Feliks Koneczny - "Święci w dziejach Narodu Polskiego"

Tron w Polsce nie był dziedziczny, lecz elekcyjny, tj. króla się wybierało. Póki istniały dwie dynastie narodowe, Piastów i następnie Jagiellonów, nie przyszło nikomu do głowy, że można by wybrać króla z innego rodu. Elekcja bywała tylko formalnością. Lecz oto Jagiellonowie wygaśli i trzeba było myśleć o elekcji naprawdę.

Wyborcami byli zrazu tylko wielmożowie, senatorowie duchowni i świeccy; potem gdy od Kazimierza Jagiellończyka nastały sejmy, rozszerzało się koło wyborców także na posłów sejmowych. Od śmierci Zygmunta Augusta elekcje odbywały się na polach Woli, pod Warszawą, na wniosek zaś wojewody bełskiego, a późniejszego kanclerza i hetmana, Jana Zamojskiego, dopuszczono każdego szlachcica na pole elekcyjne. Gromadzono się tam województwami i województwami głosowano. Obojętne więc było, ilu ich z jakiego województwa przyjedzie.

Ubiegali się o koronę polską Habsburgowie, lecz większość wybrała francuskiego królewicza, Henryka Walezjusza. Starszy jego brat zajmował tron francuski i - co za przygoda! - umarł w pięć miesięcy po wyjeździe Henryka do Polski, a umarł bezdzietnie. Spadło więc na Henryka dziedzictwo tronu francuskiego. Oczywiście wolał koronę własnej ojczyzny i do Francji powrócił.

Habsburgowie powtórnie zabiegali o tron polski. Przeciwnicy niemieckiego kandydata wzięli się wtedy na sposób. Jedna z sióstr Zygmunta Augusta pozostała niezamężna. Korzystając z wielkiego przywiązania narodu do krwi Jagiellońskiej, przeprowadzili wybór Anny Jagiellonki na tron. Któż by się sprzeciwił? A potem, trzeba jej było dobrać męża. Kazano więc poślubić Annę pięćdziesięciopięcioletnią, młodszemu od niej o trzynaście lat przeciwnikowi Habsburgów księciu siedmiogrodzkiemu Stefanowi Batoremu.

Był to mąż niepospolity. Dzięki temu szczęśliwemu wyborowi nastaje w dziejach naszego narodu okres, który można by nazywać okresem czterech wielkich mężów. Wnet się z nimi poznamy.

Kiedy przybył do Siedmiogrodu goniec z wiadomością o pomyślnej elekcji, Stefan zawołał: "Teraz dowie się świat wielkich rzeczy!" Od młodości bowiem marzył o wielkich czynach, a głównie o tym, żeby Turków wypędzić z Europy. W Polsce przejął się hasłem "od morza do morza". Z bałtyckim wybrzeżem miał do czynienia na samym początku rządu, bo Gdańsk upierał się przy Habsburgu. Ruszył tam zaraz po koronacji z odpowiednim wojskiem i bunt stłumił. Powstało wtedy przysłowie: "Porwał się jak burmistrz gdański na króla".

Głównym doradcą Batorego był Jan Zamojski, którego zwie się w historii Wielkim, chociaż królem nie był. Ci dwaj wielcy mężowie tak ściśle współpracowali, iż nie sposób oznaczyć, co któremu z nich przypisać. O Morzu Czarnym, o Carogrodzie marzyli obydwaj. Jakże tam jednak dotrzeć, skoro z tyłu zagraża Moskwa? A zatem trzeba wpierw pokonać Moskwę i zmusić cara, by swoje wojska oddał na wyprawę przeciw Turcji.

Wiemy, jak za Zygmunta Augusta zawierało się nieustannie rozejmy. Tym razem car Iwan Groźny (najokrutniejszy z tyranów, stąd taki hańbiący nosił przydomek) rozejm zerwał. W r. 1577 wyprawił się znów na Inflanty. Podjęły więc wojnę Polska i Litwa. Odnosiliśmy nie tylko wielkie zwycięstwa w polu, ale też zdobyliśmy kilkanaście grodów. Pierwszą taką zdobyczą było odzyskanie w r. 1579 Połocka, utraconego przed 16 laty, kiedy to zginęło tam śmiercią męczeńską pięciu Bernardynów. W dalszym pochodzie w kraj nieprzyjacielski zdobyto w r. 1580 trzy znaczne warownie: Wieliż, Uświatę i Wielkie Łuki. W roku następnym przystąpił król do oblężenia grodu największego i najbardziej obronnego - Pskowa.

W tych dwóch ostatnich latach, w r. 1580 i 1581 dojeżdżał do głównej królewskiej kwatery wojennej jezuita Piotr Skarga, o którego powołaniu zakonnym była mowa w poprzednim rozdziale. Jest to trzeci, obok Batorego i Zamojskiego wielki mąż tego okresu. A gdy dojdzie do skutku jego beatyfikacja (o co starania już rozpoczęto), będziemy w nim mieli obok Hozjusza drugiego świętego polskiego politycznego z tego okresu (a polityczni patronowie święci przydadzą nam się w tych czasach bardzo).

Świątobliwy nad wszelki wyraz, uczony na wielką miarę, roztropny, przewidujący, stanowczy, wytrwały, a zawsze wiedzący dokładnie, czego chce, a przy tym pracowity niesłychanie. Powiedziano o nim, że "próżnować nigdy nie chciał i nie umiał". Dziw bierze, że jeden człowiek potrafił tyle studiować, pisać, układać, tworzyć!

Publiczne życie rozpoczął na obu elekcjach, wysyłany przez swój zakon, a był przyjacielem kandydatury habsburskiej. Jakże miał potem zmienić zdanie! Nie było nad niego większego poplecznika króla Stefana!

Kiedy przybył do głównej kwatery wojennej Batorego, był już znanym autorem. Sławę teologa i pisarza zrobiła mu rozprawa "O jedności Kościoła Bożego", w której miał na myśli przede wszystkim nawracanie schizmatyków i unię kościelną - co też miało się stać głównym zadaniem jego życia. Wkrótce potem wyszły "Żywoty Świętych Starego i Nowego Zakonu na każdy dzień przez cały rok". Tę księgę olbrzymią przedrukowuje się od r. 1579 aż do naszych czasów nieustannie; liczy do trzydziestu wydań, czytana przez każde pokolenie i przez wszystkie stany. A przyjrzawszy się bliżej obozowi i żołnierzom na wyprawach króla Stefana, pisze "Nabożeństwo żołnierskie", podręcznik dla katolickiego żołnierza, pełen głębi religijnej i niezrównanego poziomu moralności zawodowej; poucza, co trzeba, żeby być tęgim żołnierzem, nie przestając być dobrym chrześcijaninem, żeby być rycerzem a nie zbirem. Pisze np. "Doma i w ciągnieniu (w pochodzie) winniście być jako owce, a w polu i w potrzebie (w bitwie) lwami nieustraszonymi. Bo gdy doma będziecie lwami okrutnymi, w potrzebie staniecie się, jako na rzeź owcami".

Już podczas wypraw Batorego wiedziała cała Polska, że Skarga kroczy na czele katolickiej inteligencji. A skoro zaś w tym właśnie czasie, w r. 1579 zmarł w Rzymie kardynał Hozjusz, Skarga stał się niewątpliwym przodownikiem Kościoła w Polsce i jakby chorążym ruchu katolicko-narodowego. Toteż kiedy w r. 1580 założono drugi uniwersytet w Wilnie, a Skargę powołano na pierwszego rektora, wszyscy uważali ten wybór za jak najtrafniejszy.

Znamiennie prawdziwy jest w tym wypadku zbieg dat historycznych, że tego samego roku powstała "akademia ostrogska", wyższa szkoła schizmatycko-protestancka, a więc zwrócona przeciw nowemu uniwersytetowi. Albowiem protestantyzm wkroczył także pomiędzy Ruś; duchowieństwo prawosławne na Wołyniu, Podolu i na Ukrainie pełne było kalwinizmu, a nawet arianizmu. Była to sekta rozszerzona w Polsce i na Rusi, odrzucająca dogmat Trójcy Świętej, a skrajne jej skrzydło odmawiało nawet boskości Chrystusowi Panu. Na czele ruchu "nowinek" na Rusi stał możnowładca kniaź Konstanty Ostrogski, pan 35 miast i tysiąca wsi. Ten w mieście swoim Ostrogu założył drukarnię i szkołę wyższą, nazwaną akademią nie bez słuszności. Zbierał do niej profesorów z całego świata.

Jakżeż różniła się tym ruchem umysłowym Ruś spod polskiego panowania od Rusi Moskiewskiej! Próbowano i w Moskwie sztuki drukarskiej, ale popi tamtejsi bojąc się, że będą musieli uczyć się czytać, postarali się o "zaburzenie ludowe" i drukarnię zburzono, jako dzieło szatańskie. Bo też w Moskiewszczyźnie duchowieństwo świeckie nie umiało z reguły ni czytać ni pisać, a synod w r. 1551 stwierdził, że nie ma na to rady, bo gdyby analfabetom nie udzielać święceń, zabrakłoby popów.

Akademia ostrogska stała się jednak rozsadnikiem protestanckiego kierunku w cerkwi. Układały się przeto stosunki wyznaniowe na Rusi polskiej (ukrainnej) i litewskiej (Białorusi) do walki z protestantyzmem. Skarga zaś miał zdziałać wiele i na tym, i na tamtym polu.

Tymczasem trwało oblężenie Pskowa. Opór Moskwy był tam nadzwyczajny, armia zaś polska zdobywała się na wysiłki do ostatecznych granic. Nastała zima niesłychanie ostra. Mamy polski opis całego tego oblężenia w zapiskach czynionych z dnia na dzień przez uczestnika wyprawy Piotrowskiego (jest to jedna z najpiękniejszych polskich książek do czytania). Batory i Zamojski wprawili cały świat w zdumienie, bo na zimę oblężenia nie przerwali. Pierwszy to był taki wypadek w dziejach wojen nowożytnych i rozchodziły się po całej Europie opisy tej kampanii, wielce dziwnej współczesnym. Polska decydowała się na nowe wysiłki wojenne i pieniężne na wiosnę r. 1582. Iwanowi Srogiemu było coraz trudniej.

Wtedy car, największy wróg katolicyzmu, trafił jednak do Rzymu. Posyłał do papieża zapewnienia, że chce się ni stąd, ni zowąd nawrócić na unię florencką, ale ta wojna mu przeszkadza. Wyprawiono z Rzymu pod Psków pospiesznie Jezuitę włoskiego Possewina z argumentami, że wojna musi być przerwana dla dobra Kościoła. Nasi wiedzieli dobrze, że Iwan udaje, że to ze strony Watykanu złudne marzenia; najgłośniej zaś wytykał, że w Rzymie nie mają pojęcia o Moskwie, że dobro Kościoła wymagałoby raczej, żeby Moskwę opanować, Piotr Skarga, ten sam, który tak gorąco pragnął unii kościelnej; ostrzegał jednak, że nie tędy do niej droga, jak radzi Possewin. Ten zaś powoływał się na wolę papieską, a że był przysłany przez generała Jezuitów, musiał tedy polski Jezuita przycichnąć.

Przystał wreszcie król Stefan na zawieszenie broni na lat dziesięć. Iwan Groźny zrzekł się wszelkich roszczeń do Inflant, a Połock i Wieliż zostały wcielone do Wielkiego Księstwa Litewskiego. Odtąd Polska góruje nad Moskwą i aż do r. 1667 Moskwa była stroną słabszą, pokonaną.

Król Stefan przypuszczał, że w ciągu dziesięcioletniego rozejmu uda się skłonić Moskwę do wspólnej wyprawy na Turka i w ten sposób rozstrzygną się losy Wschodu. Starał się zawczasu o posiłki od Habsburgów z Węgier, o flotę z Włoch, i o zasiłki pieniężne najbogatszego w Europie dworu hiszpańskiego. Rozsyłał też król swych posłańców daleko do ziem wschodnich, aż do Persji. Gdy Habsburgowie nie kwapili się do sojuszu z nim, powziął myśl, żeby im odebrać królestwo węgierskie i połączyć je pod jednym berłem z Polską i czynił przygotowania do pozyskania sobie stronników na Węgrzech.

W rok po zawarciu zawieszenia broni z Iwanem Groźnym okazał król Stefan publicznie w sposób jak najdobitniejszy, jak ceni Zamojskiego, swego doradcę i wodza, kanclerza i hetmana: oddawał mu za żonę bratanicę swoją, Gryzeldę Batorównę, księżniczkę siedmiogrodzką (córkę swego brata Krzysztofa). Można sobie wyobrazić, jak wspaniałe było wesele, urządzone w Krakowie na Wawelu! Ale największą wspaniałością było, że spotkali się na nim wszyscy czterej wielcy mężowie tego okresu. Król wesele urządzał, współpracownik jego Zamojski był panem młodym, O. Piotr Skarga był obecny pośród duchowieństwa, a czwarty z nich urządzał na dziedzińcu zamkowym... przedstawienie teatralne.

Jakże można teatr stawiać obok spraw najpoważniejszych? A któż to taki ten czwarty?

Był to wielki poeta, a wielka poezja nie ustępuje niczemu. Nazywał się Jan Kochanowski. Aż do Mickiewicza był to największy poeta polski.

Za Zygmuntowskich czasów wyrobiła się literatura narodowa w polskim już języku. Jeszcze pod koniec panowania Zygmunta Starego wystąpił słynny Mikołaj Rej z Nagłowic, który (jak sam powiada) postanowił światu pokazać, że "Polacy nie gęsi i swój język mają" (a nie tyłko łacinę). Pisał dużo, odznaczył się bardziej w prozie, zwłaszcza przez swój "Żywot człowieka poczciwego". Wyostrzył najbardziej swój talent za Zygmunta Augusta. Przybywało mu wielu towarzyszy. Najwybitniejszym był Jan Kochanowski, na którego Rej sam wskazał jako na wyższego od siebie.

Kochanowski pochodził ze średniej szlachty, podobne jak przyjaciel jego młodości, Zamojski. Obydwaj bawili na studiach w Padwie i w Paryżu - zdawało się z początku, że razem będą robić karierę polityczną. Za Zygmunta Augusta wszedł Kochanowski do kancelarii królewskiej w stopniu sekretarza. Ale poezja i kancelaria! Rzucił wszystko, osiadł w dziedzicznej wsi, w Czarnolasie i w zaciszu przysłuchiwał się, co słychać na wielkim świecie. Nie zamknął się na sprawy publiczne, lecz towarzyszył im tylko swym świetnym piórem. W jego wierszach jest sporo tematów politycznych, co zresztą miało już zawsze stanowić cechę polskiej poezji. Ale umiał sięgnąć do głębin ducha ludzkiego. Należał zawsze do obozu katolickiego i był bardzo religijny. Wsławił się najpierw wierszem "Czego chcesz od nas, Panie, za twe wielkie dary". Używa się dotychczas jego tłumaczenia psalmów. A któż z nas nie zna i nie śpiewa jego pieśni "Kto się w opiekę?".

Sławny był już za Zygmunta Augusta, lecz u szczytu talentu i sławy stanął dopiero za czasów Stefana Batorego. Przyjaźń z Zamojskim trwała ciągle i kanclerz ofiarował się wystarać mu się u króla o godność kasztelańską. Odpowiedział pięknym wierszem, w którym wysławia swoje spokojnie wiejskie życie, opiewa piękno lip rozłożystych przed swym dworkiem, jak siedzi sobie z książką pod taką lipą i "nie dbam o kasztelana, pilnując swego dzbana".

Równocześnie Skarga wykształcał coraz bardziej prozę polską, coraz piękniejszym pisując językiem. Tak spotkali się na weselu Zamojskiego obaj najwięksi nasi pisarze owych czasów, prozaik i poeta. A przedstawienie teatralne, to coś wówczas rzadkiego, wyjątkowego. Przyjacielowi młodości ułożył na wesele dramat na tle historii starożytnej "Odprawa posłów greckich". Były tam rozmaite aluzje polityczne do wielkich planów króla i kanclerza.

Podobnie jak Skarga, był też Kochanowski z początku stronnikiem habsburskim, a zamienił się w najgorliwszego zwolennika królewskiego, bo go król Stefan ujął swym postępowaniem, bo w jego polityce upatrywali obydwaj dobro ojczyzny.

Jak zaś starannie usuwał Batory wszelkie przeszkody, widać to w jego stosunkach ze Szwecją. Z powodu Inflant nastąpiła rozległa gra pomiędzy kilku państwami i w tę grę weszła także Szwecja. Przypomnijmy sobie, jak jeszcze za Zygmunta Augusta wkroczyły szwedzkie załogi na północ Inflant, do Estonii. Podczas wojen Batorego wojowała z Moskwą również Szwecja, chociaż oddzielnie i rozszerzyła tam znacznie swoje zdobycze. W r. 1583 musiał Iwan Groźny zawierać rozejm także z królem szwedzkim, Janem III Wazą, uznając się za pokonanego, podobnie jak wobec Polski.

Czy w przyszłości połączy się armia szwedzka z polską przeciwko Moskwie, czy też nastąpi w Inflantach współzawodnictwo pomiędzy Polską a Szwecją? Oto było wielkie pytanie i wielka troska polityki polskiej.

Wojny ze Szwecją nie tylko nikt nie chciał, ale była przecież tradycja wielkiego programu prymasa Łaskiego, żeby dążyć do unii ze Szwecją. Dawniej Zygmunt Stary odmówił przyjęcia szwedzkiej korony, a teraz nasuwała się możliwość w odwrotny sposób, żeby sobie ze Szwecji obrać króla na tron polski.

Mostem do zgody ze Szwecją miało być przyznanie następstwa tronu polskiego królewiczowi szwedzkiemu Zygmuntowi. Nie był on nam obcy. Rodzona siostra Zygmunta Augusta i Anny Jagiellonki, Katarzyna, wyszła za mąż za księcia finlandzkiego, Jana (Finlandia należała wówczas do Szwecji). Wiódł on spory ze swym bratem, królem Szwecji i był przez brata więziony. W więzieniu powiła Katarzyna syna Zygmunta. Później Jan zasiadł na szwedzkim tronie i Zygmunt został królewiczem. Ogromnie go lubiła "ciotuchna", królowa Anna, żona Batorego; bezdzietna, pokochała siostrzeńca, którego pieszczotliwie nazywała "Zyziem". W tym przywiązaniu rodzinnym tkwił pierwszy szczebel "Zyzia" do tronu polskiego. A chociaż Szwecja była krajem protestanckim i król Jan Waza luteraninem, Katarzyna Jagiellonka wychowała syna po katolicku, nie było więc przeszkód religijnych. Król Stefan Batory pochwalał te projekty, przyjął je też Zamojski.

Wielki Batorego wielbiciel, który wysławiał go swą poezją, Jan Kochanowski, rozstał się z tym światem już w r. 1584. Niestety, Batory nie zestarzał się i odszedł w dwa lata potem, po panowaniu zaledwie dziesięcioletnim, a tak sławnym. Z czwórki wielkich mężów zostało tylko dwóch: Zamojski i Skarga.

Nadspodziewanie rychło tedy miał szwedzki projekt stać się rzeczywistością. Popierali Zygmunta i Zamojski, i ksiądz Skarga. A gdy Habsburgowie po raz trzeci próbowali w Polsce szczęścia i gdy arcyksiążę austriacki, Maksymilian, wybrał się z niedalekiego Śląska oblegać Kraków, Skarga działał w mieście wśród ludności, zanim hetman odpędził arcyksięcia. Ścigał go aż na Śląsk i tam pod Byczyną zadał mu klęskę i wziął do niewoli. Skarga wygłosił wspaniałe kazanie na to zwycięstwo sprawy Zygmuntowej. Porażkę Habsburga uważał za wymiar sprawiedliwości, bo nie bierze się królestwa wojennym najazdem. W następnym roku został królewskim kaznodzieją.

Nowy król, Zygmunt III Waza, zraził sobie jednak wkrótce i Zamojskiego, i Skargę. Rządził nie po polsku. Uważał państwo za swoją własność, z którą wolno mu robić, co mu się podoba. Już w r. 1589 ustępował w tajnej umowie koronę polską Habsburgom, których co dopiero trzeba było przepłaszać spod Krakowa! Sam zaś wybierał się z powrotem do Szwecji, gdzie zamierzał wytępić luteranizm z pomocą przyrzeczonego sobie wojska Habsburgów. Skarga, chociaż mianowany kaznodzieją królewskim, nie wahał się wtedy z ambony upomnieć króla do powrotu. Chciał się zrzec kaznodziejstwa zamkowego, ale generał Jezuitów kazał pozostać mu na dworze królewskim. Miało się to jeszcze powtórzyć kilka razy. Król zaś zmawiał się dalej z Habsburgami, aż sam Zamojski musiał wystąpić przeciw Zygmuntowi ostro na sejmie r. 1592. Ale nie przeszkadzano królowi, gdy w r. 1594 pojechał do Szwecji na koronację. Ileż dobra spodziewano się z tego, że wreszcie znalazły się na jednej głowie te dwie korony - szwedzka i polska!

Tymczasem kanclerz snuł dalej wielkie plany Batorego. Ażeby zabezpieczyć na przyszłość wojskom polskim przemarsz przez Wołoszczyznę, wyprawiał się tam wielki Zamojski trzy razy i zabezpieczył hospodarstwa lennikom Polski. Ponieważ zaś zachodziła obawa, czy w razie wojny z Turkami nie będzie się mieć prawosławia przeciwko sobie, popierano tym usilniej wszelkie misje wschodnie. Skarga był w tym w swoim żywiole. Od młodszych lat zajmował się nieustannie tą kwestią "jedności Kościoła Bożego", apostołował zaś wśród schizmatyków na Białorusi z wielkim powodzeniem. Urządzono też misję wołoską i przypuszczano, że gdy prądy katolickie uderzą na Ruś równocześnie z dwóch stron, od północy i z południa, zagadnienie jedności Kościoła będzie rozwiązane przynajmniej w państwie polsko-litewskim. Mniemano, że w takim razie unia kościelna musiałaby oddziałać poprzez Wołoszczyznę także na Półwysep Bałkański, gdzie spodziewano się pomocy od "wujów" franciszkańskich.

Król Zygmunt III popierał te dążenia z całych sił, tym bardziej, że protestanci zaczynali się zmawiać przeciw niemu ze schizmatykami. Przypuszczał, że unia cerkiewna stanie się klinem rozsadzającym ów związek. Przyspieszył więc akcję unijną, przynaglał i pospiesznie, bez należytego przygotowania, ułożono unię w r. 1595, a roku następnego ogłoszono ją uroczyście na synodzie cerkiewnym w Brześciu Litewskim (stąd zwana brzeską). Pospieszono się, nie pozyskawszy jeszcze wszystkich dostojników prawosławia. W Ostrogu, pod opieką kniazia Ostrogskiego, odbył się od razu antysynod przeciwko unii. Było to zarzewie przyszłych wojen domowych.

Omylił się Zygmunt III, uważając teraz stanowisko swe w Polsce za ubezpieczone i samo państwo polsko-litewskie za tak wzmocnione jednością religijną, iż śmiało może się teraz zabrać do przywracania katolicyzmu w Szwecji. Wybrał się tam powtórnie w r. 1598 z wojskiem zaciężnym i z misjonarzami jezuickimi. Połączenie jednego z drugim wydało fatalne skutki. Protestanci odmówili posłuszeństwa; skorzystał z tego stryj króla, Karol, książę Sudermanii (prowincja szwedzka), stanął na czele sprawy protestanckiej, zebrał także wojsko, odniósł zwycięstwo i Zygmunta z tronu strącił. Głowa zaś misji jezuickiej, świątobliwy kapłan Jan Laterna, doczekał się śmierci męczeńskiej. Rozwinął nader ożywioną działalność misyjną, ale pochwycony przez żołnierzy Karola, utopiony został w morzu, w grudniu 1598 r.

Uczestniczyły w walce z protestantyzmem i schizmą wszystkie zakony. Można by przytoczyć kilkadziesiąt nazwisk gorliwych misjonarzy i kaznodziejów. Poprzestajemy dla przykładu na czterech, którzy zasłynęli największą świątobliwością: dwaj Melchiorowie i dwaj Bernardzi. Żył jeszcze do r. 1591 św. Melchior z Mościsk, o którym była mowa poprzednio, porywający wymową mieszczaństwo krakowskie u Dominikanów, gdzie też jest pochowany. Inny Dominikanin, także Melchior, pochodzący z Warki, mieściny w Wielkopolsce, a wysłany następnie do Wilna, był dzielnym pomocnikiem Piotra Skargi w nawracaniu schizmatyków Rusi Litewskiej. Tak był świątobliwy, iż powiedziano o nim, jako był "wszystek prawie w medytacjach utopiony". Zmarł w Wilnie w r. 1602.

Co ciekawe, że w tym czasie, kiedy największej wśród obozu katolickiego popularności nabierał nowy zakon Jezuitów, równocześnie odradzają się zakony najstarsze. Kameduli, którzy już dawno zaniknęli, przybywają na nowo do Polski w r. 1605, a Benedyktyni zyskują dwóch zakonników zmarłych w opinii świętości. Obydwom było na imię Bernard i w tym samym żyli klasztorze, pochodzili jednak z dwóch przeciwległych krańców Polski. Jeden z nich pochodził nawet spoza granic państwa polskiego, z pozostającego pod czeską koroną Śląska (a królami czeskimi byli już Habsburgowie), z miasta Frydku. Czując powołanie zakonne, a chcąc się koniecznie dostać do polskiego klasztoru, zaszedł aż do Poznania, a potem skierował się do Benedyktynów w Lubiniu Wielkopolskim i tam zmarł w r. 1603, gdzie "cudami słynie" (jak zapisano w r. 1737).

Do tego samego klasztoru wstąpił w r. 1598 Bernard z Wąbrzeźna, miasta na Pomorzu. Był to "wielki sługa Boży", który zdołał w krótkim czasie wspiąć się na tak wysoki szczebel doskonałości chrześcijańskiej, iż budził najgłębszy podziw u wszystkich. Ten zakonnik był nawet przedtem u Jezuitów w Poznaniu, a opuścił ich dla Benedyktynów zapewne dlatego, że był miłośnikiem życia jak najbardziej na uboczu. Miał w sobie ducha raczej średniowiecznych świętych. "Cicho i mało znany przeszedł przed oczyma tego świata". A rozkoszą jego było, że umiał "ukrzyżować ciało swoje wraz z jego pożądliwościami". W ascetyzmie żył do r. 1603, czczony zaraz po zgonie jako święty; głoszono zaś o nim jeszcze za życia, "jako cuda czyni". Gdy w r. 1834 r rząd pruski zamknął ten klasztor, zajęli się zbieraniem aktów do beatyfikacji ostatni przeor O. Zimowicz i Jezuita z Torunia Szembek. Rząd pruski zrabował jednak w r. 1836 dwa tysiące talarów, zebranych na przeprowadzenie procesu beatyfikacyjnego. Jednakże blisko sto lat później zaczęto nawiedzać znowu grób Bernarda z Wąbrzeźna w Lubiniu. Stary klasztor zburzyli Prusacy, ale pojawili się tam już na nowo polscy Benedyktyni, aby zbierać akty i środki do ponownych starań o beatyfikację.

Odradzały się stare reguły zakonne w owych czasach, za życia Skargi, natomiast rzecz dziwna, że nie było w Polsce ówczesnej wcale nowego zakonu Kapucynów, który powstał w r. 1525 w włoskim mieście Urbino.

Jak widzimy, chociaż inne zakony pomagały w sprawowaniu misji, jedni tylko Jezuici uczestniczyli w owych latach w życiu publicznym, w sprawach państwowych. Widzieliśmy, jak nie powiodła się im misja szwedzka. Wkrótce runęły wszystkie marzenia związane ze złączeniem dwóch koron na głowie Zygmunta III. Gdy nie chciał zrzec się tronu szwedzkiego, Karol sudermański sam wkrótce królem się ogłosił. A skoro Zygmunt nadal nie zrzekał się korony szwedzkiej, której był przecież prawym po ojcu dziedzicem, Karol wszczął z nim wojnę i w r. 1600 przekroczył granicę polską w Inflantach, wkraczając tam lądem od strony Finlandii.

Tak marzenia o unii ze Szwecją przemieniały się nam na wojny szwedzkie, które miały nas nękać przez lat 60 aż do r. 1660.

Tym razem Zamojski odzyskał w r. 1602 niemal całe Inflanty, z wyjątkiem Dorpatu. W następnym roku wojował jeszcze dalej i wtedy wystąpił znów publicznie Skarga z listem serdecznym do Zamojskiego, w którym sławi go między innymi w te słowa: "Który goręcej Ojczyznę miłujesz, i głębiej i ostrzej w jej potrzeby i niedostatki patrzysz". Był to już jednak schyłek życia Jana Zamojskiego.

Dowództwo w Inflantach objął po nim wódz nie mniej znakomity, Jan Karol Chodkiewicz, który gromił dalej Szwedów. Słynie w historii bitwa pod Kircholmem nad Dźwiną, stoczona dnia 27 września 1605 r. Mając wojska wszystkiego razem 3700 ludzi, zadał Chodkiewicz Szwedom taką klęskę, że samych poległych liczyli 8000, nie licząc ubitych w pogoni i tych, którzy potonęli w Dźwinie. Sześćdziesiąt chorągwi nieprzyjacielskich wpadło w polskie ręce, działa i cały obóz szwedzki. Polska armia słynęła wówczas z dzielności i sprawnego urządzenia na całą Europę, a zwłaszcza sławna husaria skrzydlata, która łamała nieraz w kilka chwil szyki nieprzyjacielskie.

Nie wyzyskano należycie tego zwycięstwa, poprzestając na rozejmie.

Zamojski od razu mówił, że lepiej raz dać królowi duże wojsko, żeby sobie tron szwedzki odzyskał, niż być narażonym ciągle na niebezpieczeństwo w Inflantach; ale nie posłuchano tej rady i robiono wszystko jakoś połowicznie.

Raz jeszcze przed zgonem miał wielki Zamojski służyć państwu mądrą radą, lecz także go nie usłuchano.

Zaszły tak dziwne wydarzenia, iż zdawać się mogło, że nawet z samą Moskwą unia cerkiewna wkrótce będzie dokonana i że armia moskiewska będzie do dyspozycji Polski przeciwko Turcji. Po śmierci Iwana Groźnego nastąpił niedołężny syn jego Fiedor. Rządził za niego wielmoża Borys Godunow, który sam myślał o tronie dla siebie. Fiedor żył krótko, ale miał młodszego brata, Dymitra; tego więc pozbył się Godunow, zgładziwszy go, dziewięcioletnie zaledwie dziecię. Nieprzyjaciele Godunowa nie dali jednak za wygraną. W r. 1603 zjawił się na Ukrainie, w granicach tedy państwa polskiego, młodzieniec, podający się za Dymitra. Twierdził, że wówczas podstawiono zbirom Godunowa inne dziecko, on zaś jest Dymitrem, który ocalał dzięki poświęceniu starego sługi. Protegowany przez bogatą rodzinę Mniszchów z Rusi Czerwonej, zgłasza się ów rzekomy Dymitr do króla Zygmunta III i obiecuje zaprowadzić w państwie moskiewskim katolicyzm, jeżeli król dopomoże mu do odzyskania tronu. Sam zaś Dymitr Samozwaniec przeszedł uroczyście na katolicyzm w krakowskim jezuickim kościele Świętej Barbary w r. 1605, odbywszy przedtem katechizację u Jezuity ks. Sawickiego. Kto wszakże patrzał głębiej i dalej nie mógł wierzyć w tę unię moskiewską. Ani w polityczną, ani w cerkiewną!

Jakże można było marzyć o unii w Moskwie, skoro w Polsce i na Litwie nie bardzo się przyjęła! Przystąpiły do niej tylko część Rusi Białej i Podlasie, ale sprzeciwiła się cała Ruś Południowa. Zwalczali się zaś unici i dysunici z największą nienawiścią i namiętnością. Należało oczywiście wpierw załatwić tę sprawę we własnym państwie.

Kiedy Zamojski dowiedział się o Samozwańcu, nazwał całą tę sprawę prostą komedią i stanowczo odradzał puszczać się na takie kręte drogi. Nie posłuchano go, on zaś tego samego jeszcze r. 1605 odszedł z tego świata. Pozostał po nim trzeci w Polsce uniwersytet, "akademia zamojska", założony przez niego kosztem własnym w Zamościu. Po śmierci Jana niewiele się o tę akademię troszczono, toteż od razu podupadła, lecz istniała aż do końca niepodległości królestwa polskiego.

Z czterech wielkich mężów został sam Skarga, dla króla coraz ozięblejszy. Kiedy w tymże roku Zygmunt III łączył się na nowo z Habsburgami wbrew woli narodu, małżonkę sobie z Wiednia sprowadzając, Skarga wystąpił śmiało przeciw temu austriackiemu małżeństwu, lecz bezskutecznie. Ale kiedy znowu chciał dwór królewski opuścić, generał zakonu znów nie pozwalał.

Gdy Skarga nie mógł robić czegoś, co by chciał lub też gdy nie mógł robić tak, jak by chciał, nie zakładał rąk, lecz robił to, co mógł, to co się robić dało. A główną jego pracą była zawsze misja wschodnia. Był też na tym polu największym mistrzem, ogarniał zaś swym wpływem, wzrastającym coraz bardziej, przede wszystkim warstwy wyższe. Ponieważ przepojone były duchem protestanckim, trudno nawet orzec, czy Skarga nawracał bardziej ze schizmatyckiego prawosławia, czy też ze szczególnego ruskiego protestantyzmu. Mieszało się to jedno z drugim i wikłało, utrudniając nawracanie, które musiało być niejako podwójne. Ale radził sobie Skarga doskonale pismem i żywym słowem, o ile miał jeszcze czas na podróże misyjne. Nawróceni zaś szlachcice ruscy, porzucając "nowinki" kalwińskie i ariańskie, nie na prawosławie się nawracali. Tak już od schizmy odbiegli, iż nawet uciekali od obrządku wschodniego. Mogli stać się katolikami jako unici, lecz oni tego nie chcieli i przy nawróceniu przyjmowali niemal zawsze obrządek łaciński. Dalszym następstwem było dobrowolne spolszczenie się tej szlachty.

Nie należy mniemać, jakoby spolszczenie polegało na samym tylko przyjęciu języka polskiego. Gruby to błąd, bo można w polskim języku służyć obcym cywilizacjom, nawet wrogim polskości. Mówiąc i pisząc po polsku, można doskonale wysługiwać się cywilizacji bizantyńskiej lub turańskiej, czy też żydowskiej.

Ta inteligencja ruska, która w następstwie prac misyjnych Skargi i jego pomocników przyjmowała. katolicyzm w obrządku łacińskim, przejęła się zarazem cywilizacją łacińską i dlatego stała się polska na wskroś, polska z ducha.

Było to wydarzeniem niezmiernej wagi, gdyż zanosiło się właśnie na starcie się rozmaitych cywilizacji we wschodnich prowincjach królestwa polskiego i w całym Wielkim Księstwie Litewskim. Oznaki zapowiadające to nieszczęście, jakby znaki w powietrzu przed burzą, pojawiały się jeszcze za życia Skargi. Powstawały wiry zamieszania się i zderzenia cywilizacji; ludzie nie wiedzieli, czego się trzymać, często nie wiedzieli po prostu czego sami chcą. Wytwarzała się w Polsce rozterka myśli.

Ciężkiemu temu zagadnieniu przyjrzymy się bliżej w następnym rozdziale.