Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga IV - Trzeci rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA   –

3. W KIERUNKU JIFTACH EL

Napisane 31 października 1945, A 6820-6827

Musiało padać przez całą noc, lecz o zmierzchu podniósł się suchy wiatr, który odepchnął obłoki na południe, za wzgórza Nazaretu. Także nieśmiałe zimowe słońce ośmiela się wychylić i oświetla promieniami jakby diament na każdym listku oliwki. Lecz oliwki wnet tracą to odświętne ubranie, gdyż wiatr potrząsa ich liśćmi. Zdają się więc ronić łzy błyskami klejnotów, które giną następnie w trawie pokrytej rosą lub na błotnistej drodze.

Piotr z pomocą Jakuba i Andrzeja przygotowuje wóz i osła. Innych jeszcze nie widać. Potem jednak wychodzą, jeden po drugim, być może z kuchni, gdyż mówią trzem, znajdującym się na dworze: «Teraz wy idźcie się posilić.»

Ci więc idą, żeby za chwilę wrócić, tym razem z Jezusem.

«Nałożyłem z powrotem okrycie, z powodu wiatru – wyjaśnia Piotr – Jeśli rzeczywiście chcesz iść do Jiftach El, będziemy musieli mu stawić czoła... i będzie przenikliwy. Nie wiem, dlaczego nie idziemy drogą prosto do Szikaminon, a stamtąd wzdłuż wybrzeża... Jest to droga dłuższa, lecz wygodniejsza. Słyszałeś, co mówił pasterz, którego zręcznie nakłoniłem do udzielenia informacji? Powiedział: “Jotapata w miesiącach zimowych jest odizolowana. Jest tylko jedna droga, którą tam można dojść. Z owcami tam się nie chodzi... Nie można nic nieść, bo są tam przejścia, które się pokonuje raczej rękoma niż nogami, a baranki nie potrafią pływać... Są tam dwa strumienie, często rozlane, a jedyna droga to potok, który płynie po kamienistym podłożu. Ja chodzę tamtędy po Święcie Namiotów i w pełni wiosny. I dobrze idzie mi handel, bo oni robią zapasy na miesiące.” Oto, co powiedział... A my... z tym ekwipunkiem...»

[Piotr] kopie koło wozu, [mówiąc:] «...i z tym osłem... Uff!...»

«Bezpośrednia droga z Seforii do Szikaminon byłaby lepsza, ale jest bardzo uczęszczana... Pamiętaj, że jest dobrze nie zostawiać śladów Jana [z Endor]...»

«Nauczyciel ma rację. Moglibyśmy się natknąć na Izaaka z uczniami... A potem w Szikaminon!...» – odzywa się Zelota.

«A zatem... Chodźmy!...» [– zgadza się Piotr.]

«Zawołam tych dwoje...» – mówi Andrzej.

Kiedy to robi, Jezus żegna się z dzieckiem i staruszką. Wychodzą właśnie z zagrody z naczyniami mleka. Nadchodzą także ogorzali pasterze, którym Jezus dziękuje za gościnę w czasie deszczowej nocy. Jan i Syntyka są już na wozie, który – prowadzony przez Piotra – kieruje się ku drodze. Jezus – w towarzystwie Zeloty i Mateusza, za którym idzie Andrzej i Jakub oraz Jan i dwaj synowie Alfeusza – przyspiesza kroku, żeby ich dogonić.

Wiatr wieje w twarz i nadyma płaszcze. Okrycie rozwieszone na łukach wozu, wydaje odgłos jak żagiel, tak bardzo nocny deszcz je obciążył.

«No, oby wyschło szybko! – mruczy Piotr spoglądając na nie. – Oby tylko nie wyschły płuca tego biednego człowieka!... Czekaj, Szymonie, synu Jony... Tak zrobimy...»

Piotr zatrzymuje osła i zdejmuje swój płaszcz. Wchodzi na wóz i okrywa nim troskliwie Jana.

«Ale dlaczego? Ja już mam swój...»

«Dlatego [– wyjaśnia mu Piotr –] że mnie, kiedy ciągnę osła, jest tak ciepło, jakbym był w piecu. Poza tym jestem przyzwyczajony do pozostawania na łodzi, rozebrany bardziej w czasie burzy niż kiedy indziej. Kiedy chłód mnie kłuje, jestem zwinniejszy. Zostań więc ty dobrze okryty. Maryja w Nazarecie dała mi tyle poleceń, że gdybyś się przeziębił, nie mógłbym już nigdy przed Nią stanąć...»

[Piotr] schodzi z wozu i ujmuje na nowo lejce, nakłaniając osła do marszu. Szybko jednak musi wezwać na pomoc swego brata i także Jakuba, żeby dopomóc osłu pokonać błotniste przejście, w którym ugrzęzło koło wozu. Podchodzą, popychając kolejno wóz, żeby pomóc osłu, zapierającemu się mocnymi nogami w błocie. Biedne zwierzę ciągnie i dyszy, i sapie z wysiłku oraz z łakomstwa, gdyż Piotr pobudza je do marszu, pokazując kęsy chleba i ogryzki z jabłek. Daje mu je jednak dopiero w czasie postojów.

«Jesteś oszustem, Szymonie, synu Jony» – mówi żartobliwie Mateusz, obserwujący ten podstęp.

«Nie. Nakłaniam osła do posłuszeństwa i to łagodnie. Gdybym nie działał w ten sposób, musiałby mnie słuchać z powodu bicza. A tego nie lubię. Nie kłuję łodzi, gdy jest kapryśna, chociaż jest z drewna. Po co miałbym to robić z nim? Przecież ma ciało. Teraz on jest moją łodzią... jest w wodzie... i to jakiej! Traktuję go więc tak, jak traktuję moją łódź. Nie jestem Dorasem! Wiecie co? Chciałem go nazwać: Doras, zanim go kupiłem. Ale potem usłyszałem, jak go zwą, i spodobało mi się. Zostawiłem mu to imię...»

«Jak się nazywa?» – pytają zaciekawieni.

«Zgadnijcie!» – Piotr śmieje się sam do siebie.

Padają najbardziej dziwaczne imiona najbardziej okrutnych faryzeuszy, saduceuszy i innych... Piotr jednak wciąż kręci głową. Poddają się więc, pokonani.

«On się nazywa Antoniusz. Czy to nie piękne imię? Ten przeklęty Rzymianin! Widocznie Grek, który mi sprzedał tego osła, też miał jakąś urazę do Antoniusza!»

Wszyscy się śmieją, a Jan z Endor wyjaśnia: «Pewnie po śmierci Cezara nałożono na niego kontrybucję. Czy jest stary?»

«Może mieć siedemdziesiąt lat... i musiał wykonywać wszystkie zawody... Teraz ma gospodę w Tyberiadzie...»

Są przy potrójnym rozdrożu w Seforii. Stąd wiodą drogi z Nazaretu do Ptolemaidy, z Nazaretu do Szikaminon, z Nazaretu do Jotapaty. Na rzymskim kamieniu granicznym jest potrójne oznakowanie: Ptolemaida, Szikaminon, Jotapata.

«Czy wchodzimy do Seforii, Nauczycielu?»

«To niepotrzebne. Chodźmy do Jiftach El, bez zatrzymywania się. Zjemy coś w drodze. Musimy tam być przed wieczorem.»

Idą, idą, przechodzą przez dwa wezbrane strumienie i wspinają się na pierwsze wzniesienia grupy wzgórz po stronie północnej i południowej. Na północy formują one jakby węzeł na szczycie, który potem kieruje się ku wschodowi.

«Tam jest Jiftach El» – mówi Jezus.

«Nic nie widzę.ę...» - odzywa się Piotr.

«To na północy. Od naszej strony są wzgórza ze szczytami i tak samo na wschodzie i na zachodzie.»

«Zatem trzeba obejść te wzgórza?»

«Nie. Jest droga blisko najwyższej góry, u jej stóp, w dolinie. To poważny skrót, lecz bardzo stromy.»

«Szedłeś tamtędy?» [– pyta Piotr.]

«Nie, ale wiem to» [– odpowiada mu Jezus.]

Droga istotnie jest stroma! Wydaje się, że spieszno jej na spotkanie nocy, tak mało jest światła w głębi tej doliny. Przywodzi mi ona na myśl jary dantejskiego piekła, tak jest przerażająca i urwista. To droga wykuta w skale, można by rzec: schody, tak jest najeżona nierównościami. To droga wąska, dzika, wciśnięta pomiędzy gniewny strumień a stok, jeszcze bardziej urwisty, gwałtownie wznoszący się ku północy. Gdy do niej dochodzą, napełnia ich strach... W miarę jak idą w górę, wzrasta światło, ale rośnie też zmęczenie. Apostołowie zdejmują z wozu pakunki. Syntyka też schodzi, żeby wóz był jak najlżejszy. Jan z Endor, który po kilku słowach, [jakie wypowiedział], otwiera usta po to tylko, żeby zakaszleć, chciałby też zejść. Nie pozwala mu jednak, więc pozostaje na swoim miejscu. Wszyscy pchają i ciągną zwierzę oraz pojazd. Oblewają się potem przy każdej zmianie poziomu. Nikt jednak nie protestuje, przeciwnie, wszyscy próbują okazać zadowolenie z tego ćwiczenia, żeby nie zadręczać dwojga, z powodu których to robią, a którzy od czasu do czasu wyrażają słownie swój żal z powodu tego wysiłku.

Droga wiedzie łukiem w prawo. Potem jest jeszcze jeden zakręt, krótszy, kończący się tak gwałtownie w miejscowości usadowionej na stoku, że – jak stwierdza Jan, syn Zebedeusza – sprawia wrażenie, że ześlizgnie się ze swymi domami w dolinę.

«Jest jednak bardzo solidna, tworzy jedno ze skałą.»

«Jak w Ramot, wtedy...» – wspomina Syntyka.

«Więcej jeszcze. Tutaj skała jest częścią domów, a nie tylko ich podstawą. To przypomina bardziej Gamalę. Pamiętacie?»

«Tak. I przypomina nam też świnie...» – odzywa się Andrzej.

«To właśnie stamtąd wyruszyliśmy do Tarichei i Taboru, do Endor...» – wspomina Szymon Zelota.

«Moim przeznaczeniem jest dostarczanieie wam strasznych wspomnień i wielkich trudów...» – wzdycha Jan z Endor.

«Ależ nie! Dałeś nam tylko wierną przyjaźń, nic więcej, przyjacielu» – mówi żywo Juda Alfeusz. I wszyscy przyłączają się do niego, żeby to wyraźnie potwierdzić.

«A jednak... nie byłem kochany... Nikt mi tego nie powiedział... Ale umiem rozmyślać, zbierać rozproszone fakty w jeden obraz. To odejście nie było przewidziane i ta decyzja nie była spontaniczna...»

«Janie, dlaczego w ten sposób mówisz?» – pyta łagodnie zasmucony Jezus.

«Bo taka jest prawda. Nie chciano mnie. To ja, a nie inni, nawet najwięksi uczniowie zostali wybrani, żeby odejść daleko.»

«A Syntyka?» – pyta Jakub, syn Alfeusza, którego też zasmucają jasno wyrażane myśli męża z Endor.

«Syntyka udaje się tam, abym nie był odesłany sam... aby ukryć przede mną z litości prawdę...»

«Nie, Janie!...» [– przerywa mu Jezus.]

«Tak, Nauczycielu. Widzisz? Ja mógłbym Ci nawet powiedzieć imię tego, który mnie dręczy. Wiesz, gdzie je wyczytuję? Wyczytuję je już choćby patrząc na tych ośmiu dobrych! Wystarczy mi zastanowić się nad nieobecnością innych, żeby je wyczytać! Ten, dzięki któremu mnie znalazłeś, jest również tym, który chciałby, żeby mnie znalazł Belzebub. To on mi zgotował tę godzinę. On zgotował ją również Tobie, Nauczycielu. Ty też cierpisz jak i ja, a może nawet bardziej ode mnie. On zgotował mi tę godzinę, żeby powróciła do mnie rozpacz i nienawiść. On bowiem jest zły, okrutny, zazdrosny i jeszcze więcej... To Judasz z Kariotu, mroczna dusza pomiędzy Twymi sługami pełnymi światłości...»

«Nie mów tak, Janie. Nie tylko jego brakuje. Wszyscy byli nieobecni na święto Światła, z wyjątkiem Zeloty, który nie ma rodziny. Z Kariotu o tej porze roku nie dochodzi się za kilka dni. Trzeba przejść około dwa tysiące mil. Dobrze więc, że poszedł do swej matki, jak Tomasz. Również Natanaela oszczędziłem, bo jest stary, a z nim – Fipa, żeby mu dotrzymywał towarzystwa...»

«Tak, tych trzech nie ma tu... Ale, o dobry Jezu, Ty znasz serca, bo jesteś Święty! Ale nie tylko Ty je znasz! Nawet źli znają złych, bo się rozpoznają. Ja byłem zły i odnajduję siebie z moimi najgorszymi instynktami [z przeszłości] w Judaszu. Jednak wybaczam mu. Z jednego powodu mu wybaczam to, że jestem odsyłany i umrę w oddaleniu: gdyż to właśnie dzięki niemu do Ciebie przyszedłem. I niech Bóg mu wybaczy resztę... całą resztę.»

Jezus nie ośmiela się zaprzeczać... Milczy. Apostołowie spoglądają na siebie, pchając siłą ramion wóz po śliskiej drodze.

Zbliża się wieczór, kiedy przybywają do miasta, w którym nieznani pomiędzy nieznanymi przyjmują nocleg w gospodzie usytuowanej na wzniesieniu na południu osady. To wzniesienie przyprawiające o zawrót głowy, kiedy spogląda się w dół. Mur jest bardzo wysoki. W głębi szmer i nic więcej. W spokojnym mroku, ogarniającym dolinę, słychać potok.


   

Przekład: "Vox Domini"