmiotu, jest zaś jeszcze druga. Nie nauczali dotychczas księża prawd wiary po polsku, bo nawet rodowici Polacy nie umieli języka polskiego zastosować do nauczania. Trzeba było dopiero kształcić ten język odpowiednio i samemu ćwiczyć się w polskim wykładzie. Synod nakładał na księży przymus pod tym względem. Przybywało im pracy sporo i to pracy (na owe czasy) ciężkiej, ale duchowieństwo wzięło ten trud na siebie. Wyniknął z tego pożytek dla Kościoła i dla narodu. Wypisano w uchwałach synodu wyraźnie, że postanowienia te mają na celu: "zachowanie i rozwój języka polskiego". Wytrysnęło na tym synodzie nowe źródło patriotyzmu: miłość języka ojczystego. Od synodalnych tych ustaw zaczynają się pierwiastki piśmiennictwa w języku polskim. Albowiem kapłani, mający nauczać katechizmu po polsku, musieli porobić notatki, jak po polsku wyrazić rozmaite oderwane pojęcia religijne. Wypisywali sobie słówka i słowniczki, a niejeden nowy wyraz trzeba było obmyśleć. Taki nauczyciel myślał o zagadnieniach duchowych po łacinie a z polszczyzną musiał się dopiero zmagać! Ale skoro przełamano pierwsze największe trudności, ogarnął księży polskich zapał. Obok katechizacji poczęło się rozwijać (dzięki Dominikanom) kaznodziejstwo polskie. Kaznodzieje długo jeszcze układali sobie po łacinie kazanie, które mieli wygłosić po polsku; na swym łacińskim rękopisie dopisywali tu i ówdzie, jakiego użyć polskiego wyrazu, czasem wypisywali całe zdanie po polsku. Ileż mieli kłopotów z zastosowaniem łacińskiego abecadła do polszczyzny, choćby tylko dlatego, że nasz język ma 42 brzmień, a łacina posiada liter tylko 24! Trudności z tego powodu były zresztą we wszystkich językach europejskich; najmniejsze w języku włoskim, największe w angielskim i polskim. Prawda, że ciekawe i bardzo drogocenne byłyby dziś dla nas te rękopisy plebanów, katechetów, nauczycieli? Niestety, dochowało się ich niewiele, a najstarsze z nich, tak zwane "Kazania świętokrzyskie", pochodzą z XIV wieku.

W drugiej połowie wieku XIII, którą się tu obecnie zajmujemy, sprawami ogólnopolskimi, a więc także rozwojem języka polskiego, trudnili się ze świeckich dostojników tylko ci, którzy wyszli z dworu kaliskiego a skupiali się politycznie wokół osoby Przemysława. Celem polityki ogólnonarodowej musiało być przede wszystkim morze: żeby utrzymać choćby te resztki Pomorza! Tę ziemię gdańską, którą książę tamtejszy, Mszczuj II, zapisał Przemysławowi w r. 1282. Ale książę pomorski był młody (żył jeszcze potem 13 lat), usposobienie jego i uczucia mogły się zmienić, zaś margrabowie brandenburscy czyhali wciąż na Pomorze. Na wszelki wypadek trzeba było myśleć o jakim sprzymierzeńcu. Uznano, że najlepiej będzie związać się z państwem morskim, które by mogło w razie potrzeby przysłać okręty na pomoc i dopilnować sprawy od strony morza. Te względy pchnęły Przemysława ku Skandynawii, ku Szwecji. Posłał tam dziewosłębów po księżniczkę szwedzką, Ryksę, córkę Waldemara szwedzkiego.

Pośrednikiem był wybitny Polak, zamieszkały w Szwecji, mianowicie św. Janusz. Przypomnijmy sobie z rozdziału 8, jak św. Jacek pozostawił w Szwecji swego ucznia, Janusza. Pochodził on z krakowskiego klasztoru Dominikanów. Zasłynął w Szwecji jako znakomity kaznodzieja, a prawością charakteru, prostotą obok uczoności i świątobliwością obok zdatności do czynu, jednał sobie nie tylko mnóstwo przyjaciół, ale też grono naśladowców chętnych przywdziać habit św. Dominika. Nowicjuszów zebrało się z czasem tylu, iż był kłopot, jak ich pomieścić stosownie, tj. żeby mieli czas i miejsce na naukę bez przeszkód. Zaradził temu arcybiskup miasta Upsali, Farler, wystawiwszy dla św. Janusza klasztor w mieście Sagluna. Za tym przykładem powstały następne klasztory w różnych stronach Szwecji, gdyż dzięki polskiemu świętemu zakon dominikański nabył wśród Szwedów znacznej popularności. Sam zaś św. Janusz tak był ceniony, i takie, chociaż cudzoziemiec, wzbudzał zaufanie... iż wyniesiony został na stolicę biskupią w mieście Abo; później jeszcze wyżej, gdyż po śmierci Farlera zajął jego miejsce arcybiskupa Upsali i był prymasem Szwecji.

Poselstwo z prośbą o rękę królewnej Ryksy musiało być oczywiście jak najświetniejsze i jechało z rozgłosem; wszyscy o nim wiedzieli, i widzieli je. Zanim było postanowione, stanowiło przedmiot narad poufnych w ściślejszym gronie. Wiedzieli o tym zamiarze przede wszystkim bł. Jolanta, tudzież arcybiskup gnieźnieński Jakub Świnka, prymas Polski, który był głową stronnictwa narodowego. Zanim zaś poselstwo wyprawiono, starano się wywiedzieć prywatnie, jak będzie przyjęte. Nie pośle żaden monarcha dziewosłębów po to, żeby się spotkać z odmową, więc ze wstydem; takie sprawy załatwia się wpierw prywatnie, a potem dopiero publicznie. Kogoż miano pytać z tamtej strony morza, jak nie św. Janusza? Porozumiewały się stolice biskupie obu krajów i Dominikanie szwedzcy z polskimi. Działo się to więc za pośrednictwem Kościoła, gdy królewna Ryksa przybywała do Poznania w r. 1285 jako żona księcia Przemysława. O św. Januszu zaś usłyszymy jeszcze w następnym rozdziale.

Lecz zajmijmy się także osobą wielkiego księcia, Leszka Czarnego. Trzeba mu przyznać, że był dzielnym wojownikiem i roztropnym wodzem. Odparł zwycięsko najazd księcia halickiego (Lwa, syna Daniela), który otrzymał na tę wyprawę oddział posiłków tatarskich. Pokonał Litwinów, którzy wznowili swe najazdy i wraz z Jadźwingami pustoszyli ziemię lubelską i sandomierską. Nie może zaś historia mieć mu za złe, że nie zdołał stawić czoła nowemu najazdowi mongolskiemu i dla siebie osobiście nie znalazł innej rady, jak schronić się na Węgry.

Trzeci ten najazd przypadł na rok 1288. Mongołowie dokonywali bez ustanku najazdów, zwłaszcza z tatarskiego państwa Kipczaku, bo tam byli koczownikami, którzy znali tylko dwa sposoby utrzymania - hodowlę trzód, albo łupiestwo. Gdy nastały posuchy lub padła na trzody zaraza, wyprawiali się po łupy do upatrzonych krajów. Klęski żywiołowe nawiedzały Kipczak przez szereg lat, 1285 i następne. Wyprawili się więc najpierw na południe, do państwa bizantyńskiego, skąd odniesione łupy wystarczyły im na dwa lata, bo były to kraje bogate. Do najbogatszego nawet kraju nie można się wyprawiać raz po raz, bo zabraknie łupu. Trzeba odczekać, aż się kraj złupiony zagospodaruje na nowo! W r. 1287 kierowali się tedy na Węgry. Kazali książętom ruskim dostarczyć sobie posiłków, a ci, zgnębieni dannicy, musieli to zrobić. Synowie Daniela robili to jednak chętnie, gdy chodziło o wyprawy na Węgry lub Polskę!

W roku następnym, 1288, mieliśmy Mścisława i Lwa Daniłowiczów w Polsce, jako przednie straże dwóch armii mongolskich. Zaznacza to kronika ówczesna, że "kniaziowie radowali się nadzieją zdobyczy i plądrowania grodów". Za nimi wpadło jedno wojsko mongolskie w Sandomierskie, drugie zaś skierowało się na Kraków od południa. Sandomierz tymczasem był lepiej już ufortyfikowany, tak iż nie zdołali grodu zdobyć. Tatarzy nie celowali nigdy w sztuce oblężniczej i mocniejszym fortecom nie dawali rady. Ale kraina cała koło Sandomierza zamieniła się w pustynię po raz trzeci! Wnet zalali Krakowskie. Bł. Kinga ze swymi zakonnicami opuściła wówczas Stary Sącz i szlakiem bł. Salomei schroniła się w Pieninach, podczas gdy Leszek Czarny szukał pomocy u króla węgierskiego. Zebrał się hufiec węgierski i zajął stanowisko w ziemi sądeckiej, stamtąd zbliżając się pod Kraków. Tymczasem wodzowie pogańscy poróżnili się i jedna z armii mongolskich wracała już na Ruś. Armia, która pozostała, rozdzieliła się, a część zapędziła się za łupami aż w Sieradzkie. Ciekawy wówczas wypadek zdarzył się w górach Świętokrzyskich pod Kielcami, gdzie w kościele św. Katarzyny przechowuje się relikwię bezcenną, bo cząsteczkę z drzewa Krzyża św. Całą okolicę splądrowali poganie do cna, ale spod tego kościoła się cofnęli. Towarzyszący wyprawie Rusini, chociaż schizmatycy, w dogmatach wiary św. jednak po większej części z nami zgodni, przerażeni też byli na równi z naszymi możliwością, że najświętsza relikwia mogłaby się stać łupem pogaństwa. Nastraszyli więc tatarskich dowódców, że cudowną mocą tej relikwii będą porażeni, jeżeli się ośmielą wejść do kościoła. Czy obawa ta, czy też cudowna wola Boża zdziałała, że cofnęli się? W każdym razie, niestety, łupów mieli już tyle, iż mogli się obejść bez rabunku w jednym kościele.

Wyprawiając się zatem w północną stronę wielkiego księstwa krakowskiego i w Sieradzkie, musieli Tatarzy rozdzielić armię przeznaczoną na zdobycie Krakowa. Załoga krakowska była liczna i dzielna, mury miejskie mocne, Wawel doskonałą na owe czasy fortecą. Ponieważ od południa zbliżała się odsiecz węgierska, można było wziąć w dwa ognie wojsko tatarskie, tutaj mniej liczne. Gdy Mongołowie spostrzegli, co im grozi, woleli odejść spod Krakowa. Nie mieli zresztą zamiaru zdobywać Małopolski na stałe, ani przedłużonym obleganiem mocniejszych grodów wstrzymywać się w pośpiesznych napadach łupieżczych. Nie o zdobywanie kraju chodziło, lecz o plądrowanie! Najstraszniejsze zaś ciosy zadawali nam wciąż przez wyludnianie kraju. Tym razem brali w jasyr jeszcze więcej, niż w poprzednich najazdach; samych dziewcząt i dzieci porwali 21 000. Takie tłumne uprowadzenia musiały odcierpieć pokolenia następne! Polska zawsze cierpiała na rzadkość zaludnienia i niedostępne od tego ubóstwo. Toteż nastawały coraz lepsze czasy dla... osadnictwa niemieckiego.

Czy więc było z Polską lepiej, czy gorzej? Pomimo wszystkich klęsk i ciosów poczynało być lepiej, bo przybywało nam ludzi miłujących dobro publiczne, przybywało charakterów. Dorastało pokolenie, pojmujące dobrze obowiązki względem Polski. Czekały na nich zadania niełatwe. Wystarczy zwrócić uwagę, że w roku śmierci Leszka Czarnego, w r. 1288, była Polska rozdrobniona na 16 księstw! Wymieńmy "stolice" tych państewek i państeweczek: Kraków, Poznań, Sieradz, Łęczyca, Dobrzyń, Inowrocław, Wyszogród, Gniewków, Czersk, Płock, Wrocław, Legnica, Głogów, Racibórz i Szprotawa.

Chcąc sprawę polską doprowadzić do porządku, trzeba było dużo odrobić i dużo przerobić!