Feliks Koneczny - "Święci w dziejach Narodu Polskiego"

Owe epokowe przemiany, tworzące granice pomiędzy średniowieczem a wiekami nowożytnymi, dadzą się ująć w dwa działy: - rozszerzenie myśli ludzkiej i rozszerzenie miejsca dla ludzi na ziemi. Wcześniej powiększył się zakres myśli i otwarły się nowe widnokręgi dla nauk i nowe tory dla oświaty; od tego więc zacznijmy.

Uniwersytety, starając się objąć wiedzę ludzką, wytwarzały coraz nowe nauki, bo badania naukowe wiodły do coraz nowszych niespodzianek, do nieustannych odkryć. Obok teologii powstawały nauki świeckie, zrazu uprawiane także przez samo duchowieństwo; z czasem wszelako poczęli pojawiać się studenci, którzy uczyli się, jak klerycy, lecz kapłanami zostać nie zamierzali. Nauka bez powołania kapłańskiego, szerzyła się w w. XV we Włoszech, a w XVI już także na północy Alp. Kościół nie zamykał nigdy swych szkół dla świeckich, ale - jak o tym była mowa - świeccy długo nie chcieli nic słyszeć o nauce szkolnej. Dopiero gdy kapłani już na wielką skalę uprawiali nauki całkiem świeckie, nie zawierające nic teologicznego w sobie, zaczęła się z wolna garnąć do nauk także młodzież nie zamierzająca studiować teologii. Powstawała inteligencja świecka. Przyczyniło się do tego wielce zamiłowanie do studiów nad cywilizacjami starożytnymi, nad światem greckim i rzymskim, w których nauka była świecka. Z tych studiów powstał prąd umysłowy, zwany humanizmem, dodający naukom żywiołu świeckiego.

Posunęła się i rozszerzyła oświata walnie przez sztukę drukarską. Wynaleziono ją w Niemczech w r. 1436 (Gutenberg), ale trwało to długo, zanim poznano się na wartości drukarstwa i nim zaczęto stale go używać. Dzięki drukowi książki potaniały, a to sprawa zasadnicza dla oświaty. W Krakowie pojawiła się sztuka drukarska koło r. 1474, lecz dopiero za króla Jana Olbrachta ustaliło się drukarstwo w Krakowie, a niebawem za Zygmunta Starego należał Kraków do najruchliwszych ognisk drukarskich w Europie. Polskie książki zaczęto wydawać w Krakowie od r. 1521.

Dzięki drukowi nie trzeba było tracić tyle czasu na przepisywanie książek i coraz więcej uczących się mogło posiadać książki własne. Rozchodziły się też drukowane dzieła w coraz większej ilości egzemplarzy dzięki temu, że mogły być coraz tańsze.

Studenci rozchodzili się po całym kraju, coraz łatwiej było o nauczyciela, przybywało szkół i tak koło r. 1500 cała szlachta i mieszczaństwo były w Polsce piśmienne, tak iż pod tym względem wyprzedziliśmy sąsiednie Niemcy. Uniwersytet Jagielloński kwitnął, uprawiano obok teologii filozofię, starożytnictwo greckie i rzymskie, prawo i nauki przyrodnicze, zwłaszcza zaś astronomię i matematykę. Już w połowie w. XV uczył profesor Marcin Król z Żurawicy, jak oznaczać wzniesienia i odległości na wielkich przestrzeniach, jak robić pomiary całych okolic (trygonometria). W krakowskim uniwersytecie dokonał profesor Wojciech Brudzewski odkrycia, że księżyc zwrócony jest do ziemi zawsze jedną tylko stroną i że krąży koło ziemi po drodze niekolistej, lecz owalnej. A uczniem jego był Mikołaj Kopernik, największy astronom całego świata, który zerwał z mniemaniem, jakoby słońce i wszystkie planety obracały się koło ziemi, lecz odkrył, że jest przeciwnie, że ziemia krąży koło słońca. Ten sam Kopernik był wybitnym uczonym w nauce finansów państwowych. W pierwszej połowie XVI w. nauka polska stawała w pierwszym szeregu wiedzy europejskiej. Ale to było ciągle jeszcze po łacinie.

Oświatę zaś da się rozpowszechnić tylko we własnym języku ojczystym. Zobaczymy, jak polszczyzna stawała się coraz bardziej językiem piśmiennym. Po Ładysławie z Gielniowa mieli nastąpić inni, znacznie go przewyższający.

Ale nauczanie teologiczne odbywało się po łacinie, jak jest w znacznej części dotychczas. Ci sami Bernardyni, którzy dopomagali do wykształcenia polskiego języka literackiego, spisywali swoje wywody teologiczne po łacinie. Taki np. O. Jan Szklarczyk, sławny mistrz nowicjatów, układał podręczniki do nauki nowicjuszy tylko po łacinie. Wybitny ten Bernardyn był przedtem kapłanem świeckim i zyskał w uniwersytecie stopień magistra, a potem dopiero przyjął habit zakonny (w r. 1474). Był kilkakroć za granicą, jeździł jako delegat na kapituły generalne całego zakonu we Włoszech. On przywiózł z Rzymu kapelusz kardynalski Fryderykowi Jagiellończykowi. Prowincjałem był dwa razy. Zaliczał się do najlepszych znawców prawa kościelnego. Napisał rozprawę, w której wykazał, że Bernardynom wolno używać kosztownych kielichów i monstrancji, że nie muszą być drewniane. On też obronił stanowisko Bernardynów co do ważności sakramentów, udzielanych przez duchowieństwo prawosławne. Nazwisko jego pochodzi stąd, że był synem szklarza; urodzony w Trzemesznie pod Gnieznem, przebywał w różnych stronach Polski, ostatnie lata życia spędził w Poznaniu i tam zmarł w r. 1515. Na grobie jego w kościele Świętej Marii Magdaleny, działy się cuda, ale kapituła zabraniała czynić przy nim ślubowań.

A tego samego roku 1515 zmarł w Kościanie Marian z Szamotuł, którego jeszcze za życia miano za cudotwórcę. W ogóle nie brakło Bernardynów zmarłych w stanie świętości, lecz jakoś nie dbano, o to, bo nie robiono żadnych starań w Rzymie o potwierdzenie i rozszerzenie ich czci. Aż się wierzyć nie chce, jak brutalnie stłumiony był kult zmarłego w opinii świętości Ludwika z Warki. Był to "Kapistrańczyk", tj. jeden z tych, którzy zaraz w r. 1453 w Krakowie zakładali pierwszy klasztor bernardyński. Następnie przebywał w Warszawie, musiał kazania swe wygłaszać na ulicach, bo żaden kościół nie mógł pomieścić słuchaczy. Słynął z nadzwyczajnej pokory, obok obfitości wszelkich innych cnót. Na grobie jego także działy się cuda i zawieszano wota, ale gwardianin Auctus popalił wszystko, mówiąc: "Jeśli jest święty, niech chwałę ma w niebie, ale nam zbiegający się ludzie sprawiają roztargnienia i przykrości". Wszystko to z przesadnej pokory! I spór o monstrancje drewniane i jakaś niechęć do podnoszenia braci na ołtarze, wszystko to były objawy duchowego umartwiania się, pochodzące z obawy, żeby upokarzania się nie było za mało. Czy jednak w tym wypadku nie było to przesadą?

A Bernardyni byli wszędzie i zajmowali się wszystkim. Od nich wywodzi się także instytucja kapelanów wojskowych. Oni pierwsi towarzyszyli wojskom polskim, wyprawiającym się na Wołoszczyznę lub na Tatarów, których zagony stawały się niestety zjawiskiem pospolitym w tych czasach, niemal rok w rok.

Nie tylko nad Morze Czarne nie można było się posuwać, ale zaniedbano się nawet nad Bałtykiem. Wielki mistrz krzyżacki odmawiał hołdu, a więc król polski miał prawo odebrać mu Prusy Wschodnie. Tak radził sławny biskup tamtejszy, biskup warmiński Watzelrode; choć Niemiec, prosił króla, nie tylko od siebie, żeby resztę państwa krzyżackiego wcielić do Polski. Ale na próżno czekano sposobnej pory!

Od samego wstąpienia na tron Jana Olbrachta wciąż te najazdy tatarskie! Klasztor bernardyński w Samborze leżał im na drodze, toteż spalili go, a zakonników uprowadzili do niewoli. Gdyby przynajmniej hospodar wołoski stał po stronie chrześcijaństwa! Żeby go związać z Polską, postanowiono zdobyć dla niego krainy nadbrzeżne nad ujściami Dniestru i Dunaju. Skoro je otrzyma od Polski, może nie będzie popierać Turka! Ale Stefan wołoski i tak zdradził, a podczas wyprawy w r. 1497 oświadczył wręcz, że uważa się za poddanego sułtana. W osławionych lasach bukowińskich kazał na znacznej przestrzeni popodrzynać drzewa i znienacka zwalać je na przechodzące wojsko polskie. Trupami zatarasował drogę dalszym oddziałom. A zaraz w następnym roku nowy najazd turecko-tatarski i z wołoskimi posiłkami. Całe sto tysięcy jeńców uprowadzonych w jasyr!

Wtedy bł. Ładysław z Gielniowa kazał w podległych sobie klasztorach odprawiać osobne, specjalne nabożeństwa, i sam przebiegał z krzyżem w ręku miasta i wsie, wzywając do modlitwy, i do oporu zarazem. Niestety, opór był bezskuteczny; modły chroniły przynajmniej od rozpaczy. Najbardziej ucierpiał znowu klasztor w Samborze, ledwie co odbudowany po poprzednim najeździe. Tatarzy zamordowali dwóch braciszków, którzy pozostali na miejscu, Jana i Bogusza. Dziesięciu zakonników szukało ocalenia w ucieczce, lecz trzech ledwie zdołało się ocalić. Siedmiu pojmano, a między nimi Jerzego, gwardiana z Nowego Miasta, który bawił chwilowo w Samborze. Od tego czasu zaczęli Bernardyni obwarowywać swe klasztory na wschodzie.

A kiedy papież Aleksander VI zaczął głosić krucjatę przeciw Turkom i kiedy król Jan Olbracht gotował się do tej wyprawy krzyżowej, mieliśmy zaraz Tatarów u siebie aż pod Lublinem i pod Opatowem. Wówczas król Jan Olbracht zmuszony był zawrzeć z Turcją rozejm na pięć lat. Było to w styczniu 1501 r., a w czerwcu król już nie żył.

Panowanie brata i następcy jego Aleksandra, który pod jednym berłem łączył na nowo Litwę z Polską, zaczyna się od strasznego najazdu tatarskiego. W r. 1502 najeźdźcy sięgnęli poza Wisłę. Wsławił się wtenczas Opatów. Tamtejszy klasztor Bernardynów był już obwarowany, mnóstwo więc ludu schroniło się do nich. Tatarzy miasto spalili, lecz klasztor na próżno przez cztery dni oblegając, odeszli. Strzał Tatarzy wypuścili tyle, iż jeszcze po kilkudziesięciu latach niektóre widać było zaryte w dachach. Jeden z Ojców imieniem Jan, który był zakrystianem, odprawiwszy mszę, poszedł na wały i zastrzelił wodza tatarskiego; następnie przy bramie, broniąc wejścia z mieczem w ręku, zabił trzech Tatarów, ale sam odniósł od ich strzał takie rany, iż po trzech dniach zmarł.

Podczas oblężenia spłonął dom syndyka klasztoru, w gruzach znaleziono jednak krucyfiks nie uszkodzony. Uznano ten krzyż za cudowny, a gwardian opatowski obszedł z nim nawet dalsze okolice, za nim zaś szły procesje, zanosząc gorące modły o zmiłowanie Boże, żeby kraj zaznał spokoju od tych najazdów.

Przedłużono rozejm z Turcją na dalszych pięć lat, ale sułtan uważał, że byle Turków nie ruszał na Polskę, wolno mu podpuszczać Tatarów. Nowy najazd zniszczył Ruś i Litwę aż po Kleck i Nieśwież, a choć Tatarzy ponieśli w końcu ciężką klęskę w polu, ci którzy wrócili do ordy, wracali obłowieni wielu łupami.

Wśród tych najazdów przyszło w r. 1505 umierać bł. Ładysławowi z Gielniowa. Zmarł i pochowany jest przy ulubionym swym klasztorze warszawskim w kościele Świętej Anny. Na grobie działy się różne cudy, których spis aż po rok 1522 dochował się; dalsze papiery poginęły niestety. Beatyfikacji dokonano dopiero za papieża Benedykta XIV (1740-1758).

Zaraz po tym świątobliwym zgonie patrona Warszawy nastąpił nowy najazd tatarski na Podole, a potem w r. 1506 rozpoczął się najazd największy, pod wodzą chana krymskiego Mengli-Gireja, który zapędził się aż niedaleko Wilna. Tam właśnie przebywał król Aleksander, chory już od dłuższego czasu. Doczekał się jeszcze wiadomości, że Tatarów pobito pod Kleckiem, po czym zakończył swe dni ziemskie i krótkie swe królowanie w r. 1506.

I do tego także króla kołatał biskup warmiński Watzelrode na próżno, żeby Krzyżaków całkiem wypędzić. Kiedy Aleksander mógłby się za to wziąć?

A nie brakło temu królowi bynajmniej rozległej myśli politycznej, sięgającej w dalszą przyszłość! Jan Łaski, kanonik poznański (a potem arcybiskup i prymas) powziął program, który przetrwał półtora stulecia, przynajmniej w pewnej części. Zbierał Łaski koło siebie stronnictwo zwane narodowym, które pragnęło wracać do polityki Bolesławów, do dążeń Chrobrego i Krzywoustego, żeby opanować wybrzeże Bałtyku od Prus aż daleko na zachód, aby w państwie polskim znajdowało się ujście nie tylko Wisły, ale również Odry. A więc domagali się stronnicy Łaskiego po pierwsze: żeby całe Prusy przejąć pod bezpośrednie zwierzchnictwo Korony polskiej; po drugie, żeby objąć zwierzchnictwem lennym Pomorze Zachodnie na zachód od Pomorza Gdańskiego aż po Odrę. W tym celu wdał się Łaski w układy z głównym księciem tamtejszym, Bogusławem X i uzyskał od niego zgodę. Po trzecie, żeby uniknąć szwedzkiego współzawodnictwa o panowanie na Bałtyku, głosili hasło unii ze Szwecją. Senat szwedzki program ten przyjął. Król Aleksander plany te uznał i przyłączył się do nich, i posła do Szwecji od siebie wyprawił. Podczas układów przedwstępnych śmierć króla zabrała.

Program Łaskiego mieścił w sobie całkowite panowanie na Bałtyku wspólnie ze Szwecją. Zobaczymy jeszcze, jak głęboko w umysły polskie wbiła się myśl o tej spółce.

Z sześciu synów Kazimierza Jagiellończyka czterech już zmarło, bo i kardynał Fryderyk Jagiellończyk żył krótko; zmarł w r. 1503. Pozostali przy życiu najstarszy z braci i najmłodszy: Władysław czesko-węgierski i Zygmunt, którego wyniesiono na trony polski i litewski.

Zygmunt panował długo, bo do roku 1548, dożywszy 81 lat. Nosi przydomek Starego, który nadano mu jeszcze za życia i to w czasie, kiedy wcale tak dalece stary nie był, bo liczył dopiero 63 lata. Polacy przywiązali się mianowicie wielce do dynastii Jagiellońskiej i posiadali silne poczucie monarchistyczne; uważano więc za stosowne zapewnić z góry następstwo synowi po ojcu. Wybrano więc w r. 1530 królem dziesięcioletniego królewicza Zygmunta Augusta i zaraz go koronowano. Skoro koronowany, był więc prawnie królem. I tak mieliśmy przez 18 lat, w latach 1530-1548, dwóch królów. Obydwóm było na imię Zygmunt, więc dodawano dla odróżnienia "stary i "młody", i stąd przydomek Zygmunta Starego. Zastrzeżono jednak w r. 1530, że młodemu nie będzie wolno wdawać się w rządy, póki żyje ojciec, choćby żył najdłużej i choćby syn sam najwięcej "dorósł". Jakoż dożył Zygmunt August 28 lat jeszcze za życia ojca. Sam panował potem przez lat 24, trwało przeto panowanie obydwóch Zygmuntów przez lat 66, mieszcząc w sobie dwa pokolenia. W historii zowią się te lata "czasami zygmuntowskimi".

Są to czasy rozkwitu myśli polskiej, nauki i literatury; czasy wielkiej powagi państwa polskiego, które wysunęło się do pierwszego w Europie szeregu, ale jednak nie powiodło się nam dotrzeć do Morza Czarnego, ani też Bałtyku nie opanowaliśmy.

Panowanie Zygmunta Starego zaczyna się niemal od sprawy o unię ze Szwecją, w myśl programu Łaskiego. W dalszym ciągu układów wszczętych za króla Aleksandra przybył w marcu w r. 1507 poseł szwedzki do Krakowa, w sam raz na koronację Zygmunta. Nowy król odpowiedział, że w zasadzie zgadza się, lecz obecnie umawiać się nie może co do szczegółów, gdyż musi spieszyć na Litwę z powodu najazdu moskiewskiego. A wojna moskiewska miała się przedłużać bez końca.

Program polityczny morski stawał się dla w. XVI koniecznością. Tak się bowiem zmieniły wielkie szlaki handlu międzynarodowego, że te tylko narody mogły dochodzić do dobrobytu, które panowały nad wybrzeżami mórz. Pozostaje to w najściślejszym związku z owym rozszerzaniem miejsca dla ludzi na ziemi, o czym była wzmianka wcześniej.

W przenośni można by wyrazić się, świat się rozszerzył. Był to okres wielkich odkryć geograficznych. Chodziło o to, żeby odkryć drogę morską do kraju, gdzie od starożytnych czasów aż po dni nasze leżały i leżą zawsze źródła olbrzymich bogactw do handlu międzynarodowego, tj. do azjatyckich Indii. Szukano drogi morskiej, bo na lądowych drogach w Azji dawało się we znaki tureckie panowanie.

W poszukiwaniach tych współzawodniczyli Portugalczycy i Hiszpanie. Portugalscy żeglarze długo próbowali opłynąć w tym celu Afrykę dookoła, po czym dopiero otwarłby się dla nich Ocean Indyjski. Zaczęły się te wyprawy w r. 1415, a dopiero słynny Bartłomiej Diaz dotarł w r. 1486 do południowych krańców Afryki; wykonał tedy ledwie połowę zadania. Ale o drugą połowę było już łatwiej i wreszcie w r. 1498 Vasco da Gama dokonał okrążenia Afryki, a od r. 1504 zaczęło się opanowywanie Indii przez Europejczyków.

Hiszpania próbowała szczęścia wprost przez Ocean Atlantycki. Po tej drodze wykreślał plany wypraw największy żeglarz wszystkich czasów, Krzysztof Kolumb. Był to Włoch, obywatel miasta żeglarskiego Genui, ale nie znajdował poparcia we własnej ojczyźnie. Uwzględniając kulistość ziemi przypuszczał, że Atlantyk oblewa z jednej strony brzegi Europy Zachodniej, a z drugiej brzegi Azji Wschodniej. Nikt nie miał pojęcia o tym, że pomiędzy Europą a Azją istnieje w pół drogi przez ocean nieznana jeszcze część świata. Wykołatawszy po wielu trudach okręty i zasiłki na wyprawę, dopłynął w latach 1492, 1495 i 1499 do wysp, tworzących cały archipelag, a który nazwano Indiami Zachodnimi. Dopiero podczas czwartej wyprawy, w latach 1502-1504, odkrył wybrzeże Hondurasu w Ameryce Południowej. Nikt, ani sam nawet Kolumb nie domyślał się, że odkryto nową część świata! A kiedy na jednej z wypraw, portugalskich w r. 1500 silny prąd morski uniósł statki Portugalczyków i poniósł ich żaglowce aż do Brazylii, nikt nie wiedział, że to jest na południe od Hondurasu w tej samej części świata. W ogóle nie wiedzieli wzajemnie o sobie.

Dopiero kiedy w r. 1513 dotarto w Ameryce Środkowej do Oceanu Spokojnego, zorientowano się, że odkryto nie wschodnie wybrzeże Azji, lecz nową część świata, z której daleko jeszcze do azjatyckich Indii. Wreszcie w latach 1519-1522 admirał Magellan (Portugalczyk, lecz w służbie hiszpańskiej) opłynął całą ziemię, odbył pierwszą podróż naokoło świata.

Ameryka okazała się źródłem bogactw wcale nie pośledniejszym od Indii, a Hiszpania wzbogaciła się jeszcze bardziej od Portugalii. Cenne rośliny, korzenie, przyprawy i (o co najbardziej chodziło) kopalnie złota.

Między tymi największymi i najsławniejszymi admirałami wyróżniał się Krzysztof Kolumb tym, że nie dla bogactw żeglował, lecz uniesiony zaciekawieniem naukowym, zapałem do krzewienia prawdziwej wiary w nieznanych dalekich krajach. Dokonywał zaś podróży swoich wśród wielkich kłopotów i umartwień, prześladowany zawiścią ludzką (nawet więziony przez rząd hiszpański), ścigany przez los, ale zawsze gotów do nowych trudów. Jego podróże odkrywcze miały w sobie więcej cech poświęcenia niż tryumfów. Przecierpiał niezmiernie wiele, aż dziwić się trzeba, że zdołał tyle złego wytrzymać. Tłumaczy się to tylko gorącą jego wiarą, nadzwyczajną bogobojnością. Uznał to Kościół i właśnie za naszych czasów przeprowadzono proces kanonizacyjny.

Oczywiście musiało minąć przynajmniej jedno pokolenie, przynajmniej jakie 30 lat, zanim odkrycie drogi do Indii i Ameryki zaczęło wydawać skutki. Odczuto i zrozumiano to dopiero około r. 1530 i dlatego dopiero tu w tym miejscu o tym się rozpisujemy. Dla Polski stało się odtąd wprost koniecznością, żeby zdobywać jak najwięcej wybrzeża morskiego. Cały nasz byt zależał od tego, czy spełni się hasło "od morza do morza".

Dawny handel śródlądowy zamienił się skutkiem wielkich odkryć geograficznych na handel oceaniczny, zamorski, a dostęp do niego i do bogacenia się mogły uzyskać tylko takie państwa, które posiadały sporo wybrzeży morskich. To, co odzyskaliśmy na Krzyżakach za Kazimierza Jagiellończyka, było drobiazgiem wobec tego, czego nam było potrzeba. Bałtyk dobry był dla prowincji północnych; południowym trzeba było bardziej dostępu do Morza Czarnego. Jeżeli tej drogi sobie nie zabezpieczymy, pozostaniemy krajem ubogim, a zatem nie zdołamy też nabyć znaczniejszej siły politycznej.

Nawet nad Bałtykiem groziło nam jeszcze niebezpieczeństwo. Zakon nie tracił nadziei, że odbierze nam na nowo Pomorze Gdańskie. Wielcy mistrzowie Zakonu odmawiali składania przysięgi lennej. Opierając się Polsce, pokładali nadzieję w dynastii habsburskiej. Ażeby wydrzeć Jagiellonom korony czeską i węgierską, osaczał cesarz niemiecki, Maksymilian z rodu Habsburgów, Polskę i Litwę dookoła koalicją, do której wciągał Danię, Mołdawię, Brandenburgię, Saksonię, Krzyżaków i Moskwę. Krzyżacy zaś wybierali sobie mistrzów naumyślnie z książęcych rodów z Niemiec; najpierw Fryderyka saskiego, potem Albrechta brandenburskiego. Zygmunt Stary protestował i ostrzegał, że będzie wymagać hołdu, i posiłków wojennych w razie wojny z Moskwą, Tatarami lub Turcją, i że opór Zakonu gotów jest złamać użyciem siły zbrojnej, czyli wypowiedzieć nową wojnę Krzyżakom.

Łaski zabiegał w r. 1513 znowu w sprawie Pomorza Zachodniego i sam Bogusław X wznowił układy o stosunek lenniczy, lecz król odpisał mu, że musi odłożyć układy do spokojniejszej pory. Szkoda, bo wraz z Bogusławem można było wziąć zakon w dwa ognie.

Na Węgrzech zaś ubezpieczał się Zygmunt Stary zawczasu przeciw Habsburgom, wiążąc się z Zapolyami, rodziną książąt siedmiogrodzkich: w r. 1512 pojął nawet za żonę księżniczkę Barbarę Zapolską, panią wielkiej świątobliwości. Rozgrywki, zwłaszcza o koronę węgierską, oczekiwano z niepokojem w całej Europie. Król czeski i węgierski, Władysław Jagiellończyk (brat polskiego Zygmunta) miał wprawdzie syna Ludwika, ale było to dziecię tak chorowite, iż nie wróżono mu dłuższego życia.

O Węgry chodziło Zygmuntowi, a nie o Czechy, bo żyła w Polsce wciąż tradycja Władysława Warneńczyka. Chodziło o związek z Węgrami na wojnę z Turcją. Przez dwieście lat mieliśmy marzyć o wypędzeniu Turków z Europy, i przez dwieście lat miała nam przeszkadzać Moskwa, wiążąc nam ręce niejako od tyłu. Jakże urządzać ligę wojenną przeciw sułtanowi, gdy za każdym prawie razem groził nam od tyłu najazd moskiewski na Litwę?

Z Moskwą miała Litwa wojnę już od roku 1507, a gdy przerwano ją rozejmem, cesarz niemiecki namówił Wasyla moskiewskiego, żeby rozejm zerwał. Cztery razy wyprawiał się Wasyl na Litwę; dwa razy oblegał na próżno Smoleńsk, aż wziął go zdradą w r. 1514. A był to gród nader ważny nad górnym Dnieprem, na północnych kresach Wielkiego Księstwa Litewskiego. Tegoż roku odniesiono jednak wielkie zwycięstwo w polu pod Orszą. Współcześni przypisywali je skutecznym modłom królowej Barbary Zapolskiej. Tradycja ta przechowywała się aż do końca królestwa polskiego, skoro jeszcze w r. 1767 pisano:

"Względem Pana Boga, miłości Jego i bliźnich była pełna w cnoty wielkie i miłosierne uczynki obficie przybrana, marnościami świata gardząca, a w nabożeństwie gorąca, a w chwale Bożej ustawiczna. Gdy król Zygmunt wyprawił się na wojnę przeciwko Moskwie, a pod Orszą z wielkim ich wojskiem miał stoczyć bitwę w nierównych siłach, polecił tę sprawę małżonce pobożnej swojej. Więc ona nieprzestannie we dnie i w nocy z obfitymi łzami Boga błagała; podłe na się wziąwszy szaty, ostre posty chowała, jałmużny szczodrą ręką na ubogich sypała. I tak szczęśliwie król wygrał i nad ludzką nadzieję wielkie otrzymał nad nieprzyjacioły zwycięstwo, które on sam i wszyscy inni modlitwom i zasługom tej świętej królowej przypisali".

Niestety, tylko przez trzy lata zasiadała na polskim tronie ta "święta królowa"; porwała ją przedwcześnie śmierć już w r. 1515. Ponieważ nie pozostawiła potomstwa, król musiał się ożenić powtórnie; zawarł ponownie śluby w r. 1518 z księżniczką włoską Boną. Ta po dwuletnim pożyciu obdarzyła go synem (Zygmunt August).

Rok zaś zgonu Barbary Zapolskiej miał się stać zarazem rokiem klęski politycznej: Łaski znowu nadaremnie wznowił układy o unię ze Szwecją. Coś całkiem innego wysunęło się natomiast na widownię polityczną. Władysław czesko-węgierski ulegał naciskowi cesarza Maksymiliana i skłaniał się już od trzech lat do rozmaitych układów z Habsburgami o następstwo na trony czeski i węgierski. Opuszczony przez własnego brata, jakże miał Zygmunt Stary sam stawiać cesarzowi przeszkody, zwłaszcza, że był otoczony jego koalicją? Zjechali się więc w Wiedniu 1515 obydwaj Jagiellończycy, Władysław i Zygmunt z cesarzem Maksymilianem i tam zawarto w katedrze Świętego Szczepana dwa śluby małżeńskie. Cesarz Maksymilian poślubił w imieniu swego wnuka Ferdynanda królewnę czeską i węgierską Annę, córkę Władysława Jagiellończyka; syn zaś Władysława i brat Anny, słabowity Ludwik (na którego śmierć czekali Habsburgowie), wówczas dziewięcioletni, żenił się z wnuczką cesarza Marią. W rok potem król Władysław umarł, a korony czeska i węgierska spoczęły na czole dziesięcioletniego Ludwika.

Ubezpieczyli się tedy Habsburgowie na wszelkie wypadki. Zygmunt Stary samą obecnością swoją w Wiedniu zatwierdzał niejako te umowy, za co Maksymilian przyrzekał, że pozostanie neutralny w sporze z Krzyżakami i że będzie pośredniczył na korzyść Zygmunta w wojnie z Wasylem.

Nie tylko żadnych przyrzeczeń cesarz nie dotrzymał, lecz podżegał nadal Krzyżaków i Zygmunt Stary był zmuszony wszcząć z nimi wojnę, chociaż równocześnie był wciąż zagrożony przez Wasyla.

W tych opałach wysuwa się jeszcze raz wielki program Łaskiego. Wymarła w tych czasach szwedzka dynastia narodowa, kraj był rządzony przez gubernatorów, Polsce życzliwych. Właśnie w r. 1520 zmarł drugi z kolei z tych gubernatorów, Sven Sture młodszy. Syn jego rodzony, Nils, wybrał się wraz z kanclerzem Piotrem Jacobsonem do Polski. żeby Zygmuntowi Staremu ofiarować koronę szwedzką. Poselstwo szwedzkie stawiło się przed królem w Toruniu na samym początku wojny z Albrechtem pruskim, i otrzymało znowu odpowiedź nijaką. Trudno było Szwedom wiecznie czekać. W rok potem oddali rządy na razie zastępcze Gustawowi Wazie, a w r. 1523 wynieśli go na tron. Ta nowa dynastia, Wazów, miała następnie zasiąść na tronie polskim.

Tymczasem wojowaliśmy z ostatnim niemieckim mistrzem krzyżackim. Plan wojny ułożył utalentowany wojewodzic krakowski, Jan Tarnowski, a tak trafnie, iż wkrótce za to został potem hetmanem. Wykonując ten plan, ówczesny hetman polski Mikołaj Firlej podszedł z wojskiem pod sam Królewiec, a na zachodzie lud kaszubski kosami i cepami przepędził zaciężne posiłki, przysłane Albrechtowi z Niemiec. Warto zapisać tu ciekawe wydarzenie: kiedy w marcu 1521 r. powiodło się ocalić Elbląg przed wojskiem krzyżackim, miasto to, czysto niemieckie, ustanowiło z tego powodu wielką uroczystość. I obchodzono rok w rok rocznicę dnia 8 marca, dnia odpędzenia Krzyżaków od miasta; obchodzono tę uroczystość aż do końca niepodległości królestwa polskiego. Przy takiej nienawiści własnych poddanych była więc sposobność zgnieść krzyżactwo do reszty, wyrzucić znad Bałtyku, a Prusy krzyżackie wcielić do Polski.

Ale były przeszkody. Turcy zagrażali już bowiem bezpośrednio Węgrom. Zwrócono się do Polski o pomoc. Wyruszył tam hetman Jan Tarnowski i Turcy wstrzymali się w zwycięskim pochodzie. Te kłopoty na południu wybawiły Albrechta z opałów. Gdy poprosił o rozejm czteroletni, udzielono mu go, przypuszczając, że tymczasem zażegna się niebezpieczeństwo tureckie. Ale przez te cztery lata zmieniły się niespodziewanie stosunki tak, iż panowanie Zakonu w Prusach zamieniło się na świeckie państwo niemieckie.

Przyczyną był protestantyzm. Protestanci zwą swoje herezje "reformacją", co ma oznaczać naprawę Kościoła. Ale to była nie reformacja, lecz rewolucja w Kościele. Zaczęła się w r. 1517 od Marcina Lutra, wnet potem przybył kalwinizm, a niebawem zjawiło się już kilkadziesiąt rozmaitych sekt. Książęta niemieccy sprzyjali luteranizmowi, bo zagarniali na wszystkie strony dobra kościelne. Takie zagarnięcie dobra kościelnego na rzecz państwa zwiemy sekularyzacją, to znaczy zeświecczeniem, przywróceniem do stanu świeckiego. W Niemczech sekularyzowano nawet biskupstwa i kilku biskupów porobiło się świeckimi książętami na dawnych dobrach biskupich. Do tych odstępców Kościoła przystał także wielki mistrz Albrecht z rodu Hohenzollernów, margrabiów brandenburskich.

Albrecht brandenburski był w duchu protestantem od początku; wyprawiał posłów do Lutra, a w r. 1523 pojechał nawet do niego do Wirtembergii w Niemczech i tam uradzono sekularyzację Zakonu. Chodziło tylko o to, czy przystanie na sekularyzację Prus zwierzchniczy pan lenny Albrechta, król polski.

Prymas Łaski jeszcze w ostatnim roku pruskiego rozejmu, w styczniu 1524 r. miał w Gdańsku zjazd z pełnomocnikami Danii, Meklemburga i Pomorza Zachodniego. Przygotowywał koalicję całej zachodniej połaci wybrzeży bałtyckich przeciw margrabiom brandenburskim i Zakonowi. Ale król od początku niechętny był przyjmowaniu Pomorza Zachodniego w lenno. Łaski utracił polityczne wpływy, a do steru doszli tacy, którzy woleli oprzeć politykę polską o Niemcy i sądzili, że wzmocni się Polska przez przyjaźń z Niemcami!!

O polskie zezwolenie na sekularyzację Prus starał się dwór węgierski. Młodziutki król czeski i węgierski, Ludwik, upraszał swego polskiego stryja, żeby za wszelką cenę ułożył się z Albrechtem, ażeby siły polskie były na wszelki wypadek gotowe przeciw Turcji. Sejm polski uchwalał olbrzymie sumy na wznowienie wojny w Prusach, a tymczasem odbywały się już po cichu układy o sekularyzację.

W r. 1525 zjechał Albrecht Hohenzollern do Krakowa i na krakowskim rynku składał lenną przysięgę wierności Zygmuntowi Staremu, już jako świecki dziedziczny książę pruski. Odezwał się wtenczas arcybiskup lwowski, Bernard Wilczek w te słowa: "Jakżeż dotrzyma królowi polskiemu przysięgi ten, który jej nie dotrzymał Bogu?" Dochował się też łaciński wiersz szyderczy, pióra Stanisława Hozjusza, początkującego wówczas prawnika, o którym będziemy mieli potem do powiedzenia.

Węgrom zaś nie zdała się sekularyzacja Prus na nic. W roku następnym 1526 ponieśli ciężką klęskę od Turków pod Mohaczem, gdzie też wycięte zostały polskie posiłki ochotnicze. Poległ w tej walce Ludwik Jagiellończyk, zaledwie dziewiętnastoletni, jeszcze nawet o rok młodszy od swego stryjecznego dziadka, Władysława Warneńczyka. Tron Czech i Węgier zajęli po nim Habsburgowie.

Niezadługo wkroczyli Turcy ponownie na Węgry i część tego kraju podbili na długo pod panowanie mahometańskiego półksiężyca. Ruszyli jeszcze dalej i w r. 1529 zapędzili się aż pod Wiedeń. Oblegali go, lecz na szczęście bezskutecznie. Turcja wyrosła tymczasem na największą potęgę militarną świata. Drżała przed sułtanem cała Europa; nie można powiedzieć, żeby się Polska nie obawiała w tym czasie jakiejkolwiek zaczepki z Turcją. Już bowiem nie można było liczyć na powstanie całej chrześcijańskiej ludności Bałkanów.

Zagadnienie stosunku chrześcijan do rządów muzułmańskich na Bałkanach powikłało się w sposób nader przykry. Nie wszyscy chrześcijanie pragnęli, żeby ich uwolnić od jarzma islamu. Prawosławnym zaczęło się powodzić doskonale pod sułtanem. Patriarcha carogrodzki stał się uznaną przez sułtana głową schizmatyków także w sprawach świeckich, z własnymi funduszami i z własną administracją, zwłaszcza co do szkół i książek. Prawosławnych nie wolno było zmuszać do przechodzenia na islam; urzędom tureckim nie było wolno uwięzić popa bez wiedzy patriarchatu. Nie tknięto dóbr cerkiewnych, a patriarcha miał prawo wysyłać na prowincję swych poborców po należne sobie podatki, których pobór sułtan mu gwarantował. Był więc patriarcha schizmatycki wielkim i mocnym panem w państwie sułtana.

Toteż sławili sułtanów patriarchowie carogrodzcy, prawosławni i uczeni pisarze cerkwi bizantyńskiej. Układano poematy na cześć sułtanów, a samego zdobywcę Carogrodu nazwano "gwiazdą firmamentu". Nastało doskonałe porozumienie patriarchów z sułtanami. Rząd turecki spostrzegł wkrótce, że nic mu nie grozi ze strony schizmy, że tylko same katolickie państwa myślą o lidze przeciw Turcji; zaczął więc prawosławie protegować, a stawiać zapory tylko katolicyzmowi, a nawet po niedługim czasie prześladować go.

Duchowieństwo prawosławne poczuwało się nawet do wdzięczności względem Turków za to, że uwolnili ich od "niebezpieczeństwa" unii kościelnej. Nienawiść przeciwko katolicyzmowi wzmagała się wśród cerkwi bizantyńskiej coraz bardziej. Doszło do tego, że patriarcha i sułtan stali się najściślejszymi sojusznikami we wszelkiej walce przeciwko Kościołowi katolickiemu.

Polskie plany wielkiej ligi przeciwko Turcji były przeto miłe tylko katolikom na Bałkanach, ale prawosławni stawali przeciw takim zamiarom; oświadczali się za sułtanem. Monarcha katolicki, który by wkroczył na Bałkany pod koniec w. XVI miałby nieprzyjaciół w schizmatykach.

Mniejszość katolicka, wielbiąc ciągle pamięć króla Władysława Warneńczyka, uległa prześladowaniu. Utrzymanie katolicyzmu na Półwyspie Bałkańskim jest zasługą Franciszkanów i Bernardynów, którzy tam pozostali, niezrażeni żadnymi prześladowaniami. Z podziwem należy też stwierdzić, że nigdy nie zabrakło im nowicjuszy! Przeszło czterysta lat pełnili tam służbę Bożą jak najlepiej, żyjąc w ciągłym niebezpieczeństwie, w najgorszych niewygodach i nędzy. Ani nawet klasztoru mieć nie mogli. Za papieską dyspensą każdy z nich żył osobno, w nieustannej wędrówce. Od osady do osady, a zawsze w tajemnicy, poprzebierani, nocujący u zaufanych wiernych. Zwano ich "ujcami" tj. wujami, bo gdy Franciszkanin przybył do katolickiego osiedla, podawano go wobec władz za "ujca" któregoś z mieszkańców. Każdy z nich był jakby wędrownym proboszczem, a nadto mieli rozmaite przywileje od Stolicy Apostolskiej. Mogli uwalniać od kar kościelnych, a także od przeszkód małżeńskich, mieli nawet prawo bierzmowania. A byli to z reguły zakonnicy z wyższym wykształceniem; wydali niemało literatów i nawet wybitnych poetów. Zajmują poczesne miejsce w dziejach piśmiennictwa chorwackiego.

Ale prawosławie bałkańskie stało się już wrogiem dla Polski. Prawosławni hospodarowie wołoscy składali teraz hołdy sułtanom i podobnie jak Tatarzy gotowi byli rzucić się na Polskę na skinienie Carogrodu. Tak Petryło mołdawski przekroczył granice polskie i rzucił się na Pokucie. Ale pobił go w sierpniu 1531 r. Jan Tarnowski w sławnej bitwie pod Obertynem. Z dział tam zdobytych ulany jest w katedrze na Wawelu wielki dzwon "Zygmuntem" zwany.

Ten sam hetman Tarnowski okrył się jeszcze raz sławą w wojnie z Moskwą, trzeciej już za panowania Zygmunta Starego, (w latach 1534-1537) i zdobył Starodub nad Dnieprem. Nie zdołano jednak odebrać Moskalom Smoleńska i zawarto znowu rozejm na siedem lat.

Tymczasem zwalił się na Polskę i Litwę protestantyzm z Niemiec, popierany gorliwie przez księcia Albrechta z Królewca. Szybko "lutrzyli" się też książęta śląscy, żeby się bogacić sekularyzacjami. Ze Śląska szła ta fala na Wielkopolskę i już w r. 1521 zajrzał luteranizm między mieszczan poznańskich. Więcej zwolenników pozyskiwała jednak u nas francusko-szwajcarska sekta Kalwina, ale szerzyły się też wszelkie inne. Około r. 1550 były u nas aż 32 przeróżne sekty. Bo gdy raz sprawy Boskie zdano na rozum ludzki, zaraz pokazało się, że "co głowa, to rozum". Ale też ta obfitość sekt stanowiła największą słabość protestantyzmu.

Co więc nam przyniosły początki nowożytności? Pogłębienie nauki i rozszerzenie oświaty stanowiły korzyści ogromne, niezmierne, ale odkrycie nowych dróg morskich będzie dla nas klęską gospodarczą, jeżeli Polska nie stanie się panią sąsiednich sobie mórz. Przyplątała się zaś do nowożytnej epoki kula u nogi: protestantyzm. Zobaczymy, jak odstępcy Kościoła stawali się w Polsce potem także odstępcami Ojczyzny, a nawet naprowadzali wroga na własny kraj. Do licznych kłopotów i zawikłań przybywał jeszcze jeden.

Rzecz całkiem prosta, że Kościół podjął walkę z protestantyzmem.