Anna Bałchan - Kobieta nie jest grzechem






3. Prawa ulicy



Dlaczego kobiety trafiają na ulicę?

Na przykład dlatego, że się zakochały w kimś, kto naciąga je na kosmiczne pożyczki. Jedna dziewczyna była w stanie dać takiemu delikwentowi trzydzieści tysięcy. Potem facet znika, a one idą na ulicę, żeby spłacać długi.
Wiele z tych kobiet stoi na ulicy dlatego, że utrzymują facetów, którzy rzekomo je kochają. To czasami jest sytuacja tego rodzaju, że lepszy ten niż żaden. Spotkałam prostytuujące się kobiety, które nie myślą wcale o własnych potrzebach, bo mają na utrzymaniu małe dzieci i to dla nich tam stoją. Całymi dniami nie ma ich w domu, a potem starają się to w jakiś sposób wynagrodzić i kupują firmowe ubranka. Kiedy wpadają na chwilę, to zasypują dzieci prezentami, ale faktycznie takie dzieci nie mają matki.

A są też jakieś inne przyczyny?

Tak. To wydaje się dziwne, ale nieraz dziewczyna zostaje prostytutką z chęci zapanowania nad mężczyzną, szczególnie jeśli w dzieciństwie była wykorzystywana seksualnie. Bo seks to też forma dominacji nad kimś, kierowania kimś. Czasami jest zupełnie odwrotnie: prostytuowanie się jest konsekwencja tego, że dziewczyna została skrzywdzona w przeszłości czy była molestowana, a teraz ma poczucie, że nie zasługuje na nic i tylko przyjmuje biernie przemoc fizyczną.

A najprostsze, materialistyczne powody, chęć zarobku?

Oczywiście też. Specyficzną grupą są młode kobiety, które już powinny się usamodzielnić, a dalej mieszkają z rodzicami. Nie mogą znaleźć pracy, odciąć pępowiny. A rodzice zaczynają się niecierpliwić. Obwiniają się, że źle wychowali dziecko. Wybuchają konflikty. Chcąc szybko stanąć na własnych nogach, dziewczyny z determinacją przyjmują propozycję zarobku przez prostytucję.
Kiedy nie było jeszcze ośrodka, dwa lata pracowałam z dziewczyną, która nagle wymyśliła sobie, że musi podreperować swój budżet. A żyła w rodzinie, w której miała w miarę godziwie warunki. Tak trafiła na ulicę. Niestety kontakt z nią mi się urwał. Jest wiele młodych dziewczyn, które chcą się usamodzielnić, ale szukają innej formy zarobku i nie przychodzi im do głowy praca w seksbiznesie, więc jest to jak widać bardziej złożone i za każdym razem ściśle związane z indywidualną historią życia.

Na Śląsku prostytucja to prawdziwa plaga.

W samych Katowicach prostytutek jest chyba około tysiąca, ale nie ma oficjalnych statystyk. Spotykam tu kobiety, które przyjeżdżają z całej Polski. Tu niektóre dziewczyny ciągnie jak do Ameryki. Są kopalnie, większość na granicy bankructwa, ale część kobiet wyobraża sobie, że ciągle można tu zarobić. I zdarza się, że przyjeżdżając tu, trafiają na ulicę. A z kolei te kobiety, które stąd wyjeżdżają, idą na trasę, na autostradę. Nie chcą, by ktoś je rozpoznał, bo to mogłoby oznaczać zagładę, dożywotnie piętno.

Poznała Siostra dziewczynę, która przyjechała na Śląsk, żeby normalnie zarabiać, a wylądowała na ulicy?

To była dziewczyna dwudziestosześcioletnia, która wyjechała z terenów popegeerowskich. Z zawodu pielęgniarka. W domu został maż, dzieci. Na dodatek jedno było chore. Ona chciała tutaj zarobić, a potem wrócić do domu albo nawet ściągnąć rodzinę, gdyby jej się wszystko dobrze poukładało. Zaczęło się tak, że sprzedawała obwarzanki od rana do wieczora. Za niewielkie pieniądze, wracała umordowana. I wtedy pojawiła się usłużna koleżanka, która jej zaproponowała pracę własnym ciałem. Ona się wzdrygała, mówiła, że przecież ma męża i tak dalej. Ale tamta skutecznie zgasiła jej wyrzuty sumienia, uspokoiła ją, że przecież nikt nie będzie widział. I ona się zgodziła. Pracowała na pełnych obrotach. Wracała do domu i wymiotowała, alkohol pomagał zasnąć i pracować. No ale pieniądze były. Mogła je posyłać do domu, a maż zbierał na budowę rodzinnego gniazdka.

Udało jej się utrzymać to w tajemnicy?

Niestety, mąż się stęsknił i przyjechał do Katowic. Wszedł do mieszkania i zaczął roztaczać perspektywy, że planuje się przenieść do żony. Cieszył się, że tak jej się powodzi. Wtedy ta sama dobra koleżanka powiedziała mu, że jest głupi. „Jak myślisz, gdzie ona tyle zarabia?”, zapytała go. On poszedł na tę ulicę i stanął naprzeciwko niej. Nie rozmawiali nawet, tylko spojrzał. I to był koniec.

Ale zeszła z ulicy?

Mówiła mi potem, że nie widzi żadnego sensu, dla niej życie się skończyło. Straciła wszystko i wszystkich, więc pracuje dalej tylko dlatego, że nie ma siły, żeby się zabić. Prostytucja to dla niej forma umierania za życia.

A reszta rodziny?

Dostała list, że cała rodzina się jej wyrzekła. Z mężem, o ile wiem, nie pogodzili się. Nie mam z nią kontaktu, zniknęła.

Wynika z tego, że kobiety trafiają na ulicę głównie z przyczyn materialnych.

Bieda na Śląsku to jedno. Ale to, co widzę, to często tak zwana średnia krajowa, wcale nie najuboższa warstwa. Dziewczyny, które dorabiają sobie na ulicy, ale nie po to, żeby móc kupić sobie kromkę chleba, tylko po to, żeby żyć w zbytkach, mieć ciągle więcej, lepiej. Ktoś się pojawia i podpowiada, że możesz to wszystko mieć... Ile razy się spotkałam z tym, że jakaś niemądra koleżanka kusi: co ci zależy, spróbuj... I tak się zaczyna.
Zdarza się, że dziewczyna ucieka z domu i potrzebuje kasy, żeby przeżyć. Czasem prostytucja wydaje się strzałem w dziesiątkę dziewczynom, które usiłują w ten sposób pozyskać środki na lakier do włosów czy szpilki. Trzeba też mieć komórkę, jeśli nie chcesz różnić się od innych. Tu, na Śląsku, ale też w każdym innym mieście, jest jakiś pęd do pokazania się, tak żeby koleżankom opadły szczęki. Bo wtedy jak idzie się przez osiedle, to wszyscy mdleją z zachwytu. Na porządku dziennym jest, że pod szkoły podjeżdżają faceci w luksusowych autach i zabierają dziewczyny.

Spotkała Siostra prostytuujące się uczennice?

Oczywiście. Dla nauczycieli to z reguły szok; nie wiedzą, jak się w tej sytuacji zachować. A my pytamy ich: co zrobiliście, żeby temu zapobiec? Często my, dorośli, czujemy się bezradni i wystraszeni, nasze milczenie daje jakby nieme przyzwolenie. To nieprawda, że nic się nie da zrobić.

Jedną z przyczyn może też być wykorzystywanie seksualne takiej dziewczyny w dzieciństwie...

Najgorzej jest, jeśli ojciec wykorzystuje seksualnie dziecko, a matka nie reaguje. Wtedy w dziewczynie narasta ogromna złość. Ma poczucie winy. Myśli: należy mi się kara, bo nie obroniłam się ani nie uciekłam. Potem radykalnie chce odrzucić współżycie seksualne i nie może wejść w normalny związek. Albo robi coś, żeby nad tym zapanować. Kiedyś ktoś zdominował ją, gdy była dzieckiem i nie miała szans się bronić. Wytwarza się taki długofalowy mechanizm obronny - teraz ona może zapanować nad tym mężczyzna, który do niej przychodzi, tak jej się przynajmniej wydaje.
A czasem wystarczą słowa rodziców, żeby dziewczyna trafiła na ulicę.

Na przykład?

Dziewczynka zaczyna dorastać i staje się kobietą. Ojciec nie wie, jak się w takiej sytuacji zachować, i gdy ona stara się ładnie wyglądać, słyszy: wyglądasz jak k..., zachowujesz się jak k..., z ciebie to nic nie będzie. Wiadomo, że w pewnym wieku młodzież zaczyna się ze sobą spotykać. Wtedy taka dziewczyna słyszy od ojca na każdym kroku: jak będziesz się włóczyć, to zostaniesz..., i tak dalej. To nie są wcale przykłady z tak zwanych patologicznych rodzin.

Czy to nie przesada? Czy takie komentarze wystarczą, żeby dziewczyna trafiła na ulicę?

Słowo rodziców ma ogromny wpływ. Przekleństwo zabija człowieka, a błogosławieństwo pozwala żyć i daje siłę. Jeśli słyszysz przez całe życie, że sobie nie poradzisz i możesz tylko wylądować na ulicy, to skąd masz nabrać siły, żeby zrobić cokolwiek ze swoim życiem? Dzieci, oględnie mówiąc, spełniają oczekiwania swoich rodziców, którzy co prawda je kochają, ale równocześnie niekiedy podcinają im skrzydła. Rośnie taki człowiek i myśli: jestem do bani, nie spełniam oczekiwań rodziców. Przeze mnie są awantury, przeze mnie matka kłóci się z ojcem.
W pewnym momencie dzieciak nie wytrzymuje tego ciśnienia w domu i pęka. Skoro jestem zła, to muszę się ukarać.
Inny przykład, gdy rodzice nie akceptują mówienia o seksualności. „Nie idź na tę dyskotekę, bo coś złego tam cię spotka”. Dobrze, że się troszczą, lecz mogliby dodać także: cokolwiek by się stało, jesteśmy z tobą. Zdarza się, iż dziewczyna nie ma odwagi powiedzieć rodzicom, że coś się przydarzyło, bo oni nie powiedzą: okej, dziecko jest — trudno, ale my jesteśmy z tobą. Zamiast tego tylko złorzeczą: będzie taki wstyd, a nie mówiłam, sama jesteś sobie winna.
Zdarza się, że dziewczyna jest wykorzystywana seksualnie przez członków rodziny albo tak zwanych „przyjaciół domu”. Kiedy coś sygnalizuje, rodzice to bagatelizują. Wtedy ona nie wytrzymuje i ucieka. Taka dziewczyna wchodzi wtedy w związki oparte na przemocy, które ja niszczą.
Inną przyczyną są depresje matki czy ojca, choroba psychiczna. Mama niby jest, ale jej nie ma, odcięta emocjonalnie. Wówczas jeśli zjawi się ktoś, kto daje choćby namiastkę tej bliskości, dziewczyna do niego lgnie.
Niektórzy rodzice sami z takich czy innych powodów wypychają dzieci na ulicę. Nie ma na to reguły.

Może Siostra podać jakiś przykład?

Pamiętam dwie takie sytuacje. Ojciec chłopaka powiedział: „Wychowuję cię do osiemnastego roku życia, bo ja tak byłem wychowany”. A czy dzisiaj osiemnastolatek może sam sobie poradzić, kiedy dopiero co skończył zawodówkę albo jest w liceum? Więc młodzieniec zajął się handlem narkotykami. Podobne słowa usłyszała pewna dziewczyna, ale ona nawet nie czekała do osiemnastki, tylko wyjechała. Nie chciała czekać na chwilę, kiedy ojciec powie: idź stad. Ale jak mogła się utrzymać? W najprostszy sposób. Zaczęła się prostytuować. Rodzice nic o tym nie wiedza, myślą, że zarabia w normalny sposób. Chodziło jej głównie o to, by nie doświadczyć odrzucenia i udowodnić, że potrafi. Raz na jakiś czas wraca do domu. Rodzice nie pytają, a jeśli, to zdawkowo: co słychać, co robisz. Odpowiada, że pracuje w kawiarni, i problem z głowy. Rodzice nie dociekają, tym bardziej że sami nieraz korzystają z tych pieniędzy.

Więc dziewczyny utrzymuję swoich rodziców?

Dziewczyna, o której myślę, miała czternaście lat, gdy musiała zacząć się opiekować matka alkoholiczką. Pilnować, żeby nie udławiła się własnymi wymiotami. Żeby znaleźć pieniądze, zajmowała się przemytem narkotyków. Spotkała chłopaka, który zasugerował jej, że mogłaby zarabiać znacznie więcej. Powiedział, że jeśli będzie chciała, może się z nim skontaktować. Zostawił swoja wizytówkę. Gdy zaproponował jej prostytucję, obraziła się. Ale matka umarła i ona została sama jak palec. W dodatku miała dziecko, które ktoś chciał jej odebrać. Przypomniała sobie wtedy tamtą propozycję i zgodziła się. Facet tylko na to czekał, „zaopiekował się” nią, zorganizował wszystko. Poszła zarabiać na ulicę.

Co dzieje się z nią dzisiaj?

Po latach prostytuowania się wyszła z tego, jest w stałym związku. Niestety, człowiek nie jest maszyną, w której wystarczyłoby wymienić trybik, i nie każda historia kończy się happy endem.
Pamiętam jeszcze jedną sytuację, w którą wmieszani byli rodzice: matka alkoholiczka, córka pracuje na ulicy. Opłaca jej mieszkanie, jedzenie i zapewnia godziwy byt. W końcu nie wytrzymuje i odchodzi. Matka popełnia samobójstwo i zostawia córkę w poczuciu winy. Jak taka mała dziewczynka mogła zadbać o matkę? A tymczasem jeszcze jej to matka wypominała, powtarzała w kółko, że jest ulicznica. Nie pamiętała, że dzięki temu miała na utrzymanie.

A czy zdarza się, że prostytutki mają własne rodziny, mężów?

Tak, jak najbardziej. Często kobieta poświęca się w ten sposób, bo jest jedynym źródłem utrzymania dla rodziny. Utrzymuje nie tylko męża i dzieci, ale czasem też rodzinę, z której pochodzi. Rodzina może nawet o tym nie wiedzieć. Ale gdy taka kobieta słyszy: „bez ciebie zginiemy” i tym podobne, to jak mogłaby przestać robić to, co robi? Może nie wiadomo jak cierpieć z tego powodu, że stoi na ulicy, ale z niej nie zejdzie.

Czy takie podwójne życie jest możliwe? Czy kobieta może stać na ulicy, a po pracy wracać do domu i być zwyczajną żoną, matką?

Pamiętam sytuację, w której para małżonków wspólnie podjęła decyzję, że ona pójdzie na ulicę. I wydawało się, że wszystko jest fajnie, pojawiły się pieniądze. Poprawił się ich byt, ale zepsuło się małżeństwo. Ona na początku nie rozumiała dlaczego, ale gdy rozmawiałyśmy, to od słowa do słowa okazało się, że w głębi ducha była wściekła na męża, że zgodził się, żeby ona się prostytuowała. Miała żal, że sam to zaproponował. Była też wściekła na siebie i zadawała sobie pytanie, jak w ogóle mogła pójść na ulicę. Cena tego układu okazała się jednak zbyt wysoka. Zapłacili ja utrata szacunku do siebie. Zapytałam też tę kobietę, kiedy ostatnio współżyła ze swoim mężem. Okazało się, że wcale, że już nie potrafi. Owszem, może się przytulić do niego, ale nic więcej. Nabrała wstrętu do fizycznej miłości, a to całkowicie ich od siebie oddaliło.

Niektóre dziewczyny zarzekają się, że chodzi o jednorazowy zastrzyk finansowy.

To tylko mit. Znałam dziewczynę, która w ten sposób chciała zarobić i nie wchodzić w to głębiej. Na początku postanowiła tylko tańczyć w nocnych klubach. Potem zobaczyła, że są z tego pieniądze, że to wciąga.

Wyszła z prostytucji?

Nigdy nie można tak od razu mówić o wyjściu. To proces, który trwa, a zaczyna się bardzo drastycznie. Jeśli dziewczyna rezygnuje z prostytucji, to odcina się od źródła dużych pieniędzy. Nagle zaczyna jej brakować na najbardziej elementarne potrzeby, nie może ich sama zaspokoić lub też trudno jej się pożegnać z wyższym standardem życia, do którego się przyzwyczaiła. Inna dziewczyna, którą znałam, wychowywała się w domu dziecka. Zastanawiała się z koleżankami, gdzie można szybko zarobić. Stwierdziły, że najlepsze miejsce to agencja towarzyska. To były akurat czasy bardzo wysokiego bezrobocia. Ani się obejrzała, jak stała się prostytutką. Ta agencja była dla niej jakby domem, dziewczyna nie miała matki. Niekiedy więc nawet osoba, dla której się pracuje, jest kimś szczególnym.

Co się z nią stało potem?

Została sprzedana do Niemiec, potem do Turcji. Zabrano jej paszport. W międzyczasie wpadła w alkoholizm, bo piła, żeby się znieczulić. Jakimś cudem wróciła do Polski i pierwszy telefon, jaki wykonała, był do agencji. Bo gdzie mogła zadzwonić? Nie miała alternatywy. Poznałam ja w pracy ulicznej i zaprosiłam do siebie. Trzeba było lat, aby ta dziewczyna dojrzała. Opieka społeczna zabrała jej dzieci. Sama zdecydowała się jednak wychować kolejne dziecko. To był jej osobisty sukces. Ma z nim kapitalny kontakt. Teraz mieszka samodzielnie, pracuje i, co ważne, potrafi to utrzymać, co nie zawsze się udaje, jeśli przez naście lat żyło się tak, a nie inaczej. Taka radykalna zmiana może być przerażająca.

Czy ona zerwała z tym procederem na dobre?

Potem miała jeszcze epizody z prostytucją. Nie ma nic za darmo, nie jest prosto odciąć się od najłatwiejszego źródła zarobkowania. Gorsze są jednak szkody wyrządzone psychice.

Jakie?

Czasem trzeba włączać wiele mechanizmów obronnych, żeby to przeżyć. Bo klient dla dziewczyny to ktoś, kto zabiera jej całą energię. Miłość fizyczna to coś intymnego, wewnętrznego, a nagle zostajesz sprowadzona właściwie do muszli klozetowej i pojemnika na spermę. To dla psychiki i ducha morderstwo.
Ta dziewczyna wpadła w alkoholizm, potem podjęła próby leczenia. Jest samodzielną osobą. Nie ma co prawda umowy o pracę, ale pracuje na razie na czarno. Mamy z sobą kontakt.

Czy Siostra ją nadzoruje?

Nie można być namolnym. Ona zostawiła tamto życie za sobą, wystarczy, żeby wiedziała, że gdzieś jestem. Jesteśmy trochę jak rodzice z dorosłymi dziećmi. Te osoby żyją na własny rachunek, w zasadzie nas nie potrzebują. Ale czasami dostaję SMS-y z pytaniem: co u was, jak żyjecie? Nieczęsto, wystarczy raz na pół roku, raz na trzy miesiące. I dziewczyny wiedzą, że cokolwiek się stanie, to my jesteśmy, jest to miejsce.

Pracuje też Siostra z rodzicami dziewczyn.

Zdarzyło się, że miałyśmy dziewczynę z anoreksją, dla której jedynym autorytetem byli, co oczywiste, rodzice. Nie chciała się leczyć ani wykonać żadnych badań. Poszliśmy do jej matki i ona zainterweniowała. Jak nie huknęła na córkę: „Masz iść do lekarza!”. Ta natychmiast pobiegła. To był tak naprawdę ostatni dzwonek. Ona umierała.
Tamta matka nie potrafiła nawet zająć się swoimi dziećmi, raczej się nimi wysługiwała, niż opiekowała. A jednak dzisiaj ta dziewczyna żyje i daje sobie radę. Gdyby nie słowo matki, nie wiem, jak by się to skończyło. Wsparcie naturalnej rodziny jest najlepsze, oby był tylko jakikolwiek punkt zaczepienia, choćby minimalny kontakt.

Czy prostytutkami zostają tylko młode dziewczyny?

Nie, czasem także kobiety po czterdziestce, które nie widzą innej możliwości, tłumaczą sobie, że to jedyne wyjście. Mąż bezrobotny albo nie ma go wcale. Wkręcają się w tę pracę i każda zmiana budzi lęk. Tu mają pewny pieniądz i przerażenie budzi w nich myśl, że mogłyby żyć za mniej. Obniżyć standard życia.

Czy udaje się utrzymać to w konspiracji?

Jednym tak, innym nie. Ja sama byłam świadkiem sytuacji, kiedy w pewnym środowisku dowiedziano się, czym zajmuje się kobieta, i piętnowano ją. Miała dziecko, które akurat przygotowywało się do pierwszej komunii. Pogłoski, że matka źle się prowadzi, doszły w końcu i do tego malucha. Dziecko, wiedzione przeczuciem, zaczęło mówić: „Mamo, proszę cię, nie idź do pracy”. Niełatwo to ukryć, chociażby ze względu na specyficzne godziny pracy. Życie córki takiej kobiety może nie być lepsze, jest duże prawdopodobieństwo, że za kilka lat pójdzie w jej ślady.

Czasem wkracza opieka społeczna.

Jedna dziewczyna miała dziecko, mieszkała z facetem. Dziecko zabrał jej sąd. Nie odzyskała go. Często wynika to z przyczyn finansowych - one za wszystko muszą płacić. Za opiekę nad dzieckiem płaci się jakieś czterdzieści złotych za dobę. Zaczęło się tak, że dziewczyna postanowiła oddać dziecko na przechowanie innej rodzinie. Potem bała się, że je straci, bo dziecko przebywało więcej z tamtą rodziną niż z nią, przyjęli je jak swoje. Chodziło jednak o kwoty, których nie była w stanie wypracować. Do tego czynsz za mieszkanie: cena wynajmu plus odstępne dla właściciela. A jeszcze sto pięćdziesiąt złotych za noc, tylko za to, że mogła stać. Na ile kobieta musi być „produkcyjna”, żeby tę kwotę wypracować?

Krąży mit, że dziewczyny na ulicy zbijają kokosy i mogą sobie pozwolić na wszystko.

I tak, i nie. Wszystko zależy, jakie są warunki, gdzie i u kogo pracują. Trzeba też zapłacić haracz za mieszkanie, jeśli dostaje się je od „opiekunów”. Niektóre kobiety maja wielkie pieniądze i chcą w jakiś sposób zrekompensować sobie to, co przeżywają. Kupują piękne ciuchy i drogie kosmetyki, żeby zagłuszyć ból. Potem nieraz nie potrafią sobie poradzić ze świadomością, że już ich na to nie stać, przyzwyczajają się do życia w luksusie. Zawsze gdy rozmawiam z dziewczynami, mówię: okej, ale pomyśl sobie, czy za dwa lata będziesz miała taką siłę? A co będzie za dziesięć lat, z czego będziesz się utrzymywać? Czy to ci się podoba i będziesz to robiła do osiemdziesiątego roku życia? Dziewczynie, która jest młoda i zarabia duże pieniądze, trudno sobie wyobrazić, że kiedyś będzie inaczej. Zasiewamy niepokój, który czasem jest zbawienny. Bo taka jest prawda o życiu! No i staramy się pokazać inne możliwości. Kobieta, która ma poczucie mocy decydowania o swoim losie, nie będzie stała na ulicy.

Słyszy Siostra nieraz zdania w stylu: co wy możecie mi dać?

Oczywiście, że to słyszę. Kobiety, które nie są gotowe na zmianę swojego życia, nie rozumieją, jakie ponoszą straty. Dlatego prawda jest taka, że przychodzą do nas te, które naprawdę już nie mają znikąd pomocy albo nie radzą sobie z jakichś powodów. Czasem te dziewczyny, którym pomogliśmy, polecają nas innym.

Co Siostra wtedy odpowiada?

Nie mogę powiedzieć: przyjdź, dam ci pracę, mieszkanie. Po prostu sama pytam: a co ty chciałabyś dla siebie zrobić?

Co ona na to?

Czasem ją aż zatyka. Same zauważają, że niszczą się na ulicy i długo nie pociągną. Chodzi o to, żeby dziewczyna uświadomiła sobie, co chce robić w życiu po tym, jak zejdzie z ulicy. Jeśli podejmuje decyzję, że do końca życia będzie się prostytuować, to też ma do tego prawo. My chcemy przygotować ją do życia, jeśli któregoś dnia z ulicy zejdzie. Dlatego dajemy alternatywy, na przykład kursy zawodowe, pomoc psychologiczna, duchowa.

Czyli zawsze jest wyjście?

Nie, nie zawsze. Czasem trzeba się pogodzić z tym, że ktoś jest tak mocno uwikłany w prostytucję, że będzie to robił do śmierci. Ale to nie znaczy, że będziemy go omijać szerokim łukiem. Czasem możemy pomóc już tylko w taki sposób, jak załatwienie lekarza. Robimy to, jesteśmy na miejscu i staramy się pomóc nawet w tak minimalny sposób. Nie odwracamy się, nie mówimy: skoro nie chciałaś pełnej pomocy, to nie udzielimy żadnej. Tylko Bóg zna tajemnice ludzkiego serca, a On nigdy nie znudził się człowiekiem.

Siostra ponoć nigdy nie wyłącza swojego telefonu komórkowego.

Czasem wyłączam, nie jestem cyborgiem, ale mamy telefon interwencyjny. Dziewczyny mogą dzwonić w każdej chwili. Najczęściej korzystają z tego w sytuacjach krytycznych. One maja własny krąg przyjaciół i wykorzystują go, więc jeżeli już do nas dzwonią, to musi być naprawdę kiepsko. Opowiem o jednym z bardziej dramatycznych przypadków. Dziewczyna stała na ulicy, chociaż była w ciąży. Stała, bo nie miała się za co utrzymać. Musiała zarabiać. I zadzwoniła. „Siostro, coś ze mnie leci”, usłyszałam w słuchawce. „Nie mogę zrobić kroku”. Poczuła ogromny ból. Razem ze współsiostrą jechałyśmy z nią w nocy na pogotowie. Potem się przyznała, że spadła ze schodów, co przyspieszyło poród. Później okazało się, że ktoś jej w tym pomógł. To znaczy wcale nie spadła, tylko ktoś ja popchnął.

Za co?

Nie miała pieniędzy na spłatę długów, urządził ją tak ktoś, komu była winna pieniądze.

Zaczęła rodzić na ulicy?

Dojechaliśmy do szpitala w ostatniej chwili, ona nie miała żadnego ubezpieczenia, a w szpitalu nikogo to nie obchodziło. „Jak to nie ma?!”, ktoś na mnie huknął. Prawie nas wyrzucili. W naszym kraju to zwykle jest na pierwszym miejscu. Ale życie i dziecka, i jej było zagrożone, więc koniec końców przyjęli nas. Poród odbył się w innym szpitalu, na szczęście bardziej przyjaznym. Potem oddała dziecko do adopcji.
Towarzyszyliśmy jej w tym i innych problemach. Na przykład pewnej nocy zadzwoniła i powiedziała, że piersi mało jej nie rozwali, bo zapomnieli dać lek, który hamuje laktację. Dzwoniliśmy wtedy do zaprzyjaźnionych matek, prosząc o poradę. To piękna kobieta, która dała dziecku życie i zrzekając się praw, pozwoliła, by to dziecko mogło uszczęśliwić inna rodzinę mająca miłość i warunki bytowe. To nie znaczy, że nie czuje utraty, bólu. To było wszystko, co w owym czasie mogła dać.

Czy to norma, że właściciele ulic źle traktują „podopieczne”?

Zdarza się, że ci, którzy odstępują ulicę w zamian za ochronę, wchodzą z nimi w różne układy. Bywa, że jest jakaś wspólnota interesów: i oni chcą zarobić, i one.
Ludzie, którzy, powiedzmy, ochraniają dziewczyny, są różni. Niektórzy sami dzwonią, mówią, że trzeba załatwić ubezpieczenie, że dziewczyna jest chora, pytają, czy kogoś nie znamy. Wiedzą, że my się tym zajmujemy.
Pewna dziewczyna zakochała się, pozaciągała jakieś kredyty na życzenie swojego ukochanego i dostała kopa. Takich przypadków są tysiące. Bywają tacy, którzy szanują te dziewczyny, ale zdarzają się też zupełne świry. Biją, poniżają, straszą, nieraz grożą. Jednak paradoksalnie czasem zastępują rodzinę. Te kobiety same są bezradne. Ale to ochroniarze w tym je utwierdzają, niemal ubezwłasnowolniają. Mówią im najczęściej: ty sobie bez nas nie dasz rady. A dziewczyny się temu poddają i nie próbują nawet niczego zmienić, skoro cały czas mają koło siebie coś w rodzaju urzędu, który za nie wszystko załatwia. Trudno jest zrezygnować z takiej formy opieki.

Dlaczego mężczyźni chodzą do prostytutek?

Seks zmniejsza napięcie, może być też formą agresji. Mężczyzna się wyżyje, zapłaci i myśli, że jest panem. To swoista gra, przedstawienie, w którym on mówi, że dziewczyna jest jedyna i świetna, a ona, że tylko on jest tak wspaniały i nikt więcej. To gra, w której obie strony mają jakieś interesy.
Czasem łatwiej jest iść do prostytutki, niż dogadać się z żoną. Albo mężczyźnie nie wychodzę relacje damsko-męskie. W dzieciństwie problemem była inwazyjna matka, dla której wszystko, co wiązało się z seksualnością, było be. Gdy widziała go z dziewczynami, dawała mu porządną burę. Kiedy wchodził w normalną relację damsko-męską, miał poczucie winy, dlatego związki nie mogły długo trwać. Taki mężczyzna musi odpowiedzieć sobie na spóźnione pytanie, czego chce w życiu: czy czegoś więcej niż spokoju, i żeby matka się go nie czepiała? Mówiąc w wielkim skrócie, bo to oczywiście skomplikowane sprawy, musi sam dojść do wniosku, że chce i może mieć własną rodzinę. Nie powinien mylić kobiety życia z matką.

Ale trudno za wszystko winić toksyczną mamę.

Dlatego to tylko jedna z możliwych przyczyn. W innym wypadku już tylko sam człowiek jest za to odpowiedzialny. Na przykład gdy jest pracoholikiem, a jednocześnie, co oczywiste, ma potrzeby seksualne, które chce zaspokoić. Niestety nie ma czasu na stworzenie żadnej relacji. Gdy idziesz do prostytutki, nie masz obowiązków, nie ponosisz odpowiedzialności za rodzinę, dziecko. Płacisz i masz. Facet jest dwanaście godzin na pełnych obrotach i ma tyle szmalu, że nie wie, co z nim robić. Więc kupuje sobie miłość. Wiem, co dzieje się na tak zwanych zamkniętych przyjęciach, w szumie doznań po użyciu środków chemicznych.

A co się tam dzieje?

Delikatnie mówiąc, ekscesy, jakie trudno sobie wyobrazić. W to, żeby mający duże pieniądze panowie mogli się zabawiać, zaangażowane są luksusowe agencje towarzyskie. Wszystko strzeżone, pełna anonimowość. Bawią się na różne sposoby, o których nie da się nawet opowiadać, a ja wiem o tym od dziewczyn. Na takich przyjęciach jest pełna organizacja. Są nawet firmy medyczne, które zamawia się po takiej imprezie. Zapewniają dializę, oczyszczanie krwi. Seksbiznes u nas to są ogromne pieniądze.

Czy Siostra jest gotowa wszystko dla nich zrobić, pożyczać pieniądze i tym podobne?

To zależy, co rozumiemy przez słowo wszystko. Jeśli to, że staram się pomagać najlepiej, jak umiem, to tak! Lecz to związane jest ze stawianiem granic w imię miłości. Postaram się nieco przybliżyć tę sprawę. To trochę tak jak w życiu. Masz dwie możliwości. Jeśli chcesz zepsuć związek, to nie stawiaj żadnych granic, nigdy się nie kłóć, nie mów nie. To najprostsza droga do jego rozwalenia. Dziecko, które ma ochotę włożyć palec do kontaktu, będzie niezadowolone, gdy mu się zabroni, ale mimo wszystko dorosły nie pozwala mu na to, bo wie więcej od niego i może przewidzieć katastrofę.
U nas w ośrodku jest zakaz agresji słownej i psychicznej. Gdy słyszę, że ktoś zaczyna kogoś poniżać, mówię stop. Kiedyś, żeby przeżyć, być może musiała tak robić, ale jeśli u nas prowadzi podwójne życie, to mówię jasno, że tego akceptować nie będziemy. Albo gdy nie chce brać leków. Rozmawiam raz, drugi, mówię, że jeśli z jakichś powodów chce umrzeć, to ja się na to nie zgadzam, nie chcę jej w tym towarzyszyć.

Jak reagują?

Czasem jest to wstrząs. Bywa, że taka dziewczyna idzie do innego ośrodka, bo jest przekonana, że nie mam racji i wyżywam się na niej, ale ja muszę być stanowcza. A gdy zaczynają mi przynosić narkotyki, to do widzenia. W innym miejscu masz czysta kartę, więc idź tam, mówię. Gdybym nie reagowała, widząc, że dziewczyna robi coś złego, to ona automatycznie straciłaby motywację, żeby się zmienić, bo spostrzegłaby, że nic nie traci.

Co wtedy: przychodzi opamiętanie?

Nie zawsze. Mieliśmy taka dziewczynę, która ewidentnie dążyła do samounicestwienia, do śmierci i sama stwarzała sytuacje, które jej zagrażały. Miała długi, konflikty z sutenerami, więc żyła w pewnym sensie w schizofrenii: chroniła się, ale jednocześnie robiła wszystko, żeby ja znaleźli. Gdy ja to widziałam, musiałam mówić: to twoja decyzja, ale ja na to się nie zgadzam.

Ktoś odrzucił pomoc?

Tak, pewna dziewczyna podpisała deklarację, że rezygnuje z pomocy. Czasem to nie tylko zewnętrzny przymus, nie pobudki materialne pchają te dziewczyny na ulicę. Niekiedy w ich życiu dzieje się coś takiego, co każe im tam stać. To jakaś podświadoma nienawiść do siebie, umieranie z miłości do innych. Jest to wielka tajemnica.

Ale wrócić do normalnego świata, jak sama Siostra powiedziała, nie jest łatwo.

Tak, to skomplikowany proces. Co z tego, że dziewczyna zejdzie z ulicy, przecież nie będzie miała z czego żyć. Poza tym prostytucja polega nie tylko na tym, że się stoi na ulicy, zarobi i z niej schodzi. Dziewczyna wrasta w środowisko, ono staje się dla niej wszystkim, tam spędza czas, bawi się. W normalnym świecie może się nie odnaleźć nie tylko finansowo, ale i psychicznie. Tam ma opiekę, ktoś pomaga załatwić mieszkanie, przewozi meble. Taka kobieta nie ma innego środowiska. Gdy zrywa z prostytucją, nagle zostaje od tego odcięta, nie ma nikogo. Trzeba zadbać o to, żeby otrzymała coś w zamian, żeby mogła się utrzymać. Każdej zmianie w naszym życiu towarzyszy lęk, on się przydaje, ale jeśli jest za duży, paraliżuje.

Jak pomagać? O pracę nie jest łatwo. Jak sama Siostra powiedziała, nie ma sensu obiecywać czegoś, czego nie sposób dać.

Dobrze jest, jeśli taka dziewczyna odkrywa w sobie jakiś talent, dochodzi do wniosku, że coś potrafi. One nieraz mają przekonanie, że nic nie umieją, nawet samodzielnie działać. Do tej pory wszystko organizowali opiekunowie. To zostaje w głowie: nie dasz sobie rady sama. Lęk jest tak duży, że dziewczyna trzyma się tego za wszelką cenę. Jeśli ktoś naprawdę czegoś chce, to nie ma takiej możliwości, by mu się nie udało.

Znajduje wtedy Siostra cudowny środek?

Ja nie wiem, co dla niej w życiu jest najlepsze. Trzeba zmienić perspektywę: jeśli ktoś nie chce czegoś przyjąć ode mnie, to znaczy, że ma ku temu konkretny powód.

Jaki?

Nie jest do tego gotowy. Na mus idą tylko jabłka do ciasta. W życiu tak nie jest, dlatego trzeba z szacunkiem podchodzić do ludzkich decyzji.

Pierwsza myśl, jaka ciśnie się do głowy, to że taki człowiek jest niewdzięczny.

Gdy ktoś przez większość swoich dni był okłamywany lub słyszał od bliskich, że jest do bani, dlaczego ma uwierzyć, że dam mu coś, czego nie doświadczał zbyt często? Człowiek nie jest świadomy wielu swoich zachowań, nie wie, dlaczego dzieje się tak, jak się dzieje.
Naszym zadaniem jest pokazać różne warianty, czyli dać możliwość wyboru. Jesteśmy obok, towarzyszymy im w drodze, ale wszystko dokonuje się w samym człowieku. Możemy pomóc dopiero, gdy on jest gotowy i mówi: okej, tego chcę, chcę z tym zerwać. Z jednej strony dziewczyna ma swoją przeszłość, zranienia, takie a nie inne doświadczenia wynikłe z tego, że musiała się nauczyć przeżyć, zdobyć środki. Z drugiej strony jest jej wola. Może powiedzieć: ach, spotkało mnie w życiu coś złego, los mi spłatał figla, więc będę żyć po swojemu. Ale to nie do końca tak. Jeszcze jest element mocy z nieba! A ta nigdy nie zawodzi.

W prostytucję zawsze wchodzi się świadomie?

Niekoniecznie, ponieważ istnieją werbownicy, ludzie, którzy specjalizują się w uwodzeniu. To na ogół osoby budzące zaufanie, tak że na początku dziewczyna nie wie, że to, w co wchodzi, to prostytucja, i wcale nie ma takiej intencji. Mija dużo czasu, zanim się zorientuje, co jest grane. Potem wydaje się, że znajduje się w sytuacji bez wyjścia, jest przegrana. Zadaje sobie pytanie: co powiedzą rodzice, jak przed nimi stanąć, jak im to powiedzieć? Jej się to wydaje niemożliwe do wykonania i dlatego czasem woli już do końca życia stać na ulicy albo chce, żeby ją zabili. Do tego dochodzą narkotyki, alkohol. Wprowadza się w sztuczny nastrój, żeby o tym nie myśleć. I zapętla się coraz bardziej.

Ale to chyba niemożliwe, żeby prostytutkami były dziewczyny z tak zwanych dobrych domów?

Oczywiście, że możliwe. Nie zawsze wykształcenie równa się dobre relacje. Ludzie mogą tak zakręcić się na punkcie swojej kariery, że nagle ich dziecko zostaje samo. Zdarza się też, że rodzice maja wygórowane oczekiwania wobec niego. Nie muszą mu nawet tego mówić, ale swoim zachowaniem wywierają presję: wszystko masz, my byśmy chcieli, żebyś był naj, a człowiek nie może być idealny. I potem niewiele trzeba, żeby w coś się wpakował. Mówię tu o normalnych rodzicach, którzy jakoś zarabiają, normalnie funkcjonują i kochają swoje dzieci.
Kiedy ktoś kocha, nie zawsze potrafi to okazać. To między innymi w tej powściągliwości objawia się nasza śląska mentalność. Jak to, czy cię kocham? Co za pytanie, jasne, że cię kocham, po co o tym mówić? Pamiętam, że w młodości miałam szlaban, gdy nie przyszłam o dziesiątej do domu. Oczywiście lepiej byłoby, gdyby mama powiedziała, że się martwiła, że nie było mnie tak długo, i zaczynała już snuć czarne scenariusze. Niektóre dzieci wiedzą, że pod tą oschłością jest miłość, ale są też takie, które mają potem poczucie krzywdy. Rodzice myślą: masz dom, masz się w co ubrać, to wszystko okej, czy ja ci jeszcze muszę mówić, że cię kocham? To przecież jest logiczne. Ale my byśmy chcieli, żeby ktoś nas przytulił, jak ten osioł w Shreku, chcemy wiedzieć, że możemy być przed rodzicami tym, kim jesteśmy.

Czy zdarzyło się, że rodzina się od takiej dziewczyny odcięła?

To, co rodzice mi deklarują, to jedno, zaś to, co przeżywają wewnątrz, to drugie. A na pewno jest to dla nich szok i mają poczucie bezsilności. Pojawia się pytanie: dlaczego? Co my takiego zrobiliśmy, jaki błąd popełniliśmy, przecież się staraliśmy. I to wszystko prawda.

Chyba nie zawsze...

Starają się na swoją miarę, nie naszą rzeczą jest to oceniać. Jeśli ktoś nie daje więcej, to może z jakiegoś powodu nie potrafi. Umie tylko dać życie. Ma jakąś swoją rzeczywistość, w której się zakręca. Mnie na przykład było ciężko dotrzeć do świata, w którym żył mój tato. Wiedziałam, że jest jakby obok normalnego życia, i irytowało mnie to. Odczuwałam nawet przez jakiś czas pogardę do niego.
Innym problemem jest przeoczenie, że dziecko przestaje być dzieckiem. Maluch rośnie i któregoś dnia stwierdza, że on tego sweterka nie lubi i koniec. Jeżeli to poczucie możliwości decydowania o sobie się w nim zabija, to każdy będzie nim manipulował. Nie będzie nigdy szczęśliwy, bo nigdy nie zakreśli swoich granic, nadużyją go. Bardzo ważne jest rozważne zbudowanie własnych ram, których nie można przekraczać.
Taki stan zależności może trwać latami. Potem młode małżeństwo urządza sobie mieszkanie i nagle przychodzą rodzice i mówią: tu zrób tak, tu powieś takie firanki i od razu jest konflikt. Tu ma stać szafa. A ja nie chcę, bo wolę mieć puste mieszkanie. Dlaczego tu nie jest na wysoki połysk? Bo ja chcę mat.
Rodzice mają ogromne pragnienie, żeby dziecku było dobrze, fajnie i pięknie, ale według ich wzorca.
Sama na szczęście tego nie doświadczyłam: gdy poczułam, że chcę iść do zakonu, to moja mama stwierdziła, że nie jest zadowolona, ale to mój wybór i szanuje go. Nie skakała z radości, wolałaby zobaczyć wnuki. Ale ponieważ rodzice mnie kochali, to zgodzili się.

A czy z tej tak zwanej sielanki dziewczyna trafiła kiedyś na ulicę?

Tak, bo nie mogła złapać oddechu, była przepieszczona. W domu wszystko było poustawiane materialnie i moralnie: tu masz być taka, tu taka. To naturalne, że są zasady i wartości, które się przekazuje, ale jest też sfera życia, w której człowiek ma swoje zasady i zaczyna podejmować własne decyzje. Nie ma na to żadnej reguły.

Ale chyba całkiem odciąć od rodziny się nie da?

Jednak czy tego chcemy, czy nie, jesteśmy bardzo z sobą związani. Jeśli powiesz: nienawidzę cię, mamo, będzie to oznaczało, że nienawidzisz też siebie. Dziecko jest cząstką swoich rodziców, tego nie można zmienić, więc próby wymazania własnej rodziny ze świadomości zawsze spełzną na niczym.