Anna Bałchan - Kobieta nie jest grzechem






11. Modlitwy i kamienie



Czy stawia Siostra sobie takie zadanie, żeby nawracać dziewczyny, które spotyka?

Ja jeszcze nie widziałam, żeby ktoś kogoś nawrócił. Nawracanie kojarzy mi się z tym, że kiedy krowa wlezie w buraki, na wsi się mówi: naaawróć się! I tak długo ciągnęło się za łańcuch, że krowa na ogół faktycznie się nawracała...
Ale jeśli mówimy o sferze wiary i łaski, nie jest tak, że ja nawracam kogoś. Tu obowiązuje inna zasada: nawróć się sam, a nawrócą się inni. Ja mam być przede wszystkim świadkiem wiary.

Ale Siostra mieszka w klasztorze, więc może wtedy nie trzeba się nawracać.

Gdy wkładasz habit, to nic się nie zmienia - cały czas trwa walka i szukanie w sobie żywego Boga. Nie ma znaczenia, czy nosisz habit albo sutannę. Ja nie wykonuję zawodu siostry zakonnej - to oznaczałoby, że muszę coś mówić, byleby mówić. Jeśli nie ma tego w życiu, jeśli to nie emanuje, fałsz czuć na kilometr jak zapach skunksa! Nie na darmo mówimy: lekarz czy nauczyciel z powołania. Co to znaczy? Przecież podaje te same informacje co ten bez powołania. Ale powołanie oznacza coś, co jest tylko twoje, indywidualne. Tym, co porusza innych, jest sam człowiek, to, czym on emanuje, kim jest. Ważne, czy on rzeczywiście jest świadkiem wiary. Ja chcę mieć wiarę w żywego Boga i maniakalnie depczę Mu po piętach.

Jak?

Domagam się znaków, kłócę się, chcę widzieć. Co mnie obchodzą cuda, które zdarzyły się dwa tysiące lat temu. Mówię: „Panie, dotknij dzisiaj mnie i tych, co są ze mną!”. I to się dzieje, dlatego wciąż jeszcze żyję i kocham! Bo na świecie są fantastyczne rzeczy, tylko człowiek ma klapki na oczach i widzi tylko zło, wszystko jest do bani. A to nieprawda, ponieważ zło lubi krzyczeć. Piękno się widzi i czuje, jeśli jest się świadkiem. Ja mówię, że to jest moje doświadczenie, mówię o tym, co przeżyłam do bólu. Doświadczenie Boga jest czymś zupełnie osobistym. Nie można się najeść za kogoś, mniej więcej tak jest z tym nawracaniem. To tak, jakby położyć przed kimś jabłko i powiedzieć mu: to jabłko ma smak słodko-winny. Podobnie: Pan Jezus to jest fajny ktoś, doświadczyć Boga jest wspaniale i cudownie, i tak dalej. Ale jeśli on sam tego nie doświadczy, to jest tak, jakby opowiadać o Gumisiach.

Przeczytałam kiedyś w gazecie o pomyśle komendanta policji z Wejherowa. Na autostradzie obok dziewczyn poustawiał on osoby, które się modliły. To miało być rozwiązaniem problemu prostytucji w tamtych okolicach.

Sama modlitwa jest dobrym pomysłem. Siła dobra jest ogromna, ale w ten sposób patrzymy na dziewczyny jak na sprawców jakiegoś przestępstwa. Jeśli chcesz pomóc, proszę bardzo, wskaż im alternatywę, pomóż im coś wybrać. Zainteresuj się nią jako osobą, poznaj historię jej życia, pomyśl, w czym możesz jej pomóc. Czasem te kobiety utrzymują całe rodziny, które często nawet nie wiedzą, że one stoją na ulicy.

Co Siostra sądzi o modlitwie w takiej formie?

Uważam, że to nie jest dobra metoda. Modlitwa jak najbardziej, ale nie w ten sposób. Co zrobiłby Jezus w tym wypadku? W scenie z Maria Magdaleną powiedział: „Jeśli ktoś z was jest bez winy, niech pierwszy rzuci kamieniem”. I co się stało? Odeszli. To jest taka sama sytuacja. Takie pokazowe modlenie się jest właściwie jak rzucanie kamieniem. Co taka stojąca na ulicy osoba może sobie myśleć? Jak może się czuć? Czy to rzeczywiście jej pomoże? Myślę, że nie, za to poniży i zirytuje. Bo czy ci modlący się maja prawo mówić, że są lepsi?

Modlitwa może być jak rzucenie kamieniem?

Nie tyle modlitwa jest tu kamieniem, ile intencja człowieka, który stwierdził, że jest kimś lepszym, że ma prawo do takiego aktu. Nie ryzykowałabym stwierdzenia, że sama modlitwa. Na pewno jej forma nie byłaby tu najszczęśliwsza.

A na przykład ustawianie znaków drogowych z napisem: „Uwaga, w tym miejscu możesz zarazić się HIV”? To też
autentyczny przypadek. Dobry pomysł?

Teoretycznie tak, bo to rzeczywiście ostrzeżenie.

A nie jest to forma piętnowania?

Powiedzmy, że to była forma profilaktyki AIDS. Bo jaką ktoś ma gwarancję? Faktycznie przez korzystanie z usług prostytutek można zarazić się HIV. Ale to idzie w dwie strony, więc powinien być i drugi znak: „Uwaga dziewczyny - możecie się tu zarazić HIV od swoich klientów”. Tylko że to na ogół nikogo nie obchodzi.

Bo winę zrzuca się na dziewczyny.

Tak. Ale to pomyłka. Gdybym miała się postawić w ich sytuacji, byłabym bardzo zamknięta na taką osobliwą pomoc. Bo co to da? Że klient nie podjedzie? Ale co to zmieni w życiu dziewczyny, pójdzie gdzie indziej, gdzieś, gdzie nie będą za nią łazić. Na pewno z tego powodu nie zerwie z prostytucja. Co innego normalna rozmowa, pytanie: w czym mogę pomóc.
Ta kobieta marzy, żeby ktoś ja kochał. Osoby, które sądzą, że „one to lubią”, że to przyjemne, są w wielkim błędzie. One się po prostu emocjonalnie odcinaja i maja potem problem, jak się uruchomić na nowo. Nie można opędzić się od myśli: każdy facet za chwilę będzie mnie zdradzał, każdy chce tego samego, tyle jestem warta, ile warte jest moje ciało. Nie chce widzieć tego, kim jest, co ma poza tym. Jeśli chcesz pomóc, nie stawiaj się wyżej, traktuj każdego jak człowieka.

Czy zna Siostra jakieś alternatywne metody pomocy czy wsparcia dla prostytutek?

Kiedyś widziałam fajna koszulkę zaprojektowana na wzór informacji, że agencje towarzyskie są czynne dwadzieścia cztery godziny. Tu był napis: „Dziewczyny potrzebują twojej modlitwy 24 h na dobę”. To też zachęta do modlitwy, ale w trochę innym wykonaniu. Taki gest ciepła jest czymś, co się rozprzestrzenia. I o to chodzi, a nie o coś tak ostentacyjnego.

Czy dla mieszkanek domu msza jest obowiązkowa?

Tak. Na początku zaznaczamy to w naszym kontrakcie. To byłoby nieuczciwością, gdybym mówiła: ja jestem siostrą zakonną, ale właściwie możesz olać wszystko, co jest związane z wiara.

Nie jest to właśnie takie nawracanie na siłę?

Jasne, że jeśli ktoś powie: nie mam ochoty iść na mszę, to się go nie ciągnie na siłę, ale cały czas do tego zachęcamy. Byłoby czymś nieuczciwym udawać, że Bóg nie ma tu znaczenia. Dzięki Jego Opatrzności jesteśmy i żyjemy. Gdyby dziewczyna chciała być w innym miejscu, to by była, ale wybrała siostry.

A jeśli nie chce na przykład przystępować do komunii, to Siostra jakoś zachęca albo każe?

Nie zmuszam, mogę jedynie powiedzieć o tym, co pomaga mnie, a reszta jest jej wyborem. Jeśli z jakiegoś powodu nie chce, to nie ma problemu.
Teoretycznie pod względem psychologicznym ci ludzie powinni nie żyć, to są czasem niemal trupy. Ale żyją, dlatego widzę, co robi łaska. My się o to codziennie modlimy. W naszym ośrodku zapraszam do uczestniczenia we mszy, adoracji. Spotykam dziewczyny, które mówią na przykład, że ich wiara jest byle jaka, właściwie rutynowa. Wtedy mówię: usiądź, zostań. Ja wierzę, a ty po prostu bądź. Pozornie nic się nie będzie działo, piorun nie uderzy, ale jesteś w zasięgu Najświętszego Sakramentu. To takie solarium łaski.

A jeśli ktoś nie wierzy w Boga, nie chodził nigdy do kościoła?

To nie jest istotne. Nie wierzysz - okej - ale ja wierzę. To jest mój dar dla ciebie. W niedzielę każdy chodzi sam, więc gdy nie chce, nie idzie. Ale we wtorek wszyscy modlimy się razem, przychodzi o. Ryszard Sierański OMI.W tygodniu jest też możliwość rozmowy, czas adoracji. Wtedy nie ma przymusu, kto chce, przychodzi.

I widzi Siostra pełną kaplicę?

Tak, dziewczyny przychodzą. Psychologia bierze tu w łeb, jeśli nie ma takiego momentu zero, w którym nagle dostajesz siłę przychodzącą z góry. Uaktywnia się właściwie to, co jest, dar wlany w człowieka od momentu poczęcia. Potem został przysypany różnymi śmieciami, czasami sami to zrobiliśmy albo nam zrobiono. Ale to, co jest ukryte najgłębiej, zostaje. Hałda ziemi i kamieni można zasłonić najbardziej jasne światło. Ale jeśli poruszyć wulkan, wtedy ta skorupa pęka i można żyć. I to się dzieje. Ja wiem, że tak jest. Jestem tego świadkiem. „Jeżeli chcesz...!”, mówi Chrystus.
Człowiek nie jest jednowymiarowy, składa się z ducha, duszy i ciała. Gdy czegoś zabraknie, zamienia się w karła.

I dziewczyny tak łatwo w to wierzą?

Nie tak łatwo. Ja muszę nieraz porządnie dostać po głowie, bo takie rzeczy się nie podobają. Nie oczekuję, że one się nawrócą, to nie moja działka. Ja chcę dać dar, a żeby wziąć, trzeba chociaż rękę wyciągnąć. I co z tym dalej zrobisz, to już twoje. Gdy ktoś jest innego wyznania, to sprowadzamy duszpasterzy innego wyznania. Była u nas dziewczyna z Białorusi, więc nawiązaliśmy kontakt z księdzem prawosławnym.
Szanujemy ich święta, przygotowujemy wtedy uroczysty posiłek.

Czy ma Siostra kontakt ze wszystkimi byłymi mieszkankami domu?

Nie, ale modlimy się za te osoby, które wyszły, pamiętamy o nich. Także o tych, które przerwały terapię. Bóg je kocha bardziej niż my i nie przeniknę tego. Po ludzku jest mi przykro, ale każdy ma swój czas. Wobec człowieka obowiązuje stara zasada Jonka Bachledy: ucys się, ucys, a furt żeś jest głupi. A może Bóg teraz nie chce, żeby ona zeszła z ulicy?

Jak to?

No a skąd mam wiedzieć? To nie jest mój cel. Tylko Bóg zna miejsce i czas.

Dla kobiety byłoby najlepiej, gdyby zeszła z ulicy.

A może nie? Po ludzku rzecz biorąc tak, ale skąd mam wiedzieć, czy powinna to zrobić akurat w tym momencie, który ja sobie dla niej wymyśliłam. Jest w nas dulszczyzna, wiele robimy nie z chęci pomocy, ale dlatego, że tak wypada. No i że dobrze byłoby to widziane przez ludzi i takie tam.

Sądzi Siostra, że w nas dużo dulszczyzny?

A kto korzysta z usług prostytutek? Ci, co mają zasiłki dla bezrobotnych? Raczej nie. Kto robi ustawy, trzyma to wszystko? Jeśli chcesz dać tej kobiecie szansę, to nie krzyw się, że stoi na ulicy, ale daj jej możliwość wyboru, daj możliwość normalnej pracy, żeby mogła się utrzymać - to powinno dotrzeć do wielu ludzi.

Dlaczego nie rozdajecie prezerwatyw?

Robią to inne organizacje. Ale przede wszystkim dlatego, że nie sprowadzamy człowieka do gumy. Gdyby ktoś podszedł do mnie i dał mi gumę, to można to tak zrozumieć, że nie znaczę dla niego wiele więcej. A pomoc to nie jest tylko danie gumy, to nie rozwiązuje problemu.

Ale może chociaż doraźnie pomaga.

Co najwyżej daje jakiś procent szans, że człowiek się nie zarazi. Dobrze, ale co dalej? My się zajmujemy całością problemu, a jak będzie chciała gumę, to sobie kupi. Przychodzimy do człowieka, który jest poraniony, bo prostytucja jest wierzchołkiem góry lodowej. Zupełnie czym innym są prawdziwe problemy i cierpienia. My nie koncentrujemy się na samym akcie prostytucji. Ktoś, kto ma poczucie własnej godności, wartości, nie stoi na ulicy.

A może to dobrze, gdy prostytucja jest legalna? W Niemczech czy Holandii prostytutki wykładają na akademiach policyjnych, mówią o swoim zawodzie.

Niedawno byłam na dziesięcioleciu La Strady w Warszawie. Rozmawiałam z kobieta, która pracuje właśnie w Holandii w La Stradzie. Zadałam jej tylko jedno pytanie. Czy to, że zalegalizowano prostytucję, rozwiązało problem? Okazało się, że nie. Dalej dochodzi do przestępstw.

To  chyba dobrze, jeśli zlikwidowano  negatywne skutki.

I mamy się zgadzać na to, że człowieka się używa? Czemu rażą nas eksperymenty na ludziach w Oświęcimiu, a to nie? Bo wygląda na bardziej cywilizowane? Ja wiem, że to jest niszczenie osobowości, wrażliwości człowieka. Co z tego, że nazwie się to usługi, przypnie się temu jakaś eufemistyczna łatkę. Problem zostaje. Co to za rząd, który mówi: zalegalizujmy prostytucję jako zawód, kobiety, macie możliwość podjęcia nowej pracy. W tym momencie domy publiczne musiałyby się zmienić w zakłady pracy. Proszę bardzo, dajmy ludziom, którzy faktycznie są przestępcami, wysokie pensje, niech płaca ZUS, podatki, a potem przechodzą na zasłużona emeryturę.

Sprowadza to Siostra do absurdu.

Można pociągnąć to jeszcze dalej. Te kobiety pracują w nocy, a maja przecież prawo widywać się z dziećmi, więc może zróbmy dla tych dzieci nocną zmianę w szkole, żeby miały kontakt z matką. Wolałabym, żeby energię gdzie indziej włożono, żeby te kobiety miały możliwość godnego życia, godnej pracy.
W najnowszej psychologii jest taka teoria, że nie można mówić, że kobieta jest ofiarą, bo odbiera jej się w ten sposób godność. Należy mówić, że prostytucja to wolny wybór kobiety.
To jest niezły mechanizm obronny, dobre tłumaczenie. Ale ja nie spotkałam przez te lata kobiety, która by mówiła, że prostytucja jest piękna i fascynująca. Stoję na tej ulicy, zimno jak cholera, podjeżdża klient mercedesem i zabiera mnie w siną dal - to wszystko raczej godności nie przydaje. Ja się przynajmniej z czymś takim nie spotkałam. Oczywiście, że ona twierdzi: ja tak chciałam, wybrałam. Musi sobie tak mówić, bo inaczej by zwariowała. Najczęściej dziewczyny mówią sobie, że chcą mieć forsę. Bo utrzymują rodzinę, musza opłacić mieszkanie podnajmowane przez kogoś, podatki uliczne, faceta i dziecko. Trochę się pomęczy i stać ja na lepszy standard - taki jest mechanizm myślenia. Ale czy są z tym szczęśliwe? Wiem, że nie.

O prostytutkach mówi się, że są mało inteligentne, wulgarne. Wszyscy „porządni obywatele” prostytutkę stojącą na ulicy omijają szerokim łukiem. Widziałam taką sytuację na własne oczy.

To nieprawda, z nimi jest tak samo, jak z każdym z nas. Nie brałabym się do oceniania. Są wśród nich piękne kobiety, które poświęcają się, płacąc za to nieraz bardzo wysoka cenę. Nie ma co przydawać im cierpienia, bo sam fakt stania na ulicy już jest cierpieniem. One nie są gorsze, nie wolno tak mówić.

Czy spotkała Siostra dziewczynę, której życie potoczyło się jak w Pretty Woman, poznała klienta, który się w niej zakochał?

Na ogół nie idzie się pracować na ulicę po to, żeby poznać bogatego męża, ale stojąc tam, dziewczyny marzą czasem, że poznają kogoś, kto je pokocha. Jest to dosyć trudne, miałam takie pary, które podejmowały wspólne życie i po jakimś czasie powstawały problemy, bo osoba, która stoi na ulicy, musi się emocjonalnie odciąć, a potem, jeśli ktoś ją dotyka, od razu się spina. W chwili gdy maż chce się do niej zbliżyć, odtwarza podświadomie scenę, która zdarzyła się dwadzieścia minut wcześniej i w ten sposób się uniewrażliwia.

Ale zdarzyło się, żeby klient zakochał się w prostytutce? Zna Siostra taki przypadek?

To było we Włoszech, lecz tam to zupełnie inna bajka, inna mentalność. Włosi bardzo długo siedzą pod kloszem mamusi. Do dziewczyn na ulicy chodzą chętnie, ale do małżeństwa im nie spieszno. Wolą siedzieć u mamy i chodzić na „randki”.
Takiego Włocha poznała dziewczyna z byłego ZSRR. Pamiętam jej podekscytowanie, gdy miała iść do przyszłych teściów. Pobrali się, ona nauczyła się języka, znalazła pracę.
Była wściekła na mnie, bo na ślubie, widząc jej wybranka, zapytałam, czy to ojciec pana młodego. A to był pan młody, tylko że tak naprawdę wcale już niemłody. Ups, to była wtopa!

O co dzisiaj najczęściej proszę dziewczyny?

O pracę i załatwienie mieszkania. Schody pojawiają się przy pytaniu o zarobki. Dziewczyny rzucają z reguły sumę dwa tysiące i wiadomo, że to nie zawsze osiągalne, chociaż nie wymagają niczego ponad stan. Taka kwota pozwala tylko normalnie żyć, opłacić rachunki i jakiś grosik zaoszczędzić. Gdy ktoś ma osiemset złotych, to z czego ma sobie odłożyć? Ale co robić, żeby zarobić dwa tysiące? Tu znów dotykamy kwestii społecznej.

Czy udało się znaleźć którejś naprawdę godziwą pracę?

W Polsce niestety nie. Jako opiekunki osób starszych można zarobić w euro tyle, że wychodzi się na tę kwotę. W Polsce zarobić dwa tysiące to ewenement. Można się nauczyć skromnie żyć, ale człowiek łatwo się przyzwyczaja do pewnego standardu życia i trudno zejść niżej.
Utrzymanie siebie, partnera, który często pije, i dziecka, zapłacenie rachunków i zapewnienie sobie jeszcze jakichś rozrywek czy droższych kosmetyków - na to może nie wystarczyć. Dlatego trudno jest zrezygnować z pracy na ulicy i - nie oszukujmy się - nie każdy się na to zdobędzie.