Feliks Koneczny - "Święci w dziejach Narodu Polskiego"

Jak cudownymi ścieżkami nieraz wiedzie narody Opatrzność, niechaj zaświadczy historia, którą teraz opowiem, cała jakby wyjęta z cudownej bajki, w której jednak każde słowo będzie zupełnie prawdziwe.

Kiedy król Ludwik zmarł w r. 1382, przez nikogo w Polsce nie żałowany, przysługiwało następstwo tronu polskiego jego córce Jadwidze, która była niemal dzieckiem jeszcze. Znaczna część narodu wolałaby Piasta. Ziemowit Mazowiecki miał licznych zwolenników, ale jedno z drugim dawało się doskonale pogodzić, bo Ziemowit nie był żonaty. Nie wiedział zaś o tym, że młodziuchna Jadwiga była zaręczona.

W czerwcu w r. 1378 odbył się w Hainburgu nad Dunajem w Austrii ślub dziecięcy. Przed wielkim ołtarzem hainburskiego kościoła stanęła na ślubnym kobiercu siedmioletnia królewna węgierska, Jadwiga, obok niej zaś drugie dziecko, Wilhelm Habsburski. Znamy to już z historii bł. Salomei i królewicza Kolomana. Kapłan zawiązał dzieciakom ręce stułą z całą powagą i powiedział im, że nie są wprawdzie jeszcze małżonkami, bo do tego panna młoda musi mieć lat przynajmniej 12, ale daje im się ślub z góry, a po pięciu latach, jeżeli oświadczą potem publicznie, że chcą być mężem i żoną, mogą zamieszkać z sobą bez przeszkody. Przez pięć lat może się dużo zmienić, więc przymusu nie będzie, ale ta strona, która by zerwała związek, zapłaci drugiej dwieście tysięcy dukatów. Według dzisiejszych obyczajów były to tylko zaręczyny, skoro można było je zerwać.

Po śmierci króla Ludwika, chociaż termin dopełnienia ślubu już minął, Jadwiga i Wilhelm nie widzieli się przez całe dwa lata, bo na Węgrzech trwała wojna domowa i takie zamieszki, iż starsza siostra Jadwigi, królewna Maria, dostała się nawet do niewoli. I u nas były zamieszki; bała się więc matka wyprawić Jadwigę do Polski, chociaż koronacja jej była wyznaczona na Zielone Świątki 1383 roku.

Ziemowit Mazowiecki gotów był z bronią w ręku walczyć o rękę Jadwigi, mającej koronę polską w posagu, i czekał raz na nią w wąwozach tatrzańskich z hufcami zbrojnymi, a na jej koronację wybrał się do Krakowa z pocztem pięciuset zbrojnych. Nie wpuszczono go do miasta; posiedział zawstydzony na przedmieściu Kleparzu i cofnął się do Nowego Korczyna w dół Wisły. Tam czekał, lecz doczekał się tylko wiadomości, że królewna wcale się jeszcze nie wybiera w drogę do Polski.

Powiedział sobie tedy Ziemowit, że się obejdzie bez Jadwigi. Jakoż w kilka tygodni potem obwołało go stronnictwo mazowieckie uroczyście królem w Sieradzu. Myślał teraz o tym, żeby sobie wymusić posłuch także poza Mazowszem, gdy wtem natrafił na przeszkodę, jakiej najbujniejsza wyobraźnia nie mogłaby przewidzieć.

Oto małopolscy wielmożowie powzięli plan śmiały. Oni nie chcieli ni Wilhelma, ni Ziemowita, a kogo zaś mieli na widoku, do tego nie przyznawali się jeszcze jawnie, bo była to rzecz niesłychana gdyż kandydat ich był... poganinem. Był nim wielki książę litewski, Jagiełło. Gdyby przyjął chrzest, gdyby ożenił się z Jadwigą i zasiadł na polskim tronie, nie byłoby już wojen z Litwą, a można by się lepiej zabrać wspólnymi siłami do Zakonu krzyżackiego! Krzyżacy nie byliby już do niczego w Europie potrzebni, skoro wraz z chrztem Litwy zniknęliby ostatni poganie w naszej części świata.

Czy jednak zgodzi się Jadwiga? Królewna przybyła wreszcie do Krakowa dnia 13 października 1384 r. i ukoronowano ją zaraz, w dwa dni po przyjeździe.

Dziwiło wszystkich, że Ziemowit swatów nie przysyła, a walki zaprzestał. Wielmożowie małopolscy wtajemniczyli go w swój plan, on zaś uznając wielką korzyść dla całego narodu i całego chrześcijaństwa, złożył swe osobiste wyniesienie na ołtarzu dobra publicznego. Książęta mazowieccy bywali nieraz tylko prostymi ludźmi, ale zawsze uczciwymi, a Ziemowit IV zasłużył sobie w historii polskiej na wdzięczną pamięć, że nie bruździł prywatą.

Nie było swatów od Ziemowita, ale co dziwniejsze, nie przyjeżdżał nikt od Wilhelma. Od ślubów hainburskich minęło już lat sześć i oblubieńcy mieli zupełne prawo zamienić się w małżonków. Ale książę habsburski nie chciał królewny bez korony. Korona węgierska przypadła już tymczasem starszej siostrze Marii, a koronacja polska odwlekała się przez półtora roku, więc Wilhelm się nie zgłaszał. Ale skoro go doszła wieść, że Jadwiga już jest koronowana w Polsce, zaraz się znalazł.

Jeździł najpierw do królowej matki na Węgry ojciec Wilhelma Leopold i zawarł umowę z wyznaczeniem dnia 15 sierpnia 1384 r. w samo święto Wniebowzięcia, na zamieszkanie Wilhelma u Jadwigi na Wawelu. Miały być przy tym oczywiście wielkie uroczystości, a na starostę weselnego zaproszono dawnego przyjaciela króla Ludwika, księcia Władysława Opolczyka. Ten porozumiał się zawczasu z niemieckim mieszczaństwem Krakowa. Uzyskał też pomoc wielmoży Gniewosza z Dalewic. Wiele od niego zależało, bo miał własny dom w Krakowie, do którego Wilhelm mógł zajechać; dom po wielkopańsku urządzony, godny oblubieńca królowej (narożnik ulic Szczepańskiej i Sławkowskiej od strony rynku).

Tymczasem Jadwiga dowiedziała się o zamiarach Jagiełły. Ten pogański książę wydał się jej dziwnie zuchwały, że śmiał się starać o jej rękę. Ona przywykła od dzieciństwa do największej ogłady i cywilizacji, a Litwa cóż? Dzicz, na którą znajomi jej rycerze chrześcijańscy urządzali wyprawy z Krzyżakami. Mieli zaś Krzyżacy wszędzie swoich ludzi, a można sobie wyobrazić, co ci wygadywali na Litwinów. Od lat dziecięcych nasłuchała się Jadwiga, że to lud dziki, na wpół jakby niedźwiedzie, cali porośnięci kudłami; toteż sama myśl o Jagielle wstręt w niej budziła. A Krzyżacy, dowiedziawszy się o zamiarach wielmożów małopolskich, jęli rozgłaszać, że chrzest Jagiełły będzie tylko udany, że nie tylko nie przyniesie rozkrzewienia wiary św., ale Polsce grozi nawrót do pogaństwa pod królem poganinem.

Młodziuchna czternastoletnia królowa rozważyła sobie, że przecież nie mogą jej zmusić siłą przy ołtarzu: skoro tylko Wilhelm przyjedzie do Krakowa, ona złoży publiczne oświadczenie, że chce być jego żoną, i jednym słówkiem uwolni się od natręctwa niedźwiedzia litewskiego. Słychać wprawdzie było, że dostojnicy polscy zamierzają Wilhelmowi wypłacić 200 000 dukatów, ale pocieszała się tym, że Jagiełło nie może stać się jej mężem, póki ona sama nie powie przy ołtarzu "tak". A więc nie można jej wbrew własnej woli sprzedać za dukaty poganinowi, którego podejrzewała, że chce udawać nawróconego, by zyskać koronę, a potem pogaństwo litewskie w Polsce szerzyć.

Tak myślała Jadwiga i czekała na przyjazd Wilhelma ciekawa wielce, jak on też wygląda? Nie widzieli się już bowiem od lat czterech, a w tym wieku cztery lata stanowią cały okres życia. Sama zaś Jadwiga była urody prześlicznej, a piękność jej wysławiano nie tylko w Polsce, na Węgrzech i w Niemczech, ale nawet w dalekim kraju włoskim, gdzie lud jest najurodziwszy. I tak słynęła w świecie z nadzwyczajnej urody lilia Wawelu.

Miała niebawem zasłynąć z ważniejszych przyczyn.

Przyjeżdża wreszcie Wilhelm do Krakowa, oczywiście ze wspaniałym, bardzo strojnym orszakiem. Wszak to na własne wesele! Nie wypadało zajeżdżać wprost do panny młodej, na Wawel, zajeżdża więc tymczasem do kamienicy Gniewosza z Dalewic. Tam czeka, aż przybędzie po niego starosta weselny i odprowadzi go na Wawel wśród hucznych uroczystości.

Ale Władysław Opolczyk nie przyjechał. Stary książę siedział już na dwóch stołkach. Mając w Polsce lenno, wolał ubezpieczyć się na wypadek, gdyby szczęście sprzyjało Jagielle i zamiast jechać do Krakowa, pchnął od siebie gońca na Litwę...

Mija dzień wyznaczony na dopełnienie małżeństwa, a Opolczyka nie widać. Młodą parę spotkał pierwszy zawód.

Wyczekując niecierpliwie księcia opolskiego, nie nudzili się jednak wcale. Urządzono w Krakowie szereg uroczystości przedweselnych, wybrawszy do tego obszerne budynki franciszkańskie. Z Wawelu schodziła Jadwiga ze swym dworem niewieścim, a z rynku od kamienicy Gniewosza sunął Wilhelm ze swym rycerstwem ku Franciszkanom. Wszystko odbywało się uroczyście, z zachowaniem wszelkich prawideł ceremoniału dworskiego; wszak to wesele królowej. Na wielkiej sali u Franciszkanów, odstąpionej przez zakonników, lutniści wyśpiewywali pieśni w trzech językach: niemieckim, prowansalskim i włoskim. Stoły były zastawione do biesiady, a potem oddawano się pląsom.

Wyrósł zaś Wilhelm na przystojnego młodziana, umiał się podobać i podbił serce młodocianej oblubienicy. Zakochała się Jadwiga w Wilhelmie i pragnęła go za męża. Miała ona w sobie nie tylko gorącą krew po neapolitańskich Andegawenach, ale też własną wolę.

Czuła się królową i panią, chciała rozkazywać i umiała to robić.

A podczas tych wesołych zabaw krakowskich, w sam raz dnia 14 sierpnia 1385 r., stanęło poselstwo panów małopolskich w lichej osadzie litewskiej, w Krewie, gdzie wszakże stał zamek wielkoksiążęcy, i zawarto tam umowę. Jagiełło zobowiązywał się przyjąć chrzest w obrządku rzymskokatolickim wraz z całym ludem litewskim, a całe wielkie księstwo litewskie, ze wszystkimi podwładnymi mu księstwami ruskimi wcielić do polskiej korony. Umowę taką, wiążącą dwa państwa w jedno nie podbojem, lecz związkiem dobrowolnym, zwiemy z łacińska unią.

Gdy Jadwiga oczekiwała Opolczyka, dostojnicy państwowi czekali na gońca z Litwy z wiadomością o unii krewskiej. Już zaczęli przekładać Jadwidze, że może unia już podpisana, a chodzi tu o nawrócenie całego kraju, że Jadwiga może dokonać jednym swym słowem tego, czego nie zdołał Zakon krzyżacki przez półtora wieku. Ale Jadwiga dostojnikom polskim nie bardzo dowierzała, a Wilhelma pokochała gorąco. Oświadczyła, że nie będzie już czekać dłużej na Opolczyka i że dnia 23 sierpnia wprowadzi Wilhelma stanowczo na zamek i zamieszka z nim jako z małżonkiem.

Dotrzymała słowa. W jasne południe tego dnia jechał ulicą Grodzką na Wawel długi korowód. Na przodzie strojny herold konno, za nim surmy, bębny, kotły, piszczałki (takie mieli wówczas kapele), potem w kilkanaście szeregów rycerze w srebrzystych zbrojach, a w samym środku tego orszaku Wilhelm, przybrany w najpiękniejszą zbroję polerowaną, misternej roboty mediolańskiej. Wyległo mieszczaństwo krakowskie na ulice zadowolone, że zasiądzie Niemiec na tronie. A równocześnie królowa szykowała na Wawelu swoje dworzanki i otoczona nimi czekała na Wilhelma w komnacie tronowej. A stroje odświętne jej dworzanek nie były to już pstre szatki orszaku Dubrawki, ale atłasy i adamaszki, suto złotem haftowane, a obok bursztynowych ozdób prawdziwe perły, szczerozłote naramienniki i kolczyki.

Wjeżdża Wilhelm na zamek królów polskich. Straż zamkowa dziwiła się może, że go przepuścił stary kasztelan, Dobiesław z Kurozwęk, ale on wiedział, co czyni.

Herold Wilhelma wjechał konno pierwszy na dziedziniec Wawelu i tam zatrąbił czterokroć, na cztery strony świata, obwieszczając uroczyście głosem doniosłym, czyje zwiastuje przybycie. Wnet zjawił się i sam Wilhelm, i zaczęła się ostatnia uroczystość wesela królowej.

Ale wielmożowie małopolscy czuwali. Woleli oni usunąć się z miasta, żeby nie prowadzić sporów z królową, i żeby nie musieli uchybiać etykiecie dworskiej. Przebywali niedaleko. Zjechali się, zebrali swych zwolenników spośród ziemiaństwa ziemi krakowskiej, z którymi spędzili ten dzień w okolicy, po dworach w sąsiedztwie. Biegali do nich ciągle gońcy od kasztelana krakowskiego.

Gdy Wilhelm wjeżdżał na zamek, jechali i oni do Krakowa, i nagle pod wieczór wjechała na Wawel cała drużyna polska. Nikt z Polaków nie pozostawił najmniejszego wspomnienia na piśmie o tym, co się tam dalej działo, a tajemnicy dochowali tak ściśle, iż ani nawet żadna tradycja o tym się nie przechowała. Mniej powściągliwi byli jednak towarzysze Wilhelma i pisarze niemieccy. Od nich się dowiadujemy, a zwłaszcza z pamiętników ówczesnego burmistrza wiedeńskiego, że Wilhelm musiał z zamku wawelskiego uciekać, spuszczony z okna na linie.

Jadwiga nie myślała jednak dać za wygraną. Chodziło już nie tylko o to, że Wilhelma kochała, ale o obrażoną dumę monarszą; o to, żeby pokazać, że ona tu panią. Nie chciała też słyszeć o Jagielle. A Wilhelm nie ustąpił także, lecz ukrywał się w najbliższej okolicy, tuż pod miastem, w Czarnej Wsi i w myśliwskim zameczku Kazimierza Wielkiego w Łobzowie. Powiodło mu się porozumieć z Jadwigą i wrócił do kamienicy Gniewosza z Dalewic. Należało się obawiać, że królowa sama uda się tam do niego. Panowie polscy, którzy nie oddalali się już z miasta, posłali tam zbrojnych pachołków. Wilhelm ledwie zdołał wstawić drabinę do komina i wydostawszy się tym sposobem na dach, uszedł pościgu. Nie dbał, że mu to przynosi ujmę; obiecywał sobie powetować stokrotnie to wszystko, gdy zostanie mężem Jadwigi i królem. Jadwiga nie kryła się wcale, że pragnie się połączyć z Wilhelmem. Próbowała kilka razy wydostać się z Wawelu, ale zręczny kasztelan za każdym razem umiał przeszkodzić temu tak, żeby królowej wprost nie obrazić, a jednak wymyślić przeszkodę.

Raz dostała się aż pod bramę zamkową. Zastawszy furtę zamkniętą, kazała otworzyć. Straż nie miała kluczy, bo trzymał je u siebie kasztelan. Posłali więc do starego Dobiesława z Kurozwęk, a wraz z nim przybyło kilku innych panów, którzy na próżno prosili, żeby Jadwiga czekała na wiadomości z Litwy. W królowej wzburzyła się krew młoda. Wyrwała topór jednemu ze straży i zaczęła rąbać bramę, ażeby się wydostać na miasto. Nikt nie śmiałby jej toporu z rąk wyrwać; można było tylko prosić i błagać. Słabe dłonie dziewicy niewiele mogły jednak sprawić, a po kilku uderzeniach poznała sama, że furty nie wyrąbie. Wzruszeni panowie prosili o przebaczenie, a stary podskarbi koronny, Dymitr z Goraja, rzucił się przed Jadwigą na kolana, błagając, żeby zaprzestała i pomiarkowała się w namiętnym porywie.

Panom polskim, bawiącym w Krakowie, było szczerze żal młodziuchnej a pięknej królowej, ale musieli pamiętać o wyższych obowiązkach. Małżeństwo z Wilhelmem - to zadowolenie jednego tylko serca, a kto wie, na jak długo; małżeństwo zaś z Jagiełłą to wielka sprawa przed Bogiem i światem.

Z płaczem wracała królowa do swych komnat, strapiona i złamana. Pocieszać się mogła tym, że przecież ślubu z Jagiełłą i tak nie weźmie, skoro nie zechce. Wszak ślubu przemocą dać nie można.

Tymczasem Krzyżacy starali się o to, żeby Jagiełło nie mógł przyjechać do Krakowa. W dwa dni po przywieszeniu pieczęci do aktu unii w Krewie, wielki mistrz wyruszył na Litwę i rozpoczął wojnę (zwaną białoruską). Ale Jagiełło o nic nie dbał, lecz ruszył w drogę do Polski. Na ojców chrzestnych zaprosił do Krakowa obydwóch mistrzów Zakonu Niemieckiego. Wielkiego mistrza z Prus i landmistrza z Inflant. Wyprawił z tym zaproszeniem posłów, których przyjęto z lekceważeniem a nawet wzgardliwie. Nie dał się jednak władca litewski odwieść od swego postanowienia i z początkiem lutego 1386 roku stanął w Lublinie.

W młodej królowej serce biło głośno, ale począł też kołatać głos obowiązku, w miarę jak się przekonywała, że prawdą jest to wszystko, co jej opowiadali dostojnicy polscy. Przekonywała się sama, jak wiele spraw doniosłych zależy od jej postanowienia, aż w końcu musiała zastanowić się, jaka ciężka spada na nią odpowiedzialność wobec Kościoła i dwóch narodów. W młodocianej duszy nastała chwila najcięższa, bo chwila przełomu: sama teraz nie wiedziała, jak postąpić. A gdzież szukać pociechy i pokrzepienia wśród wątpliwości, jeżeli nie w modlitwie?

W królewskim kościele na Wawelu w lewo za wielkim ołtarzem jest duża cudowna figura Zbawiciela na krzyżu. Krzyż czarno szmelcowany, ogrodzony srebrną siatką, wygląda nadzwyczaj poważnie i posępnie. Zwieszona głowa Ukrzyżowanego spogląda na klęczących u stóp wiernych, jakby wzywała, żeby każdy dźwigał krzyż swój taki, jaki komu Opatrzność wyznaczyła. Tam chadzała modlić się królowa Jadwiga, tam modlitwa natchnęła ją radą zbawienną, by szukać ukojenia i drogi do wyjścia z przeciwieństw losu w przyjęciu świętych Sakramentów. Spowiednikiem jej i powiernikiem został kanonik krakowski, Piotr Wysz. Zwany był w Krakowie ojcem ubogich, i słynął z tego, że poczytywał sobie największe szczęście, gdy wyświadczyć mógł komu przysługę. On koił myśli Jadwigi i zachęcał do dalszej modlitwy.

Legenda opowiada, że do zalanej łzami królowej przemówił raz Zbawiciel z krzyża; od tej chwili, po tylu ciężkich katuszach moralnych, przeniosła surowy obowiązek nad ponęty osobistego szczęścia. Piękna ta legenda jest najzupełniej na swoim miejscu, bo całe dalsze życie Jadwigi było prawdziwie życiem świętej, tak pełne nadzwyczajnych cnót i ofiar, tak jaśniejące nadziemskim blaskiem poświęcenia, iż naprawdę nie ma w tej legendzie nic a nic dziwnego. Godna była największej łaski Bożej. Dzięki medytacjom o męce Zbawiciela, odbywanym pod cudownym krzyżem na Wawelu, Jadwiga przystała w końcu na spełnienie ofiary z własnego życia.

Teraz postanowiwszy pójść za głosem surowego obowiązku, wyprawiła od siebie dwóch posłów. Jeden z nich, dworzanin Zawisza z Oleśnicy, miał poselstwo bardzo przyjemne: jechał od królowej naprzeciw Jagiełły ze słowem powitalnym pewny, że będzie przyjęty z żywą radością, i że go nowy pan hojnie obdarzy za miłe poselstwo. Jakoż otoczył łaską swoją Jagiełło zwiastuna najmilszej wieści i nie tylko zawsze o nim pamiętał, ale też o jego synie, Zbigniewie, który wyszedł potem na wielkiego człowieka.

Drugi wysłaniec niedaleką miał drogę, ale poselstwo nader niemiłe. Miał odszukać Wilhelma w okolicy Krakowa i powiedzieć mu od królowej, żeby wyjeżdżał, i nie wracał.

Czyn Jadwigi posiada wartość właśnie dlatego, że cierpiała i w tym jej zasługa, że rwąc się do osobistego szczęścia, zrzekła się go, świadoma ofiary, ale też świadoma wielkiego celu, dla którego tak czyni. Wilhelm nie zrozumiał szczytności jej poświęcenia. Dla niego sprawa pozostała zawsze tylko osobistą, a osobę swą kładł przed dobrem całego chrześcijaństwa. Nie myślał on o tym, że oto ostatni pogański lud w Europie ma się nawrócić dzięki ofierze Jadwigi. On niczego ofiarować nie myślał. Zamiast ukorzyć się przed potężną cnotą Jadwigi, on lżył ją potem i mścił się na niej przynajmniej słowem, gdy nie mógł inaczej, miotając potwarze, i szarpiąc jej dobre imię. Przez całe życie nie mógł przeboleć chrztu Litwy.

Nadeszła wreszcie wielka chwila dziejowa. Dnia 15 lutego 1386 r. Jagiełło, wielki książę litewski, ochrzcił się w katedrze krakowskiej, przybierając imię chrzestne Władysław, i wziął ślub z Jadwigą, dnia zaś 17 lutego odbył uroczystą koronację. Uroczystości te odbyły się wobec legata papieskiego Dymitra, arcybiskupa z Dubrownika, miasta chorwackiego w południowej Dalmacji. Radość zapanowała w Kościele i pośród narodów zachodniej Europy, że nastąpił już koniec pogaństwa w Europie. Król francuski, Karol VI, przysłał list z serdecznymi życzeniami.

Władysław Jagiełło i Jadwiga wyprawili w poselstwie do Rzymu kanonika krakowskiego Mikołaja Trąbę, żeby złożył Stolicy Apostolskiej hołd od nowo nawróconego monarchy i jego ludu. Poseł wstąpił po drodze do Wilhelma, żeby zapłacić owe dwieście tysięcy dukatów, należne mu z umowy hainburskiej. Prawo narodów postanawia, że osoba posła jest święta, ale naszego kanonika wtrącono w Austrii do więzienia, w którym przebył cztery lata.

Próbował też Wilhelm w Rzymie procesu unieważnienia małżeństwa Jagiełły z Jadwigą, a Krzyżacy używali ku temu wszystkich swych wpływów, ale nadaremnie. Król Władysław Jagiełło otrzymał list od papieża, w którym Ojciec święty nazywa go drogim klejnotem Kościoła.

Bo też król Władysław już jesienią 1386 r. wybrał się na Litwę zaprowadzić chrześcijaństwo. Nie było w tym żadnych trudności, skoro chrzest odbywał się bez szczęku mieczów, a tylko wśród modlitwy i błogosławieństw. Niegdyś przy nawracaniu Polski nie przelała się ani kropla krwi, a teraz powtórzyło się to samo tam, gdzie światło Ewangelii nieśli Polacy. Tak każe nauka Chrystusa. W Wilnie założono od razu biskupstwo a później drugie w Miednikach dla Żmudzi.

Królowa Jadwiga wybrała się zaś do ziemi dawnych Lachów i Grodów Czerwieńskich, żeby oświadczyć starostom węgierskim, siedzącym tam jeszcze od czasów jej ojca, króla Ludwika, że ona, jako dziedziczka Ludwika, uwalnia ich ze służby, a kraj przyłącza do swojej korony polskiej. Jagiełło posłał tam z Litwy hufiec zbrojny pod wodzą swego brata stryjecznego, Witolda, ale okazało się to całkiem niepotrzebne, bo nie było najmniejszej nawet potyczki na tej staropolskiej ziemi. Królową powitały poselstwa w Jarosławiu i Gródku; cała sprawa dokonała się bez przelania choćby jednej kropli krwi. Ziemia Lachów wracała chętnie do polskiego królestwa. Ruska część ludności wiedziała, że rządy polskie niosą im dobrobyt i opiekę ich obrządku, którego starostowie węgierscy wcale nie szanowali. Kto wolał, prawosławnym pozostał; kto chciał, przyjmował unię, a nie brakło takich, którzy przechodzili na obrządek łaciński, zwłaszcza ci, którzy spostrzegli, że są krwi polskiej.

W dziele nawracania odznaczał się zawsze gwardian franciszkański bł. Jakub Strepa, zwany także Strzemię. W r. 1391 wyniósł go papież Bonifacy IX na stolicę biskupa halicko-lwowską, którą podwyższył niebawem do stopnia arcybiskupstwa. Był bł. Strepa popierany przez króla Władysława Jagiełłę i królową Jadwigę. Królowa ręką własną wyhaftowała dla niego infułę, obsadzoną gęsto drogimi kamieniami.

Królowa Jadwiga, słynąca z urody, miała zasłynąć jeszcze bardziej z cnoty. Całe jej życie stanowiło jedno pasmo świątobliwości. Nie okazała nigdy nikomu pychy, zawiści lub niechęci, nie było zaś nad nią szczodrzejszej pani. W kościołach po całej Polsce pełno jej darów i sporo szat liturgicznych, haftowanych jej ręką. W skarbcu katedralnym na Wawelu znajduje się ornat jej daru, z krzyżem haftowanym, wysadzanym perłami i drogimi kamieniami. Utrzymywała dużo młodzieży po szkołach swoim kosztem.

Na Kleparzu (przedmieściu krakowskimi za jej pieniądze stanął klasztor Benedyktynów słowiańskich, mający przysposabiać księży katolickich do misji wschodnich. W Pradze Czeskiej utworzyła fundację dla kleryków, chcących się poświęcić pracy kapłańskiej na Litwie.

Fundacja owa była w Pradze Czeskiej, bo uniwersytet krakowski nie posiadał jeszcze wydziału teologicznego. Uniwersytet znajdował się w ogóle w upadku, bo król Ludwik zaniedbał go zupełnie, a to co pozostało po Kazimierzu Wielkim, pogrążone było w niedostatku. Królowa zajęła się z największym zapałem uzupełnieniem uniwersytetu krakowskiego. Sprowadziła uczonych mężów na swój dwór, odbywała z nimi narady, a nie żałując największych kosztów, przygotowała wszystko, żeby mogły być już wszystkie cztery wydziały uniwersyteckie i stosowne dla nich pomieszczenie. Uniwersytet uzupełniony teologią miał kapłanów, otaczających swą pieczą świeży posiew świętej wiary na Litwie, strzegących tego, czego ona dokonała ofiarą własnego serca. Obracała królowa wszystkie swe dostatki na dzieła miłosierdzia i pożytku publicznego, a sama wiodła życie nadzwyczaj skromne, na pół zakonne.

Piśmiennictwo polskie wiele zawdzięcza Jadwidze, przecież to ona wyposażyła należycie uniwersytet, ognisko nauk i uczelnię dla przyszłych autorów książek. Ale bezpośrednio zawdzięcza jej też niemało. Szła śladami bł. Kingi i stała się drugą opiekunką języka polskiego. Lubowała się w czytywaniu Pisma Świętego, żywotów świętych, a zwłaszcza objawień św. Brygidy. Na jej żądanie przetłumaczyli profesorowie krakowscy i spisali w języku polskim modlitwy św. Bernarda, św. Ambrożego, objawienia św. Brygidy i dzieje rozmaitych męczenników. Były to dopiero pierwsze pisane próby piśmiennictwa polskiego, które zawdzięczamy tej najdroższej naszej pani. Ukochała ona język polski tak, iż po polsku odmawiała modlitwy, a nie w znanych sobie od dzieciństwa językach francuskim lub włoskim.

Tak przebywała Jadwiga obok Władysława Jagiełły w wielkiej świątobliwości lat czternaście, w doli i niedoli. Nie brakowało jej zmartwień. Ale największym utrapieniem było dla niej to, że nie miała dzieci, że nie pozostawiała dziedzica unii polsko-litewskiej. Nareszcie w czternastym roku pożycia małżeńskiego uszczęśliwiła króla Władysława nadzieją, że powije dziecinę.

Rozradowała się tym nie tylko Polska, lecz cała Europa. Sam Ojciec św. Bonifacy IX chciał być ojcem chrzestnym, a nie mogąc odbywać dalekiej podróży z Rzymu do Krakowa, wyznaczył delegata, który by w jego imieniu trzymał do chrztu dziecinę. Witold przysłał srebrną kołyskę. Modły rozbrzmiewały po wszystkich kościołach całej Polski i z osobnego papieskiego nakazu po wszystkich świątyniach Rzymu. Dnia 15 lipca 1399 r. przyszła na świat córka, nazwana Bonifacją na cześć swego ojca chrzestnego. Niestety, dziecina ta żyła zaledwie dwa dni. Chciano zataić śmierć tę przed chorą królową, lecz ona odgadła chwilę zgonu swej córeczki i zdając się na wolę Bożą, sama gotowała się na śmierć. Zdrowie jej pogorszyło się, a Jadwiga wiedziała, że nadchodzi ostatnia godzina. Z całą przytomnością umysłu uczyniła rozporządzenie ostatniej woli, po czym Bogu ducha oddała dnia 17 lipca 1399 r. przeżywszy zaledwie 26 lat. Niedługo kwitła lilia Wawelu, ale jakimż blaskiem niepospolitym.

Przed śmiercią wydała dwa zlecenia. Kazała posprzedawać swe kosztowne szaty, klejnoty i drogie sprzęty, a dochód z tego obrócić na uniwersytet, o którego uzupełnieniu tak marzyła, a czego nie miała się już doczekać. Dokonał tego Władysław Jagiełło w rok po jej śmierci. Słusznie nazwano uniwersytet krakowski dzieckiem pogrobowym królowej Jadwigi.

Drugim zleceniem było, ażeby król Władysław Jagiełło wszedł w powtórne śluby małżeńskie i to z wnuczką Kazimierza Wielkiego, Anną Cylejską. Była córką jednej z królewien polskich. Król Ludwik wywiózł na Węgry dwie córki Kazimierza Wielkiego, schował je przed światem, nie dał nawet porządnie wychować i licho powydawał za mąż; jedną za hrabiego Cylei w południowej Styrii. Krzywdę wyrządzoną przez swego ojca poleciła Jadwiga naprawić. I odbyły się rzeczywiście zaślubiny Jagiełły z Anną Cylejską z początkiem 1402 roku. Zdarzenie to nazwano powrotem orlęcia do gniazda.

Ciało królowej Jadwigi złożono pod wielkim ołtarzem w katedrze krakowskiej. Do grobu jej odbywano pielgrzymki. Już za życia przypisywano jej rozmaite cuda, które powtarzały się u jej grobu. Syn owego Zawiszy z Oleśnicy, Zbigniew, za młodu rycerz z orszaku Jagiełły, następnie ksiądz, biskup i w końcu kardynał, kazał sekretarzowi swemu, kanonikowi krakowskiemu, Janowi Długoszowi, gdy ten pisał obszerną historię polską (po łacinie), zapisać że:

"za jej przyczyną i przez jej zasługi umarli wstają do życia, chromi chodzą, ślepi widzą, niemi odzyskują mowę, opętani od czarta z niewoli jego się wyzwalają, rozmaitymi dotknięci cierpieniami pociechę i zdrowie otrzymują".

Zaczęto się do niej modlić, jako do nowej patronki polskiej. Według nauki kościoła katolickiego wolno każdemu prywatnie wzywać wstawiennictwa każdej osoby, o której ma się głębokie przekonanie, że dostąpiła świętości. Wolno więc było i wolno jest każdemu katolikowi wzywać orędownictwa świątobliwej Jadwigi, byle nie publicznie, gdyż nie została jeszcze kanonizowana. Zaniedbano starań o to w Rzymie, ale nasze czasy zaniedbanie to winny naprawić.