Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga IV - Trzeci rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA   –

179. JEZUS W EFRAIM. PRZYPOWIEŚĆ O OWOCU GRANATU
Napisane 31 sierpnia 1946. A, 9027-9035

Jezus rzeczywiście myśli, że będzie mógł przy pierwszym brzasku jutrzenki przejść przez Efraim – jeszcze milczące, z opustoszałymi ulicami – i że nikt Go nie zauważy. Z ostrożności okrąża miasto bez wchodzenia do niego, pomimo że jest wczesny ranek. Kiedy jednak z małej uliczki – którą szli tyłem wioski – wychodzą na główną drogę, stają naprzeciw wszystkich mieszkańców oraz ludzi przybyłych z miejscowości już mijanych. Pokazują oni Jezusa, kiedy tylko się pojawia, ludowi z Efraim. Na szczęście w ogóle nie ma faryzeuszów, uczonych w Piśmie i im podobnych.

Mieszkańcy Efraim wysyłają przodem znaczących mieszkańców miasta, z których jeden, po uroczystym, powitaniu mówi w imieniu wszystkich:

«Dowiedzieliśmy się, że jesteś pośród nas i że nie pogardziłeś okazaniem litości niektórym. Wiemy już, że byłeś pełen współczucia wobec mieszkańców Sychem, i zapragnęliśmy ujrzeć Ciebie. Ten, który widzi myśli ludzi, przyprowadził Cię do nas. Zostań i mów, bo my też jesteśmy synami Abrahama.»

«Nie wolno Mi się zatrzymywać...»

«O! Wiemy, że jesteś poszukiwany. Ale nie z tej strony. To miasto jest na granicy pustyni i krwawych gór. Oni niechętnie tu przychodzą. Poza tym po tamtych pierwszych nie widzieliśmy tym razem już ani jednego...»

«Nie mogę zostać...» [– tłumaczy się Jezus.]

«Jesteś oczekiwany w Świątyni. Wiemy to. Ale uwierz nam. Patrzycie na nas jak na wygnańców, bo nie kłaniamy się kapłanom Izraela. Czyż jednak kapłan jest Bogiem? Jesteśmy daleko. Ale nie aż tak, aby nie widzieć, że wasi kapłani nie są bardziej godni od naszych. I myślimy, że to niemożliwe, aby Bóg był nadal z nimi. Nie. Najwyższy nie ukrywa się już w dymie kadzidła. Można by je przestać palić i można by wchodzić do Świętego Świętych bez lęku, że się zostanie zamienionym w popiół przez blask Boga, spoczywającego na Swej chwale. Oddajemy cześć Bogu. Odczuwamy jednak, że On już nie zamieszkuje kamieni pustych świątyń. Dlatego, choć nas oskarżacie, że mamy świątynię bałwochwalczą, to nasza świątynia nie jest bardziej opustoszała od waszej. Widzisz, że jesteśmy bezstronni. Dlatego wysłuchaj nas.

[Przywódca Samarytan] zaczyna mówić uroczystym tonem:

«Lepiej by było, abyś się zatrzymał dla uwielbienia Ojca pośród tych, którzy przynajmniej uznają, że mają ducha religii pozbawionej prawdy, w przeciwieństwie do tych, którzy nie widzą tego u siebie i obrażają nas. Sami, odrzuceni jak trędowaci, bez proroków i bez doktorów, umieliśmy przynajmniej trwać w jedności, czując, że jesteśmy braćmi. Naszym prawem jest: nie zdradzać, gdyż napisano: „Nie idź za tłumem czyniącym zło, a kiedy wydajesz sąd, nie zbaczaj z drogi prawdy, przyjmując zdanie większości”. Napisano też: „Nie wywołuj śmierci niewinnego i sprawiedliwego, gdyż ja mam w nienawiści bezbożnego. Nie przyjmuj podarków, które zaślepiają nawet mędrców i mieszają słowa sprawiedliwych. Nie dręczcie cudzoziemca, gdyż wiecie, co znaczy być obcym w ziemi obcego ludu.” A w błogosławieństwach wypowiedzianych właśnie na Garizim – górze drogiej Panu, którą wybrał na górę błogosławieństwa – wszelkie dobro jest przyobiecane temu, kto przylgnie do prawdziwego Prawa zawartego w Pięcioksięgu. Czy można nas więc jeszcze nazywać bałwochwalcami, skoro odrzucamy jako bałwochwalstwo słowa ludzkie, lecz zachowujemy słowa Boga? Przekleństwo Boga jest nad tym, kto uderza w ukryciu i przyjmuje podarki za skazanie na śmierć niewinnego. My nie chcemy być przeklęci przez Boga z powodu naszych czynów. I nie zostaniemy przeklęci dlatego tylko, że jesteśmy Samarytanami, gdyż Bóg jest sprawiedliwy i nagradza za dobro tam, gdzie je znajduje. Tego oczekujemy od Pana.»

Na chwilę milknie, a potem mówi dalej: «To dlatego mówimy Ci: lepiej by było dla Ciebie zostać pośród nas. Świątynia Cię nienawidzi i szuka Cię, aby Ci zadać cierpienie. I nie tylko ona. Kiedy będziesz pośród nich, zawsze będą Cię odrzucać jak [kogoś przynoszącego] hańbę. To nie żydzi okażą Ci miłość.»

«Nie mogę zostać, ale będę pamiętał o waszych słowach. W każdym razie proszę was o wytrwałość w zachowywaniu praw sprawiedliwości, jakie wspomnieliście, a które wypływają z miłości do bliźniego. To jest przykazanie, które wraz z nakazem miłości do Boga stanowi główne przykazanie dawnej Religii i Mojej. Dla tego, kto żyje jak sprawiedliwy, droga do Nieba nie jest daleko. Tylko jeden krok mają do uczynienia ci, którzy znajdują się na sąsiedniej drodze, oddzieleni teraz bardziej uporem niż przekonaniem od drogi Królestwa Bożego.»

«Twojego!»

«Mojego. Ale to nie jest takie Królestwo, jakie wyobrażają sobie ludzie: królestwo, którego sprawiedliwość i moc byłyby ograniczone w czasie, a dla okazania potęgi używałoby przemocy. Jest to Królestwo rozpoczynające się w sercach ludzi, którym Król duchowy daje duchowy kodeks i da im duchową nagrodę: Królestwo. To Królestwo, w którym nie będzie wyłącznie Judejczyków, Galilejczyków lub Samarytan, lecz będą w nim wszyscy ci, którzy na ziemi będą mieli jedną jedyną wiarę: Moją, i którzy w Niebiosach będą nosić jedno imię: święci. Rasy i podziały między rasami pozostaną na ziemi, będą jednak ograniczone tylko do niej. W Moim Królestwie nie będzie już odmiennych ras, lecz jedynie dzieci Boże. Synowie Jedynego mogą należeć wyłącznie do jednej rodziny. Teraz pozwólcie Mi odejść. Długą drogę muszę jeszcze odbyć przed nocą.»

«Udajesz się do Jerozolimy?»

«Do En-Szemesz» [– odpowiada Jezus.]

«W takim razie pokażemy Ci drogę znaną tylko nam. Dojdziesz do brodu bez postoju i bez niebezpieczeństwa. Nie masz bagaży ani wozów i możesz nią iść. Będziesz tam w porze nony. Przyda Ci się poznanie tej ścieżki. Ale jedną godzinę odpocznij pośród nas i przyjmij nasz chleb i sól, a nam daj w zamian za to Twoje słowo.»

«Niech będzie, jak chcecie, ale pozostańmy tu, gdzie jesteśmy. Dzień jest bardzo łagodny, a to miejsce – tak piękne.»

Rzeczywiście, znajdują się w kotlinie, która jest jednym sadem. Pośrodku płynie mały strumień, zasilony przez pierwsze deszcze, szemrzący i oświetlony przez słońce. Podąża ku Jordanowi między kamieniami, które go przecinają i zamieniają w spienioną perłową masę. Krzewy, które przetrwały lato, wydają się cieszyć na jego brzegach skropionych pieniącą się wodą i błyszczą, drżąc łagodnie w umiarkowanym wietrze, przynoszącym zapach dojrzałych jabłek i fermentującego moszczu.

Jezus idzie w pobliże strumienia i siada na skale, mając nad głową lekki cień płaczącej wierzby, a z boku – pełne wdzięku wody płynące ku dolinie. Ludzie siadają na trawie, która wyrosła po obu brzegach.

W międzyczasie z osady przynoszą chleb, świeżo udojone mleko, sery, owoce i miód. Ofiarowują wszystko Jezusowi, aby się posilił wraz z apostołami. I przyglądają się, jak Jezus spożywa po ofiarowaniu i pobłogosławieniu żywności, zwyczajnie jak śmiertelnik, piękny jak władca, a duchowo mocny jak Bóg. Ma szatę z wełny koloru białego wpadającego w odcień kości słoniowej, jak z wełny uprzędzonej w domu. Na ramionach – ciemnoniebieski płaszcz. Słońce, które przenika przez liście wierzby, sprawia, że w Jego włosach błyszczą złote iskierki. Zmieniają położenie zależnie od ruchów delikatnych liści wierzby. Jednemu promieniowi udaje się pieścić lewy policzek Jezusa, czyniąc z miękkiego pukla, kończącego się pasmem opadającym przy policzku, kłębek złotej nitki. Jej kolor jest nieco bledszy na delikatnej i lekkiej brodzie okrywającej podbródek i dół twarzy. Cera barwy starej kości słoniowej sprawia, że w świetle słońca widać delikatny haft żył na policzkach i na skroniach, a jedna z nich przecina od nosa do włosów gładkie i wysokie czoło...

Myślę, że to właśnie z tej żyły płynęło tak wiele krwi, kiedy widziałam, jak korona cierniowa przebiła ją podczas Męki... Kiedy widzę Jezusa – tak pięknego i tak ubranego, tak młodzieńczo silnego – zawsze przypominam sobie, do czego doprowadziły Go cierpienia i zniewagi zadane Mu przez ludzi...

Jezus je i uśmiecha się do dzieci, które przytuliły się do Jego kolan, kładąc na nich swe główki i patrząc, jak je, jakby widziały nie wiadomo co. Daje im do jedzenia owoce i miód. Wkłada w buzie najmniejszych – jakby to były pisklęta – winogrona lub kawałki [chleba] umoczone w płynnym miodzie. Jakieś dziecko, które z pewnością to lubi i ma nadzieję jeszcze coś otrzymać, odchodzi. Biegnie pośród ludzi do sadu i powraca niosąc w ramionach przyciśnięte do małej klatki piersiowej – jakby czyniło z rąk mały żywy koszyk – trzy granaty cudownego piękna i wielkości i natarczywie ofiarowuje je Jezusowi.

Jezus bierze owoce i otwiera dwa, aby zrobić tyle kawałków, ile jest małych przyjaciół, i rozdziela je. Potem, biorąc do ręki trzeci, wstaje i zaczyna mówić. Trzyma w lewej dłoni dobrze widoczny piękny granat.

«Z czym można porównać cały świat, a szczególnie Palestynę – niegdyś i w myśli Bożej – połączoną w jeden jedyny Naród, potem rozdzielony przez błąd i upartą wzajemną nienawiść braci? Z czym mam porównać Izrael, który dobrowolnie się pomniejszył, bo doprowadził do odłączenia się niektórych swych części? Można go porównać z tym granatem.

Ale zaprawdę powiadam wam, że niesnaski istniejące pomiędzy żydami a Samarytanami istnieją też – w rozmaitych formach i o różnym natężeniu, lecz z taką samą co do istoty nienawiścią – pomiędzy narodami świata, a czasem pomiędzy regionami tego samego narodu. I mówi się, że te niesnaski są nie do pokonania, jakby były czymś stworzonym przez samego Boga. Nie. Stwórca nie powołał do istnienia tylu Adamów i Ew, ile jest ras skłóconych ze sobą, ile jest rodów, rodzin, które są do siebie wrogo nastawione. On stworzył jednego Adama i jedną Ewę. Od nich pochodzą wszyscy ludzie, którzy potem rozproszyli się, aby zaludnić ziemię, jakby to był jeden dom, który się powiększa o coraz to liczniejsze pokoje, w miarę jak dzieci rosną i jak zawierają małżeństwa w celu rodzenia potomków swym rodzicom.

Po co więc tyle nienawiści między ludźmi, tyle przeszkód, tyle nieporozumień? Powiedzieliście: „Potrafimy być zjednoczeni, bo czujemy, że jesteśmy braćmi”. To nie wystarczy. Powinniście kochać także tych, którzy nie są Samarytanami.

Spójrzcie na ten owoc. Znacie jego smak, a nie tylko jego piękno. Taki zamknięty już wam obiecuje słodki sok swego wnętrza. Kiedy się go otworzy, cieszy także oczy swymi ściśniętymi rzędami ziaren, podobnych do licznych rubinów zamkniętych w szkatułce. Ale biada nieostrożnemu, który by go ugryzł nie usuwając bardzo gorzkich przegród, które znajdują się pomiędzy skupiskami ziaren. Odczułby gorycz na wargach i w wnętrznościach. Wyrzuciłby owoc mówiąc: „To trucizna”.

Tak samo jest z podziałami i nienawiścią ludu wobec innego ludu, pomiędzy jednym a drugim rodem. Czynią one „trucizną” to, co zostało stworzone po to, aby być słodyczą. Są bezużyteczne i powodują jedynie – jak w tym owocu – powstawanie ograniczeń, które pomniejszają przestrzeń, wywołują ucisk i ból. Są gorzkie. Temu, kto je gryzie – jak temu, kto kąsa nie lubianego sąsiada, aby go znieważyć i wywołać jego cierpienie – dają gorycz zatruwającą ducha. Czy nie można ich usunąć? Przeciwnie. Dobra wola je znosi, jak ręka dziecka usuwa te gorzkie przegrody, które znajdują się w słodkim owocu stworzonym przez Stwórcę dla radości Swych dzieci.

Pierwszym mającym dobrą wolę jest sam Jedyny Pan. Jest On Bogiem Judejczyków oraz Galilejczyków, a także Samarytan i Idumejczyków. On ją ukazuje wysyłając Jedynego Zbawiciela, który ocali jednych i drugich, nie żądając niczego innego jak wiary w Jego Naturę i w Jego Naukę. Zbawiciel, który do was mówi, przejdzie, aby zwalić niepotrzebne przeszkody, aby zmazać przeszłość, która was podzieliła, aby zbudować na miejscu teraźniejszość, która was uczyni braćmi w jego Imię. Wy stąd i spoza granic musicie Mu jedynie pomóc, a nienawiść opadnie i opadnie upodlenie, rodzące niechęć. Upadnie też pycha, która pobudza do niesprawiedliwości.

Oto Moje przykazanie: niech ludzie miłują się jak bracia, którymi rzeczywiście są. Niech się kochają tak, jak Ojciec Niebieski ich kocha i jak ich kocha Syn Człowieczy, który z powodu przyjętej natury ludzkiej czuje się bratem ludzi, a przez Swoją naturę wspólną z Ojcem czuje się Panem zwyciężającym Zło i wszelkie jego następstwa.

Powiedzieliście: „Nie zdradzać to nasze prawo”. Zacznijcie więc od tego, by nie zdradzać waszych dusz przez pozbawianie ich Nieba. Miłujcie się wzajemnie. Miłujcie we Mnie, a pokój przyjdzie do duchów ludzkich, jak zostało to obiecane. I nadejdzie Królestwo Boże będące Królestwem pokoju i miłości dla tych wszystkich, którzy mają szczerą wolę służyć Panu, ich Bogu. Opuszczam was. Niech Światłość Boga oświeca wasze serca... Chodźmy...»

Otula się płaszczem, przewiesza przez ramię torbę i idzie na czele, mając z jednej strony Piotra, a z drugiej – zamożnego mężczyznę, który mówił na początku. W tyle podążają apostołowie, jeszcze bardziej w tyle – młodzi z Efraim, nie można bowiem iść zwartą grupą ścieżką wzdłuż strumienia...


   

Przekład: "Vox Domini"